Od lat jest uznawany za duży talent, ale nie zawsze zapowiedzi szły w parze z rzeczywistością. W tym sezonie napastnik Jagiellonii Białystok jednak potwierdza, że ma bardzo duży potencjał, nareszcie wziął na swoje barki ciężar strzelania goli w zespole wicemistrzów Polski.
Co słychać?
Ostatnio idzie troszeczkę lepiej, więc chyba jest dobrze – mówi Świderski (na zdjęciu). – Częściej wychodzę w pierwszym składzie i strzelam więcej goli.
Sezon życia?
Liczby na to wskazują, więc myślę, że tak. Sezon zaczął się jednak nieszczęśliwie, ponieważ w trakcie okresu przygotowawczego przeszedłem operację i nie trenowałem z drużyną. Mimo to trener w pierwszym spotkaniu wystawił mnie w wyjściowej jedenastce. Graliśmy w eliminacjach europejskich pucharów, sztab szkoleniowy rotował składem, a wiem, że moja forma nie była wówczas najwyższa. Z każdym kolejnym meczem i treningiem czułem się jednak lepiej. Po odpadnięciu z pucharów mogłem trochę mocniej popracować i doszedłem do siebie.
Mówi się, że w końcu dojrzałeś.
Skoro tak ktoś pisze i ludzie na mieście tak mówią, to chyba coś w tym jest. Wydaje mi się, że głowa w końcu nadążyła.
Grzała się?
Bardzo się stresowałem przed meczami. Chciałem wypaść jak najlepiej, a przez to się spalałem psychicznie. Za bardzo chciałem. Do tego wszystkiego doszła olbrzymia krytyka, z którą sobie nie radziłem. Teraz złapałem do tego wszystkiego dużego dystansu. Przełomowy był mecz z Legią. Wyszedłem w pierwszym składzie, po spotkaniu trener był ze mnie bardzo zadowolony i wszystko ruszyło. Tydzień później graliśmy z Zagłębiem Sosnowiec, strzeliłem dwa gole i było już łatwiej.
Pracowałeś z trenerem mentalnym?
Nie. Bardziej jestem zdany na narzeczoną. Dużo rozmawiamy i to mi bardzo pomaga. Często było tak, że wracałem z treningu do domu i godzinami rozmyślałem nad jakimś nieudanym zagraniem. Wziąłem się w garść, zacząłem dodatkową pracę w siłowni z trenerem przygotowania fizycznego i przyszły efekty.
Jesteś gotowy na transfer do ligi zagranicznej?
Wydaje mi się, że tak. Na razie jednak za wcześnie na jakiekolwiek deklaracje.
Jaką ligę bierzesz pod uwagę?
Ostatnie lata pokazują, że polscy piłkarze dobrze odnajdują się we Włoszech, więc Serie A wydaje się dobrym kierunkiem.
Wcześniej trochę bałeś się obrońców?
Problemy mentalne nie brały się ze strachu. Na treningach dobrze mi wychodziły dryblingi w grach jeden na jednego, potrafiłem często wychodzić z trudnych sytuacji, a w meczach kompletnie sobie z tym nie radziłem. Kiedy otrzymywałem piłkę, za szybko podejmowałem decyzje. A przecież wiadomo, że pośpiech jest złym doradcą i w tym przypadku było to samo. Często dokonywałem złych wyborów, grałem niedokładnie, niecelnie podawałem, notowałem straty. Teraz staram się utrzymywać przy piłce nawet z obrońcą na plecach, nie gotuję się, pozwalam podejść kolegom z linii pomocy i obrony wyżej.
Przygotowanie fizyczne i mentalne to jedno, ale chyba nie pomogły ci ciągłe zmiany pozycji. W jednym meczu grałeś na skrzydle, w drugim na dziewiątce.
Każdy, z kim rozmawiałem, mówił, że takie zmiany wyjdą mi na plus. Jeśli nauczę się grać w różnych sektorach boiska, to później będzie mi zdecydowanie łatwiej…
…ale ty przecież najlepiej czujesz się na szpicy.
Na to wychodzi. Od dziecka lubiłem strzelać gole i asystować. Zawsze miałem ciąg na bramkę, oddawałem mnóstwo strzałów i wydaje mi się, że to jest moja pozycja.
Czujesz się numerem jeden w ataku Jagiellonii?
Nie chcę mówić, który jestem w hierarchii. Każdy z nas walczy o miejsce w składzie, każdy ma inne predyspozycje. Śmiejemy się, że gdybyśmy połączyli wszystkie nasze najmocniejsze strony i stworzyli jednego piłkarza, to wyszedłby napastnik klasy światowej. Niestety, tak się nie da. Każdy mocno pracuje, każdy chce grać i nie mam pojęcia, który jestem na liście u trenera.
Rozegrałeś 110 meczów w Ekstraklasie, ale strzeliłeś tylko 19 goli. Mało jak na napastnika.
Wiem, że ktoś mi może kiedyś wyciągnąć te liczby, ale jeśli się zagłębimy w statystyki, to już łatwiej będzie to zrozumieć. Bardzo często wchodziłem na same końcówki spotkań. Raz grałem minutę, raz pięć, innym razem kwadrans, czasami pół godziny. Zdecydowaną większość meczów zaczynałem jako rezerwowy. Inna sprawa, że tak jak wcześniej mówiliśmy, często byłem rzucany po różnych pozycjach. Gdybyśmy policzyli dokładnie, to w ataku może zagrałem z 25 spotkań, więc wtedy te 19 goli robi wrażenie. Oczywiście żartuję. Nie liczyłem tego dokładnie, ale wiem, że bramek trochę brakuje. W tym sezonie rozegrałem 14 meczów i siedem razy wpisałem się na listę strzelców, więc jest nieźle. Do tego doszły asysty i kluczowe podania, których również mam kilka i jestem zadowolony.
Masz 21 lat. Chyba już nie można mówić o tobie jako młodym i niedoświadczonym zawodniku?
Na Zachodzie młodzi zawodnicy grają w wieku 17-18 lat, a ja mam 21. Kylian Mbappe jest młodszy ode mnie, a był o włos od pierwszej trójki Złotej Piłki. To akurat piłkarz wybitny, ale pokazuje, że w silnych ligach nie boją się stawiać na młodzież. O sobie już na pewno nie powiem, że jestem młody i zdolny. Czuję się seniorem na sto procent. Nawet w drużynie przebywam częściej ze starszymi zawodnikami niż z młodzieżą.
Miesiąc temu przeczytałem twój wpis na Twitterze o zakładaniu koszulki rywala na lewą stronę. O co chodziło?
Przegraliśmy wysoko mecz ze Śląskiem Wrocław, a ja po spotkaniu wymieniłem się koszulkami z kolegą. Ze Śląskiem jednak wynik był mocno niekorzystny. Mogłem pomyśleć i nie zakładać tej koszulki. Nie pomyślałem. Trudno, stało się, przeprosiłem i tyle.
Oberwało ci się jeszcze po meczu czy w internecie?
Już z trybun leciały różne nieprzychylne okrzyki w moją stronę, ale wiadomo, że więcej tego było w internecie. Sprawa już jest jednak zamknięta.
Mówiłeś wcześniej, że od dziecka lubiłeś strzelać. Od zawsze grałeś jako dziewiątka?
To była moja nominalna pozycja, ale kiedy jeszcze grałem w swoim rodzinnym mieście – Rawiczu i jeździłem na kadrę Wielkopolski, to trener wystawiał mnie często na lewym skrzydle. Z przodu grał Dawid Kownacki, więc wtedy szukano dla mnie innej pozycji.
W Rawiczu mieszkałeś bardzo blisko więzienia.
Mieliśmy taką grupkę czterech chłopaków, z którymi regularnie spotykaliśmy się i graliśmy w piłkę przy murze więziennym. Pamiętam, że nasi dziadkowie zrobili nam dwie małe bramki, które stawialiśmy na ulicy i graliśmy. Czasami musieliśmy je znosić, ponieważ jeździły samochody. Mieliśmy taką małą piłeczkę Champions League i lataliśmy godzinami. Miłe wspomnienia, ale także cenna nauka z dzieciństwa.
Kilka piłek straciliście?
Zdarzało się, że piłka wpadła nam za mury więzienia i wtedy wołaliśmy strażnika. Budka strażnicza stała dosłownie tuż obok. Jeśli był miły strażnik na zmianie, to zrzucił nam ją miotłą albo sam po nią poszedł i odrzucił. Bywało też, że przeleciała na stronę więzienia i już nie wracała.
Jak to się stało, że Jagiellonia cię wypatrzyła?
Do Białegostoku przyszedłem z SMS Łódź i duża w tym zasługa trenera Michała Probierza. Był taki moment, że szkoleniowiec był chwilę bez klubu i raz w tygodniu z nami pracował. Trener od zawsze mówił, że coś we mnie widział, ale myślę, że momentem przełomowym było spotkanie z Jagiellonią w CLJ. Z Białegostoku przyjechała wtedy bardzo mocna ekipa. W bramce miał bronić Bartek Drągowski, ale nie zagrał, ponieważ zapomnieli zabrać jego karty zdrowia. Z zawodników z pola grali Emil Gajko czy Przemek Mystkowski. Nam udało się wygrać 2:1, choć od 30 minuty graliśmy w dziesięciu. Zagrałem wtedy bardzo dobre spotkanie i chyba zapisałem się trenerom w pamięci.
Długo zastanawiałeś się nad transferem do Jagi?
To był moment, kiedy spadliśmy z SMS z poziomu centralnego. Chciałem już wracać do Rawicza do ligi okręgowej i w Wielkopolsce próbować się przebijać. Byłem już nawet na rozmowie z prezesem Matusiakiem, ale on ciągle mówił, abym spokojnie do tego podszedł. Tłumaczył, że ma propozycję z Ekstraklasy dla mnie i w ciągu kilku dni wszystko się wyjaśni. Tydzień później pojechałem już na testy medyczne do Białegostoku i wszystko potoczyło się błyskawicznie.
Nie bałeś się, że się odbijesz od ściany? Zawodnicy z największych akademii w Polsce, czyli Legii, Lecha czy Jagiellonii, nie mają łatwej drogi do pierwszego zespołu. Niektórzy wolą ograć się w słabszym klubie i dopiero później decydują się na transfer do topowej drużyny Ekstraklasy.
Przejście z wieku juniorskiego do seniorskiego to najtrudniejszy moment w karierze. W Jagiellonii wtedy był trener Probierz, który znał mnie z Łodzi. Pojechałem do Gutowa Małego z pierwszym zespołem na obóz, zagrałem w kilku sparingach, strzeliłem nawet gola w meczu z Kluczborkiem, pokazałem się z dobrej strony z Bełchatowem i spodobałem się sztabowi. Przed pierwszą kolejką z Lechią Gdańsk trener zaprosił 14 zawodników na szlifowanie stałych fragmentów. Ja dorzucałem piłki na zmianę z Danim Quintaną. To był dla mnie prawdziwy szok, ale po cichu liczyłem, że wskoczę do osiemnastki meczowej. I tak się stało. Byłem nawet bliski wejścia na boisko, prowadziliśmy 2:0 po dwóch golach Patryka Tuszyńskiego, ale ostatecznie Lechia wyrównała. Skończyło się 2:2, a ja na debiut musiałem chwilę poczekać. Dokładnie chyba do szóstej kolejki, więc nie tak długo.
Dłużej musiałeś czekać na pierwszego gola.
No tak, dopiero w przedostatniej kolejce sezonu 2014-15 udało się zdobyć bramkę w meczu z Pogonią Szczecin. Prawie 10 miesięcy minęło od debiutu do premierowego trafienia.
Ale pierwszego trafienia w eliminacjach młodzieżowych mistrzostw Europy się nie doczekałeś. Jesteś zadowolony ze swoich występów w kadrze?
Dostałem kilka szans, ale bramki nie udało się zdobyć, co jest dla mnie trochę dobijające… Mam nadzieję, że worek z golami rozwiąże się na turnieju finałowym, o ile trener mnie powoła.
Z trenerem Czesławem Michniewiczem masz chyba bardzo dobre relacje.
Darzymy się sympatią i wzajemnym szacunkiem, obaj lubimy żartować, ale tylko wtedy, kiedy jest na to czas i miejsce. Trener Michniewicz zna fajne anegdotki, zawsze rzuci coś śmiesznego. Kiedy jest czas pracy, to trzeba słuchać i zasuwać.
ROZMAWIAŁ PAWEŁ GOŁASZEWSKI
WYWIAD UKAZAŁ SIĘ W NAJNOWSZYM WYDANIU TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”