Przejdź do treści
Grecki futbol jest roztańczony i rozśpiewany

Polska Ekstraklasa

Grecki futbol jest roztańczony i rozśpiewany

W Polsce coraz mniej osób pamięta, że w Grecji mieszka i ma się dobrze Mirosław Sznaucner. A i w Grecji też się zapomina, że Miro to Polak. W końcu pod Akropolem spędził blisko połowę życia. Chyba jest już bardziej ich niż nasz.

(fot. Michał Chwieduk/400mm.pl)


Grecja to pana drugi dom, czy de facto już pierwszy?
Mieszkamy tu od 17 lat. Tu się urodziły moje dzieci. Synowie są jednak obywatelami Polski. Zastanawialiśmy się wspólnie z żoną, co z tym fantem zrobić. Nie dostrzegliśmy wielkich plusów przyjęcia obywatelstwa greckiego, nie jest to im w tym momencie do niczego potrzebne – mówi Sznaucner. – Chłopcy powinni sami zdecydować. Dojrzewają, coraz więcej rozumieją. 

Znają język polski?
W domu rozmawiamy po polsku, oglądamy polską telewizję. Z mówieniem sobie radzą, gorzej jest z czytaniem czy pisaniem. Zdarza się, że gdy dostaję sms-a od nich w naszym języku, muszę się chwilę zastanowić, zanim go rozszyfruję. Chłopcy chodzą do greckiej szkoły, alfabet jest zupełnie inny. Ten grecki jest trudny. Ja tu jestem tyle lat, ale gdy muszę napisać oficjalne pismo albo wysłać ważnego maila, proszę starszego syna o pomoc. Język grecki nie należy do łatwych do opanowania. Gdy tu przyjechałem, zacząłem od nauki angielskiego, którego też nie znałem, żeby szybciej zacząć porozumiewać się z drużyną i trenerem. Podobnie jest teraz w przypadku Karola Świderskiego. Dopiero po około trzech latach język grecki przestał mi sprawiać większe problemy. Zacząłem czytać książki napisane po grecku, notowałem polecenia trenerów i tłumaczyłem je w domu. Jestem samoukiem. 

Swoją drogą, jaką pozycję w PAOK ma Świderski? 
Zaskoczył mnie ten transfer, ale to zawsze miło, gdy w klubie pojawia się Polak. Wywalczył miejsce w podstawowym składzie. Przez pierwsze tygodnie jego pobytu w Salonikach uczestniczyłem w zajęciach pierwszego zespołu i pomagałem Karolowi zrozumieć oczekiwania trenera. Udało się też znaleźć Karolowi nauczycielkę języka angielskiego pochodzącą z Polski. Dziś nie ma problemów ze zrozumieniem trenera, złapał podstawy języka greckiego. Czasem wychodzimy razem na obiad, ale rzadziej niż na początku. Pomagam mu już tylko w trudniejszych tematach, na przykład w załatwieniu spraw w banku. 

Długo zostanie w PAOK? 
Nie sądzę. Niewykluczone też, że wkrótce zostanie powołany do reprezentacji Polski Jerzego Brzęczka. Mnie nikt o zdanie na temat Karola nie podpytywał, natomiast na kilku meczach PAOK pojawiali się wysłannicy selekcjonera. 

Skoro ma pan problemy z pisaniem po grecku, w jaki sposób zdobył pan licencję trenerską? 
Po zakończeniu kariery wróciłem na krótko do Katowic i zrobiłem licencję UEFA B. Później planowałem zdobyć wyższe uprawnienia, niemniej musiałbym regularnie pojawiać się na zjazdach w Szkole Trenerów w Polsce. Żyję w Grecji, ten fakt skutecznie utrudnił sprawę. Z punktu widzenia finansowego nie było to możliwe. 

Czyli nie może się pan dalej kształcić?
Wydawało się, że nie będę mógł. Teraz jest jednak szansa, że temat ruszy. Klub wystarał się w greckiej federacji, abyśmy ja i Pablo Garcia, którego jestem asystentem w zespole U-19 PAOK, mogli kontynuować naukę, ale egzaminów pisemnych nie będziemy musieli zdawać w tutejszym języku. W ten sposób mamy zdobyć licencję UEFA A. 

Z trenowania młodzieży w Grecji można się utrzymać, bo w Polsce niekoniecznie? 
Są trenerzy, którzy kończą jedną robotę i ruszają do następnej – jedna wypłata z pracy z młodzieżą nie starcza na życie na średnim poziomie. Ja nie mam innej pracy. Po pierwsze, ze względu na czas poświęcany PAOK. Po drugie, żona zatrudniona jest w firmie zajmującej się projektowaniem ubrań dla dużych marek odzieżowych, jak na przykład Zara. Po trzecie, w trakcie kariery poczyniłem kilka inwestycji w nieruchomości w Polsce. Teraz je wynajmujemy, a gdyby coś się działo, zawsze możemy sprzedać. Radzimy sobie. Inna sprawa, że coraz częściej łapiemy się na myśli, że zostaniemy w Grecji na stałe, więc posiadanie inwestycji w Polsce trochę zaczyna mijać się z celem. 



A więc jednak – Grecja to już pana pierwszy dom. 
Chyba tu zostaniemy, choć klamka jeszcze nie zapadła. Gdy rozmawiamy z synami jasnym jest, że ich całe życie związane jest z Grecją. Oni nie chcą wracać do Polski. Ja z żoną odnaleźlibyśmy się w naszym kraju, chłopcy mieliby problem. Dla nich taka decyzja nie byłaby dobra. 

Jak Grecja poradziła sobie z pandemią?
Rząd zareagował szybko, niemal natychmiast zamknięte zostały szkoły. Tyle że nadal otwarte były kawiarnie i restauracje. Młodzież przeniosła się do nich. Krótko mówiąc – rząd zawalił sprawę, bo liczba zakażeń wzrosła. Był problem, choć mniejszy niż we Włoszech. W przypadku Grecji największe straty finansowe dopiero jednak nadejdą. Kraj żyje z turystyki. Wielkie hotele wciąż są zamknięte. Szacuje się, że zysk z turystyki w porównaniu z poprzednimi latami spadnie o około siedemdziesiąt pięć procent. Co prawda granice się otwierają, ale brak pieniędzy i strach ograniczą napływ turystów do Grecji. 

A jak COVID-19 wpłynął na tamtejszy futbol? 
Sytuacja finansowa klubów stała się jeszcze gorsza. Poza wielkimi firmami, jak Olympiakos, PAOK czy AEK, reszta w dużej mierze żyła z wpływów z dni meczowych. Kluby niemal natychmiast zaczęły obniżać kontrakty zawodnikom i sztabom szkoleniowym. Mnie to też dotknęło. PAOK skorzystał ze wsparcia rządu, pensje wypłacało mi państwo greckie, tyle że z dnia na dzień zacząłem zarabiać sześćdziesiąt procent mniej. Zresztą w identycznej sytuacji znalazła się żona, jej firma też zawiesiła działalność. 

Liga grecka wróciła do gry, a czy pan wrócił do pracy z zespołem U-19?
Trenujemy. Drużyny U-15 i U-17 będą kończyć sezon na boisku, w przypadku mojego zespołu – rozgrywki zostały zamknięte przed czasem, dwie kolejki przed końcem. I tak mieliśmy jednak zapewniony tytuł mistrza kraju, więc federacji łatwiej było zdecydować się na taki krok. Nie było sensu podejmować ryzyka oraz narażać klubów na koszty związane choćby z wyjazdami na mecze. Mamy w zespole kilku fajnych chłopaków. Warto zapamiętać dwa nazwiska: Christos Tzolis z rocznika 2002 i Georgios Koutsias, chłopak urodzony w 2004 roku, a już trenujący z zespołem U-19. Przed rokiem udało się nam wprowadzić dwóch zawodników do pierwszego zespołu. Mając na uwadze silną pozycję finansową klubu, która przekłada się na sprowadzanie z zewnątrz zawodników gotowych do gry na najwyższym poziomie, wcale łatwe to nie było. 

Jakby pan nazwał sytuację finansową PAOK w trakcie pandemii? 
Stabilną. Prezesem klubu jest Ivan Savvidis. Bardzo zamożny człowiek, gorąca krew. To on był bohaterem słynnej na cały świat afery, kiedy pojawił się na murawie z pistoletem za pazuchą. W Grecji takie sytuacje się zdarzają. Prezes Larisy też wszedł na boisko w trakcie gry, bo miał uwagi do pracy sędziego, które koniecznie chciał mu osobiście przekazać. Savvidis dostał za swoje zachowanie bodaj trzyletni zakaz oglądania meczów z trybun. Publicznie przeprosił. Pojawia się jednak na stadionie, gdy autobus z zawodnikami podjeżdża pod obiekt – każdemu z graczy stara się dodać otuchy. Prowadzi duże interesy na rynku rosyjskim i zdarza mu się zarządzać drużyną we wschodnim stylu. Lubi mieć władzę. Kilka lat temu miałem z nim spory kontakt – zwolnił trenera, a w jego miejsce wszedł sztab szkoleniowy z zespołu U-19. Dobrze nam poszło, wywalczyliśmy Puchar Grecji po długiej przerwie, dostaliśmy dłuższe umowy. Po dobrym meczu, po ważnej wygranej, potrafi dorzucić dodatkową premię. 



Ekscentryk?
Potrafi zrobić wokół siebie dużo szumu. Na ślub syna zaprosił cały zespół. Na takim weselu nigdy wcześniej nie byłem i nigdy już nie będę. Na imprezę wynajął cały park, parze młodej przygrywały największe gwiazdy greckiej sceny muzycznej. Na miejscu ekipy telewizyjne. Wielka pompa, w Grecji to było potężne medialne wydarzenie. Najważniejsze jest jednak coś innego – przed pojawianiem się Savvidisa klub borykał się z ogromnymi problemami finansowymi, tonął w długach. Chodziło o grube miliony euro. Savvidis pospłacał wszystko. Dziś PAOK nie ma żadnych zobowiązań. Doprowadził też klub do pierwszego po ponad 30 latach mistrzostwa Grecji. Ludzie mają za co być mu wdzięczni. 

Jakich oryginałów spotkał pan w Grecji?
Człowiek, z którym obecnie blisko współpracuję, Pablo Garcia, to był wariat. W PAOK jest wielką osobowością. Miał niesamowitą pasję do gry. Kolekcjoner czerwonych kartek. Potrafił w prestiżowym meczu z Olympiakosem przyładować przeciwnikowi pięścią. Kibice za walkę go kochali, drużyna niekoniecznie, bo gdy on wylatywał z boiska, my musieliśmy zapierdzielać za niego. A na koniec i tak Pablo zostawał okrzyknięty przez fanów bohaterem. Z kolei Sergio Conceicao w trakcie derby z Arisem w emocjach rzucił w trybuny kamieniem, który wcześniej z nich nadleciał. 

A Giuseppe Signori?
Jako zawodnicy Iraklisu dziwiliśmy się, że taka wielka gwiazda do nas przychodzi. Ten transfer byłby zrozumiały w przypadku PAOK, Olympiakosu, AEK, ale w przypadku Iraklisu? Trafił do nas z kontuzją, zagrał kilka meczów, przede wszystkim jednak z wiceprezesem klubu otworzyli firmę i sprowadzali garnitury szyte we Włoszech. I to był chyba główny powód przyjścia Signoriego do Iraklisu. W szatni za wiele się nie odzywał, bo ani nie znał języka angielskiego, ani tym bardziej greckiego. W ogóle tutejszy futbol jest roztańczony i rozśpiewany. Piłkarze często odwiedzają buzuki, kluby nocne z muzyką na żywo. Zajmują najlepsze loże, zapraszani są na scenę przez piosenkarzy, bo tu każdy jest kibicem jakiegoś klubu, śpiewają z nimi, a na drugi dzień zdjęcia z tych imprez pojawiają się w gazetach. To część tutejszego krajobrazu piłkarskiego. 

Ile kryzysów przeżył pan w Grecji?
W Iraklisie występowałem cztery lata, właściwie przez cały ten okres klub tkwi w jednym wielkim finansowym dole. Nie dostałem ani jednej wypłaty na czas. Gdy odchodziłem z Iraklisu, klub winien był mi pensję za okrągły rok. Po kolejnych dwóch latach udało się odzyskać pieniądze. Iraklis został przejęty przez muzyka Antonisa Remosa, z nim udało mi się dojść do porozumienia. Nawiasem mówiąc, on też występował na weselu syna prezesa PAOK. Remos na Iraklisie stracił mnóstwo pieniędzy. Wypadły jakieś trupy z szafy. Nie wydolił. W ogóle ja chyba nigdy nie grałem w klubie, który płacił na czas. Cała moja kariera jest tym naznaczona. Początek w PAOK też był trudny, choć do takiego dramatu jak w Iraklisie nie doszło. GKS Katowice również zmagał się z wielkimi problemami finansowymi. Gdy odchodziłem z PAOK, akurat przychodził Savvidis. Klub stanął na nogi, skorzystałem na tym tyle, że nie miałem problemów z odzyskaniem zaległości. 

Można się przyzwyczaić do takiego trybu otrzymywania wypłat?
Nie wyobrażam sobie innego, będąc piłkarzem, tylko taki znałem. Za to teraz dostaję pensję na czas. No prawie, bo niekiedy zdarza się tygodniowy czy dwutygodniowy poślizg. Ale co to jest właściwie za poślizg? Dla mnie to jak dostawać wypłatę na bieżąco. 

Jakie cele stawia pan przed sobą?
Z Pablo Garcią współpracuję już trzy lata. Stanowimy zgrany duet. Chcemy ruszyć w seniorską piłkę razem. Pablo chciałby poprowadzić PAOK, tu jest kochany, ma świetny kontakt z prezesem. To jest plan. Wpierw musimy jednak zrobić odpowiednie papiery. Gdy zrobi licencję UEFA A, Pablo od razu zostanie wysłany na kurs UEFA Pro. Klub zamierza w nas zainwestować.

PRZEMYSŁAW PAWLAK

WYWIAD UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (nr 26/2020)

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024