Przejdź do treści
Guess, who’s back?

Polska Ekstraklasa

Guess, who’s back?

Szósty tytuł w obecnej dekadzie, mimo wyraźnej zadyszki w końcówce i spadku formy czołowych zawodników, Legia wywalczyła stosunkowo pewnie. Niezależnie od tego, błyskawicznie zaczęła myśleć o wzmocnieniach składu, bo mistrzostwo Polski musi być fragmentem szerszego planu.

(fot. Piotr Kucza/400mm.pl)


Potwierdzają to słowa wielkiego wygranego zakończonego sezonu, Aleksandara Vukovicia, który jeszcze przed meczem z Lechem w 34. kolejce przedłużył umowę z klubem do 30 czerwca 2022 roku. 

– Czuję się doceniony – komentował po parafowaniu kontraktu trener warszawian. – Rok pracy, który jest za nami, udowodnił nam wszystkim, że wiele dobrego można zrobić, pracując razem oraz mając pewien pomysł i konsekwentnie się go trzymając. Uważam jednak, że nie jesteśmy nawet w połowie drogi do tego, co chcielibyśmy osiągnąć.

No więc trudno się nie zgodzić – Vuković uważa dobrze, a wiedzę tę nabył na długo przed pucharowym meczem z Cracovią.

– Oczywiście Legia dysponuje najmocniejszą kadrą, ale biorąc pod uwagę, że najmocniejsza w teorii była również w poprzednim sezonie, jej tytuł wcale nie musiał być oczywisty – komentuje Robert Podoliński, z którym rozmawialiśmy jeszcze przed pucharową klęską Legii w Krakowie. – Generalnie jednak jej pierwszeństwo nie jest zaskoczeniem. Zaskoczeniem jest natomiast dla mnie tempo ewolucji Vukovicia jako trenera, które robi na mnie ogromne wrażenie – zwłaszcza że przy jego trzecim już podejściu do tej roli było kilka znaków zapytania. Tymczasem w tym sezonie stał się trenerem pełną gębą. Potrafił zarządzać zespołem, którym zarządzać nie jest łatwo. Ma swoich ulubieńców, albo inaczej – ulubiony profil piłkarski, niemniej nie ma u niego świętych krów. Nikt nie może być ponad Legię. Po żółtej kartce z reguły następuje już czerwona, drugiego ostrzeżenia nie ma. Poukładał zespół, wyczyścił szatnię, uporządkował, a jego sposób zarządzania okazał się skuteczny. Ktoś powie, że w Legii było mu łatwiej, natomiast w Arce czy Koronie to byłaby inna zupełnie robota. Pewnie tak, jasne – byłoby mu trudniej, lecz Legia ma swoją specyfikę, pamiętajmy ilu trenerów się na tej posadzie wyłożyło. Trenerski fotel na Łazienkowskiej to wcale nie jest mięciutkie posłanie, jak się niektórym wydaje. Dlatego Vuko jest dla mnie wygranym numer 1 tego sezonu, a gdybym miał w cenzurkach ograniczyć się tylko do trenerów, to numerem 2 byłby Waldemar Fornalik, a trójką – Marek Papszun.

Zgadza się, prawie, wszystko

Różnie można oceniać pracę Vukovicia, ale najlepiej przez pryzmat wyników – te zaś są najlepsze z możliwych. Miało być mistrzostwo i jest, aczkolwiek poważną rysę stanowią ostatnie, przed kluczową wygraną z Pasami, mecze warszawian – 0:0 z Jagiellonią, 1:1 z Piastem (remis uratowany w końcówce), 1:2 z Lechem i pucharowe 0:3 z Cracovią. To najboleśniejszy cios dla kibiców Legii – tytuł praktycznie zagwarantowany już kilka tygodni temu miał pozwolić w spokoju przygotować się do fetowania 20. Pucharu Polski. Styl i rezultat były jednak dla Legii kompromitujące, nawet biorąc pod uwagę olbrzymie osłabienia personalne. Stąd właśnie stwierdzenie, że zgadza się, prawie, wszystko. 

Koniec końców, w poprzednią sobotę lider postawił kropkę nad i. Ograniczając ocenę do rozgrywek ligowych, należałoby oczywiście zastanowić się nie tylko nad wynikami, ale i nad stylem gry, widowiskowością oczekiwaną zwykle od czempionów – ale tu Vuko się broni, bo Legia nauczyła się, nawet jeśli czasami jej nie wychodzi, gry do przodu. Kiedy czuje krew, nie zadowala się byle czym. Zwłaszcza na swoim boisku czuje się zobligowana do gry „na tak” – 7:0 z Wisłą Kraków, 5:1 z Arką Gdynia, 5:1 z Górnikiem Zabrze, 4:0 z Jagiellonią Białystok, 4:0 z Koroną Kielce. Potrafi prowadzić atak pozycyjny, wykorzystując świetne, podwajane zazwyczaj przez obrońców Michała Karbownika i Marko Vesovicia skrzydła, ale też błyskawicznie jest w stanie przejść z obrony do szybkiego ataku.


– Ofensywny, atrakcyjny styl jest możliwy dzięki indywidualnościom, a Legia takie posiada, dlatego w tym sezonie jej gra nie męczyła oczu, zdarzały się popisowe mecze albo przynajmniej fragmenty – uważa Podoliński. – Zwłaszcza przy Łazienkowskiej. Zauważyłem nawet, że być może wróciły czasy, kiedy drużyny gości stojąc w tunelu, jak dawniej, po prostu malały. A był okres, że właściwie nikt przyjeżdżając na Łazienkowską, gospodarzy się nie bał.

Jeśli założyć, że rolą trenera jest również dbanie o rozwój piłkarzy, dawanie szans młodym zawodnikom, z tyłu głowy mając nieustannie przy tym interes ekonomiczny klubu, to i na tym polu Vuko nie powinien mieć sobie nic do zarzucenia. Historia Karbownika jest wręcz spektakularna, a może przybrać wymiar kosmiczny, gdyby faktycznie 19-latkiem zainteresował się Pep Guardiola. Serbski trener potrafił zaskakiwać także odważnymi decyzjami, których beneficjentem okazywał się choćby Maciej Rosołek.

Dziś słusznie AV postrzegany jest jako zwycięzca, lecz mało kto wróżył taki scenariusz. Tymczasowy trener Vuković w fatalnym stylu przegrał finisz sezonu 2018-19, a mimo to właściciel klubu ogłosił, że zamierza kontynuować z nim współpracę w charakterze właśnie pierwszego szkoleniowca. Początek tej kontynuacji był kiepski – po 11 kolejkach Legia była ósma z dorobkiem 17 punktów, czyli właściwie połową możliwych. Przełom nastąpił od zwycięstwa z Lechem (Rosołek!) i później już większych dołków nie było. Były prezes Bogusław Leśnodorski zauważył niedawno w rozmowie z WP, że w lidze nie ma zwyczajnie przeciwników dla Legii. Częściowo może mieć rację, ale – i to kamyczek do stołecznego ogródka – tradycyjnie najwięcej kłopotów nowemu mistrzowi sprawiał stary, czyli Piast Gliwice. Vuković czterokrotnie w karierze mierzył się z Waldemarem Fornalikiem i trzy razy przegrał, ostatni zaś mecz zremisował dzięki bramce w końcówce (Rosołek!), nic dziwnego, że przed meczem Serb żartobliwie prosił starszego kolegę po fachu o możliwość choćby jednej wygranej. 

Motywator, asystent, lekko chuliganiący, dobrze czujący się w szatni i jako spec od pompowania atmosfery, Vuković okazał się po prostu mądrym trenerem – bazującym w końcu na swoich umiejętnościach i doświadczeniu zbieranym u boku kilku poprzednich szkoleniowców Legii, a nie tylko nieustannym podkreślaniu przywiązania do barw. Jego przeciwnicy powiedzą, że jest uparty (casus Carlitosa i Sandro Kulenovicia), zwolennicy ocenią, że konsekwentny. Poza wszystkim – z ligowych kolegów Vukovicia żaden nie pracuje pod taką presją jak on. Drugie z rzędu wicemistrzostwo zamiast premią skutkowałoby natychmiastową dymisją i w najlepszym razie powrotem do asystentury – liczyło się tylko pierwsze miejsce i on to miejsce zdobył.

A przy okazji zarobić

Vuković musiał przebudować nieco drugą linię oraz atak. Stracił Sebastiana Szymańskiego i Cafu – istotnych pomocników, odeszli również napastnicy Carlitos, Jarosław Niezgoda i Kulenović. Serb nigdy nie stawał okoniem, wpisał się w politykę transferową klubu. Dotąd uparcie stawiał na Kulenovicia, aż ten uzyskał przyzwoitą cenę, w związku z tym Legia zarobiła na transferach w tym sezonie (wliczając Radosława Majeckiego) około 90 milionów złotych.

Na wzmocnienia/uzupełnienia wydała dotąd mniej niż jedną piątą tej sumy. Igor Lewczuk, Tomas Pekhart, Paweł Wszołek, Walerian Gwilia, Luquinhas – ich przybycie na pewno należy zapisać na plus. Zdarzały się również kompletne niewypały (Ivan Obradović), znaki zapytania (Arvydas Novikovas), cenni zadaniowcy do poszerzenia kadry (Mateusz Cholewiak) czy w zamierzeniu inwestycje na przyszłość (Bartosz Slisz). 


Generalnie polityka transferowa była dość spójna. Legia kupuje, sprzedaje, zarabia, a przy tym sportowo nie cierpi. Choć najmocniej chwalony za wprowadzanie świeżej krwi jest Lech, to poznaniacy nie zarabiają na swojej młodzieży tak jak Legia – tylko Szymański i Majecki przynieśli 12,5 mln euro, a w kolejce stoi oczywiście Karbownik – niewykluczone, że rychło historyczny, transferowy rekordzista Ekstraklasy. Przepis o obowiązkowym wprowadzeniu do pierwszego składu przynajmniej jednego młodzieżowca w ogóle nie uwiera Legii. Działający z rozmachem na rynku transferowym stołeczny klub śmiało czerpie także ze swojej akademii, a będzie w najbliższych latach czerpał jeszcze śmielej, jako że wkrótce do użytku oddany zostanie nowy ośrodek w Książenicach. Już teraz jednak pewne miejsca w składzie mieli Majecki i Karbownik, przy czym ten drugi wyrósł być może na najlepszego bocznego obrońcę ligi. Co więcej – na ławce rezerwowych z reguły spoczywał wewnętrzny transferowy rekordzista Ekstraklasy, czyli Slisz (1,8 mln euro), który również spełniał młodzieżowe kryterium. Swój stempelek na mistrzowskim tytule postawił wspomniany Rosołek, specjalista od ważnych trafień – nie tylko tych z Lechem oraz Piastem, ale także z ŁKS. W kolejce cierpliwie czekają Wojciech Muzyk, Ariel Mosór i Szymon Włodarczyk, no i Piotr Pyrdoł.

Artur kierowca, Igor pilot

W Legii zachowany został jednak odpowiedni balans między graczami doświadczonymi a młodzieżą. Podobnie – między Polakami a obcokrajowcami. Vuković lubi graczy uniwersalnych i takich właśnie ma. Jego podstawowi środkowi obrońcy z powodzeniem mogą zagrać na bocznej obronie, Vesović – jak choćby w pierwszym meczu w Poznaniu – da sobie radę na skrzydle, z kolei Wszołkowi pewnie nie zaszkodziłoby przesunięcie do linii obronnej. Karbownik – wiadomo, ponoć świetny w środku pola, szkoda tylko, że mało kto go tam widział. Luquinhas lepszy w centrum niż na skrzydle (Vuko to zauważył), ale poradzi sobie wszędzie, podobnie jak Gwilia, który w pionie może być przesuwany dowolnie. 


I prawdopodobnie to właśnie Gruzin był kluczowym piłkarzem Legii w przekroju całego sezonu. Skutecznym, kreatywnym, uniwersalnym pomocnikiem, niewygrywającym w pojedynkę meczów niczym Vadis Odjidja-Ofoe, nie tak spektakularnym na boisku jak Belg, ale cennym na każdym etapie rozgrywek, przy czym im dalej w las, tym lepszym. Zdobył wiele istotnych bramek, zaliczał asysty i kluczowe zagrania. Jedyny problem z nim jest taki, że cofnięty może blokować Andre Martinsa, wysunięty spycha na skrzydło Luquinhasa.

– Akurat nie podzielam zachwytów nad rzekomo kluczową rolą Gwilii – protestuje Podoliński. – Doceniam go jako piłkarza, ale dla mnie to typowa szóstka lub ósemka, u Vukovicia gra wyżej, czasem nawet na boku. Bardziej podobał mi się właśnie Luquinhas, natomiast gdy chcemy mówić o kluczowych graczach, wskazałbym dwóch środkowych obrońców, mianowicie Artura Jędrzejczyka i Igora Lewczuka. Oni kładli cegły pod ten mur. Dlatego jeśli autokar z drużyną będzie krążył wokół kolumny Zygmunta, chciałbym, żeby za kierownicą siedział Artur, a obok mapę trzymał Igor. 


Zamiast autokaru był rejs statkiem po Wiśle. Na pokładzie znaleźli się oczywiście obaj stoperzy, choć nic nie wiadomo, by to oni nawigowali. 

– Gdy spojrzymy na wszystkich piłkarzy rok wstecz, oprócz Jędrzejczyka, Martinsa i ewentualnie Vesovicia, nikt nie miał wysokich notowań i niewiele osób wierzyło, że nowi zawodnicy mogą podnieść poziom zespołu. Dziś mówimy o Kante, Wszołku, Gwilii oraz innych wyciągniętych z rezerwy. Styl, w jakim zdobyli mistrzostwo, w jakim grali, jest powodem do chwały – mówił Vuković po zwycięstwie 2:0 nad Cracovią, pieczętującym 14. tytuł mistrza Polski.

Co dalej Legio?

Dalej Podoliński: – Słabości? Trudno je znaleźć, przynajmniej w odniesieniu do polskiej ligi, bo skład naprawdę był mocny. Mówi się nie bez racji, że podstawą sukcesów jest szeroka kadra. No więc oglądałem rozgrzewkę rezerwowych piłkarzy Legii w meczu ze Śląskiem. Ośmiu grało w dziadka, popatrzyłem na nich, na ich nazwiska, umiejętności i pomyślałem – dobiorę czterech ludzi z trybun i robię szóste miejsce w lidze. Legia ma moc, ma szeroką kadrę, to jej wielka zaleta. Przy czym ta kadra zbudowana jest mądrze, także z nieoczywistych wyborów, jak choćby Cholewiak. Cieszę się, że Vuković jest kontynuatorem wizji Jacka Magiery i generalnie filozofii klubu, zatem tak odważnie stawia na młodych zawodników. Natomiast choć słusznie zachwycamy się Karbownikiem, wrzuciłbym malutki kamyczek do ogródka. Jak to bowiem możliwe, że chłopak przez tyle lat w akademii kształcony był i przygotowywany do roli środkowego pomocnika, a gra na boku obrony? Akademia Legii jest w stanie dostarczać do Ekstraklasy gotowych piłkarzy i wiem, że wciąż terminują w niej zawodnicy równie uzdolnieni co Karbownik, a dobrą robotę wykonują Jacek Zieliński, Tomek Kiełbowicz i Radek Kucharski, ale pytanie brzmi: czy produkt finalny będzie należycie sprofilowany, jeśli chodzi o pozycję na boisku? 

Zarzucanie Vukoviciowi, że mocny okazał się tylko na swoim podwórku, a w europejskich pucharach poległ popisowo, nie do końca jest trafione. Legia odpadła dopiero w IV rundzie kwalifikacji Ligi Europy, nie będąc wiele gorsza albo nawet wcale, od Rangers FC, który w grupie okazał się z kolei minimalnie słabszy tylko od Porto, lepszy zaś od Feyenoordu Rotterdam i Young Boys Berno, a potem jeszcze portugalskiej Bragi. Trudno więc mówić o kompromitacji, co najwyżej rozczarowaniu. Natomiast dostrzegając niewątpliwy rozwój Vukovicia-trenera, siłą rzeczy należy go mierzyć i weryfikować podczas testu międzynarodowego. Ten zaś już niedługo i na pewno ze zmienioną drużyną.

Odchodzą bowiem Majecki, Mateusz Praszelik, poważnie kontuzjowany jest świetny Vesović, nie wiadomo jaka przyszłość czeka Jose Kante. Propozycje transferowe pojawią się dla Karbownika, o Domagoja Antolicia – bardzo dobry sezon! – już pytają Turcy. Na pewno Legia poszuka kogoś na prawą obronę (Paweł Stolarski do pewnego momentu dawał sobie z reguły radę, wchodząc w miejsce Vesovicia, lecz nie dawał tej samej jakości co Czarnogórzec – było to widoczne w bezpośrednim porównaniu obu meczów z Lechem przy Bułgarskiej, a już w pucharowym z Cracovią zaliczył występ katastrofalny) i do ataku, już natomiast znalazła lewego obrońcę, kontraktując Filipa Mladenovicia, tym samym kontynuując politykę uprawianą od pewnego czasu. W przypadku nowego bramkarza rozrzut pogłosek jest spory – od Artura Boruca do Dominika Hładuna, na pewno Legia interesowała się Bośniakiem Ibrahimem Sehiciem. Sęk w tym, że w drugiej lidze tureckiej zarabia on sporo więcej niż mógłby zarobić w Warszawie. Niemniej okno transferowe będzie gorące, a bramkarz nieodzowny, bo Wojciech Muzyk to być może melodia przyszłości, na pewno jednak nie golkiper na tu i teraz. I chodzi o doświadczenie, nie o wiek, skoro w orbicie zainteresowań warszawskiego klubu znalazł się Dmytro Riznyk, 21-latek broniący w drużynie Worskla Połtawa, członek kadry ukraińskich mistrzów świata do lat 20.


Kolejny sezon bez fazy grupowej europejskich pucharów będzie klęską finansową, na co nikt w stolicy zgodzić się nie chce. A kadra choć szeroka, wcale jakościowo nie jest równie mocna jak pierwsza jedenastka, co dobitnie okazało się w półfinale Pucharu Polski, kiedy na skutek kontuzji i wykluczeń Vuković miał ograniczoną możliwość reakcji w starciu ze zdeterminowanym, poukładanym przeciwnikiem. Czas zatem na reakcję, ale pionu sportowego i właściciela klubu, bo mistrz Polski nie daje jeszcze gwarancji powodzenia w rywalizacji z Europą, stąd nieprzypadkowy apel trenera…

– Jak chcemy podnieść poziom gry, potrzebne są nam konkretne wzmocnienia, pięciu, sześciu zawodników na poziomie Filipa Mladenovicia, które sprawią, że drużyna zrobi krok do przodu. Bez tego nie będziemy w stanie się rozwijać. Już nie mamy kolejnych rezerwowych, nie ma zawodników jak Kante czy Niezgoda, którzy nie byli brani pod uwagę, a potem stanowili o jego sile. Drugi z nich odszedł za pięć milionów euro. Nie mamy więcej niedocenianych zawodników jak rok temu Lewczuk i Wieteska. Obecny skład potrzebuje wsparcia jakościowych zawodników. 

ZBIGNIEW MUCHA

TEKST UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (nr 28/2020)

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024