Hamalainen za sześć punktów
Sprowadzenie
Kaspra Hamalainena trudno nazwać transferowym strzałem w dziesiątkę
Legii. Przeprowadzając się z Poznania do Warszawy, Fin przebył
drogę od ligowej gwiazdy do rezerwowego. Błysnął jednak
dwukrotnie w takich momentach, których kibice Wojskowych nigdy mu nie
zapomną.
Foto: Łukasz Skwiot
Końcowe
minuty szlagierowej potyczki Lecha z Legią. Trener Jacek Magiera
decyduje się na zmianę w składzie swojego zespołu, desygnując do
gry Hamalainena. 30-latek wbiega na murawę przy wyniku 1:1, a kilka
chwil później zdobywa gola na wagę zwycięstwa stołecznej
drużyny.
Brzmi
jak fragment filmu, który jakiś czas temu już oglądaliśmy,
prawda? Przykład fińskiego piłkarza pokazuje, że powiedzenie o
tym, iż historia lubi się powtarzać nie zostało wyssane z palca.
Kasper Hamalainen dwa razy w tym sezonie – niemal w identycznych
okolicznościach! – dawał Legii wygraną w prestiżowej
konfrontacji z Lechem. Nie tak dawno temu był bohaterem Poznania,
teraz stał się jego pogromcą. Hamalainen jest jak doświadczony
koszykarz w kluczowym momencie wyrównanego meczu: decyduje się na
zagranie za trzy punkty, które kończy się sukcesem. W sumie fiński
zawodnik zapewnił Legii sześć punktów w meczach z największym
ligowym rywalem. Sześć punktów, które w ostatecznym rozliczeniu
mogą rozstrzygnąć o tytule mistrza Polski.
Niedzielne
starcie gigantów Lotto Ekstraklasy mogło mieć wielu bohaterów.
Bardzo dobre spotkanie rozgrywał Jan Bednarek, z kolei w ekipie
gości zdecydowanie wyróżniał się Vadis Odjidja-Ofoe. Po pięknym
strzale głową, który dał Lechowi prowadzenie, o krok od euforii był
Tomasz Kędziora. Wszystkich przyćmił jednak Hamalainen, jednym
trąceniem piłki w ostatniej akcji meczu, pogrążając Poznań w
rozpaczy.
Mecz
na ligowym szczycie był inny, niż można było się spodziewać. Po
marcowej wizycie na stadionie przy Bułgarskiej Lechii Gdańsk
wydawało się, że kolejne potyczki Lecha z innymi kandydatami do tytułu
mistrzowskiego również będą przypominały jatkę. Tymczasem w
niedzielny wieczór na murawie widać było wzajemny szacunek.
Oczywiście, nikt nie odstawiał nogi, a kości parę razy głośno
zatrzeszczały. Momentami było ostro, ale walka toczyła się w
granicach szeroko rozumianego fair play. Nie było miejsca na
chamskie zagrania (z wyjątkiem sytuacji z pierwszej połowy, kiedy Guilherme potraktował
łokciem Lasse Nielsena), a piłkarze raczej trzymali nerwy na wodzy.
Czyżby oszczędzali emocje na rundę finałową?
Hit
28. kolejki Lotto Ekstraklasy potwierdził też pewną prawidłowość
w meczach Lecha przeciwko Legii. Otóż w rywalizacji tych zespołów
od pewnego czasu zwykle zwyciężają goście. Biorąc pod uwagę
ostatnich dziewięć konfrontacji na linii Poznań-Warszawa, a więc
począwszy od spotkania w rundzie play-off sezonu 2014/15, aż pięć razy wygrywali goście. Może więc przy Łazienkowskiej i
Bułgarskiej powinna pojawić się myśl, czy nie lepiej byłoby na
decydującym etapie tych rozgrywek zagrać z największym konkurentem
w delegacji?
Z Inea Stadionu w Poznaniu,
Konrad Witkowski