Huddersfield Town. Żadnych granic
Jeśli ktoś w Polsce dokonałby transferu za 1,8 miliona funtów, wszyscy trąbiliby o tym przez miesiąc. A właśnie za taką rekordową kwotę dla Huddersfield Town latem zeszłego roku do klubu trafił Christopher Schindler. Na kolana w Anglii nikogo to nie rzuciło. Ian Holloway, wtedy ekspert telewizji Sky, postanowił być bezkompromisowy i zawyrokował: – Zajmą 23 miejsce, spadną. Nie widzę progresu w tym zespole, a menedżer David Wagner nie ma doświadczenia. Pomylił się okrutnie.
PRZEMYSŁAW PAWLAK
Kiedy w lutym Holloway, już jako menedżer Queens Park Rangers, przegrał przed własną publicznością z Huddersfield, musiało mu się zrobić naprawdę łyso, mimo że włosów na głowie nie ma już dawno. Trener beniaminka Premier League Wagner tej wypowiedzi używał do motywowania zawodników, to dlatego w szatni po zwycięstwie w rzutach karnych z Reading w finale play-off Championship jego podopieczni odśpiewali ironicznie: There’s only one Ian Holloway. Wagner to architekt awansu, rok temu utrzymał Huddersfield w Championship, przed tym właśnie zakończonym – dokonał rewolucji w składzie.
Rzutki
– Czas spędzony w Huddersfield to chyba najgorsze chwile w mojej karierze. Poszedłem do trenera, który mnie chciał, tyle że po tygodniu odszedł, a dla mnie zaczęły się schody – wspomina Radosław Majewski, w sezonie 2014-15 zawodnik Terierów, wiosną tego roku w barwach Lecha Poznań jeden z najlepszych pomocników w ekstraklasie. – Oglądałem finał play-off z Reading, zostało tam trzech zawodników w wyjściowym składzie, z którymi grałem. Jonathan Hogg, Tom Smith i Nahki Wells. Hogg masywny, ale niziutki gościu, dużo czasu spędzał na siłowni. Typowa szóstka, rozgrywał głównie do boku, dużo przecinał, potrafił się dobrze wpier… W porządku chłopak. Smith po prawej stronie obrony biegał od jednego pola karnego do drugiego, miał dryg, zaliczał sporo asyst. Wells – skuteczny zawodnik, strzelał ponad 10 goli w sezonie. Luzaczek, kilka razy graliśmy w rzutki na stołówce – często mnie ogrywał, kilka obiadów musiałem mu zafundować. Ja tam byłem krótko, więc prywatnie chłopaków dobrze nie zdążyłem poznać. Raz poszliśmy na drinka, ale było delikatnie.
– A z moich czasów gry w Huddersfield w klubie zostały bodaj tylko dwie osoby. Andy Booth pełni rolę ambasadora, natomiast Tony Carss jest dyrektorem akademii – mówi Paweł Abbott, w latach 2004-07 zawodnik Huddersfield, teraz napastnik Arki Gdynia. – Z Andym graliśmy razem w ataku, jest legendą klubu, skład zawsze zaczynał się od jego nazwiska. De facto więc z pozostałymi napastnikami walczyliśmy o miejsce u jego boku na boisku, bo jego pozycja nie podlegała dyskusji. Zrobiliśmy nawet awans z League Two do League One i wcale niewiele zabrakło nam do pójścia jeszcze wyżej – do Championship. Charyzmatyczna postać. No i na turniejach na Ibizie byliśmy dwa razy. Piłkarze zbyt często nie mogą się pobawić, ale jak już nadarzy się odpowiedni moment, to jakby spuścić ich z łańcucha, trzeba wykorzystać czas na maksa – śmieje się Abbott.
Styl
Wagner nie tylko jednak mocno zamieszał w składzie, przede wszystkim bowiem zmienił sposób gry zespołu. Pod jego wodzą drużyna chciała posiadać piłkę, budowała akcje od tyłu. W Championship o większości klubów nie można tego powiedzieć. W gronie tych chcących na boisku wyglądać inaczej na pewno był… Reading, bo Jaap Stam też postanowił zagrać po swojemu i prawie mu się udało. W każdym razie Huddersfield zyskało styl, dość powiedzieć, że pojechało do Newcastle United i nie tylko wygrało, ale jeszcze częściej miało piłkę. Od tego momentu już nikt Terierów nie lekceważył, już nikt nie mówił, że może i mają najlepszy start sezonu od 64 lat, ale za chwilę opuszczą miejsca gwarantujące awans lub grę w play-off bogatszym. Przez cały sezon 2016-17 Huddersfield tylko raz wypadło poza czołową szóstkę w tabeli. To mówi wszystko, a przecież budżet płacowy klubu wynosił niespełna 12 milionów funtów, co w warunkach Championship nie jest wynikiem nawet dobrym. Mniej więcej podobną kasą dysponowali Rotherham United, spadli z ligi z hukiem.
– W Anglii zawodnicy na poziomie League Two, czyli przekładając na nasze nazewnictwo, czwartoligowi, nie muszą się w klubie o nic martwić. Mieliśmy wszystko przygotowane: sprzęt, buty, stroje tylko czekały, żeby zrobić z nich użytek – opowiada o swoich czasach Abbott. – W Polsce piłkarze z tego poziomu często muszą normalnie pracować, piłka jest tylko dodatkiem. Tam wygląda to inaczej. Myślę, że nie skłamię, jeśli powiem, że średnia pensja zawodników grających w pierwszym składzie Huddersfield wynosiła około 5 tysięcy funtów miesięcznie, i to już po odliczeniu podatków. Nikt więc nie musiał dorabiać. A warto pamiętać, że wtedy był to klub odradzający się. Bardziej zamożne kluby płaciły, ponad 10 lat temu, 2-3 tysiące funtów tygodniowo, choć tu mówię o kwotach brutto.
– Prezes wiązał ze mną duże nadzieje, nie wyszło. Chris Powell (to jego zastąpił Wagner – przyp. red.), który wtedy odpowiadał za wyniki Huddersfield, do dziś jest moją zmorą. W ogóle nie grałem. Miał mnie gdzieś, nie zwracał na mnie uwagi – wspomina Majewski. – W każdym razie prezes Dean Hoyle to człowiek Huddersfield od dzieciaka, a że miał dużo forsy, zainwestował w klub. Płacił na czas. W moich czasach myślę, że średnia tygodniówka wynosiła 5 tysięcy funtów, zespół był wtedy w dole tabeli. W porównaniu z Forest – widziałem różnicę nie tylko w zarobkach, ale też w jakości zawodników, w treningu, w podejściu. Ale w zespole grał James Vaughan, mówiło się, że on ma kontrakt bliżej dwudziestki tygodniowo. W każdym razie Huddersfield w tym sezonie grało w piłkę, ktokolwiek by z nim grał, powiedziałby po meczu, że to naprawdę dobra ekipa. Choć przyznaję, że w finale play-off stawiałem na Reading. I to akurat był słaby mecz, młócka, tył-przód, tył-przód i karne.
Bezludna wyspa
Kim w ogóle jest Wagner? Urodził się w Niemczech i tam grał w piłkę, ale jako że ojciec pochodził ze Stanów Zjednoczonych, wystąpił w kilku meczach dorosłej reprezentacji Jankesów. Przyjaźni się z Juergenem Kloppem i nie jest to tylko gadka dla mediów, bo świadkował na ślubie obecnego menedżera Liverpoolu. Są do siebie podobni, jeśli chodzi o sposób gry drużyny, stosują niekonwencjonalne metody, przy ławce w trakcie meczów żyją. Przez ekspresyjność Wagner miał spore kłopoty w sezonie 2016-17. W prestiżowym spotkaniu z Leeds United, kiedy jego zespół strzelił gola w końcówce, przesądzającego o zwycięstwie, wpadł w ogromną radość. Nie spodobało się to menedżerowi rywali Garry’emu Monkowi. Między panami doszło do szarpaniny. FA zawiesiła Wagnera na dwa mecze i nałożyła na niego karę finansową w wysokości 6 tysięcy funtów, na Monka spojrzano łagodniejszym okiem – mecz zawieszenia i 3 tysiące funtów.
Piłkarze Huddersfield jak jeden mąż powtarzają, że menedżer zbudował atmosferę w drużynie, natchnął ich w trakcie przedsezonowego zgrupowania. Po 13 transferach, których dokonał, Wagner potrzebował sposobu, żeby zespół zaczął się rozumieć nie tylko na boisku. Ekipa udała się do Szwecji, spędziła w Skandynawii cztery dni. Ale to nie było zwykłe zgrupowanie. Piłkarzom odebrano telefony komórkowe i zostali wywiezieni na niezamieszkałą wyspę, spali w namiotach, zdobywali pożywienie. To doświadczenie scementowało grupę. We wcześniejszych latach relacje na linii trenerzy – piłkarze nie zawsze były idealne.
– Rok temu byłem w Huddersfield, pojechaliśmy z synem, który urodził się w tym mieście, żeby kupić koszulkę klubową – opowiada Abbott. – Andy Booth dowiedział się o tym, zadzwonił do mnie i serdecznie zaprosił na mecz, gdyż chciałby, abym w przerwie przywitał się z kibicami na stadionie. Na razie do tego nie doszło, ale na pewno się do niego odezwę przy następnej okazji. Fani mnie tam pamiętają. Na Twitterze pogratulowałem Huddersfield awansu do Premier League i napisałem z uśmiechem, że od czerwca jestem do wzięcia za darmo. Dostałem sporo odpowiedzi: wracaj, szukamy napastnika. Co prawda w zakończonym niedawno sezonie meczów Huddersfield nie oglądałem, niemniej staram się śledzić, co dzieje się w klubie. Zresztą kolega z Arki Michał Nalepa widział kilka spotkań i w szatni zdawał mi sprawozdania. W Huddersfield miałem najlepszy okres w karierze. I jak patrzę wstecz na przygodę z piłką, gdybym mógł coś zmienić, zostałbym tam dłużej. Odszedłem pół roku przed zakończeniem kontraktu, powiem tak – trener Peter Jackson chciał stawiać na innych, a kilka miesięcy później już go w klubie nie było, co mogłoby otworzyć mi powrót do gry. Zresztą, nasze relacje się ochłodziły, gdyż wtedy byłem bardziej porywczy, za szybko ponosiły mnie nerwy, więc kilka razy doszło między mną a trenerem do nieporozumień. I pewnie dlatego wolał, żebym odszedł.
Awans do Premier League dla klubu to olbrzymi skok finansowy. Według wyliczeń Huddersfield zarobi przynajmniej 170 milionów funtów! A trzeba wiedzieć, że kilkanaście lat temu borykano się tam z dużymi kłopotami finansowymi, mało tego – jeszcze w czasie, kiedy występował tam Majewski, nie wszystko było poukładane, jak należy. – Do Huddersfield przyszedłem z Nottingham Forest. I na dzień dobry mocno zdziwiłem się, nie było porównania. Akurat trwała budowa budynku z szatniami i całą odnową, więc na początku przebieraliśmy się w barakach, śmialiśmy się, że jak na budowie, ciepła woda szła z termy, miejsce, gdzie braliśmy prysznic, było tak małe jak w kajucie na statku, a na stołówkę i siłownię mógł wejść każdy. Nie trwało to jednak długo, mniej więcej miesiąc-dwa po moim przyjściu nowy budynek został oddany do użytku i tam już było wszystko, czego potrzeba. Miejsce na małe jacuzzi też się znalazło. Natomiast boiska do treningu były zdecydowanie gorsze w porównaniu z Forest. W zimę w ogóle na niektórych ciężko było ćwiczyć, zamarzały. Za to obok mogliśmy pograć w curling – wspomina Majewski.
Bajka
Niekwestionowaną gwiazdą zespołu Wagnera był Aaron Mooy. Jako jedyny zawodnik Terierów znalazł się w jedenastce sezonu Championship. Rzecz w tym, że był tylko wypożyczony z Manchesteru City. I choć szanse na to, że Pep Guardiola będzie chciał z Australijczyka korzystać w przyszłym sezonie, są nikłe, to nie wiadomo, czy nadal będzie on reprezentował barwy Huddersfield. Dobra gra sprawiła, że pomocnikiem zainteresowały się inne kluby Premier League, między innymi Southampton oraz inny beniaminek Brighton & Hove Albion. The Citizens mogą zrobić niezły interes, gdyż mówi się, że zechcą zarobić na nim około 10 milionów funtów, a co ciekawe, Mooy nie zagrał dla Manchesteru żadnego oficjalnego meczu. Australijczyk może również posłużyć jako część transakcji z Southampton, ponieważ Guardiola widziałby w City Virgila van Dijka.
Z kolei absolutnym bohaterem fazy play-off w barwach Huddersfield był bramkarz Danny Ward. I znów – piłkarz wypożyczony, tyle że z Liverpoolu, co pokazuje, za jakie pieniądze zespół był budowany. Zresztą podobnie było w przypadku Eliasa Kachungi, najskuteczniejszego zawodnika w drużynie (13 goli w lidze), który również miał spędzić z Terierami tylko sezon, ale już zapadła decyzja, że zostanie wykupiony za około miliona funtów z niemieckiego Ingolstadt. W każdym razie podopieczni Wagnera w meczach półfinałowych z Sheffield Wednesday oraz w finale z Reading… nie strzelili ani jednego gola, to znaczy w rewanżu z Sheffield bramka padła, ale samobójcza. Za każdym razem więc rywalizację wygrywali w konkursie rzutów karnych, Ward miał pełne ręce roboty. Swoją drogą jeszcze nigdy w historii play-off Championship nie zdarzyło się, żeby finał zakończył się bezbramkowym remisem. Pierwsze informacje mówiły o tym, że Klopp będzie chciał zabrać Warda na przedsezonowe przygotowanie, by przyjrzeć się, czy jest gotowy do walki z dwoma bramkarzami Liverpoolu. Ostatnie doniesienia wskazują jednak, że piłkarz zostanie z Wagnerem. Pewnie znów dała znać o sobie przyjaźń.
– Doprowadziliśmy tę bajkę do końca – mówił po awansie Wagner. – Przed sezonem powiedzieliśmy sobie, że nie ma dla nas żadnych ograniczeń, teraz wiemy, że ich granice są w Premier League.
ARTYKUŁ UKAZAŁ SIĘ RÓWNIEŻ W NAJNOWSZYM WYDANIU (23/2017) TYGODNIKA PIŁKA NOŻNA