Przejdź do treści
Gimenez i Savić – strażnicy Atletico

Ligi w Europie La Liga

Gimenez i Savić – strażnicy Atletico

Atletico Madryt w pięciu meczach po wznowieniu ligi straciło tylko dwa gole. Takie passy nie raz zdarzały się ekipie Cholo Simeone, ale ta jest o tyle wyjątkowa, że została osiągnięta mimo nieobecności najlepszego obrońcy wcześniejszej części sezonu.



Ten brakujący zawodnik to brazylijski stoper Felipe Monteiro. Ma już 31 lat, latem 2019 został kupiony z FC Porto. Jego charakterystyczną cechą jest to, że długo się rozgrzewa, ale potem świetnie trzyma temperaturę.

– Ma specyficzny materiał genetyczny i niespotykane zdolności neuromuskularne. Potrzebuje dużo czasu, by wejść na najwyższe obroty, a gdy wejdzie, lepiej go z nich nie zdejmować – powiedział o nim Profe Ortega. Felipe w zawodowym futbolu zadebiutował późno, bo dopiero w wieku 23 lat, w Corinthians. Tam trzy lata zajęło mu wywalczenie miejsca w składzie, jednak potem był już liderem formacji. W Porto też chwilę, ale krótszą, potrwało zanim został doceniony, identycznie było w Atletico. Wzruszenie ramion, jakim kwitowano jego pierwsze występy, szybko zamieniło się w zachwyt nad solidnością, bezbłędnością. Cholo zachwycał się jego dyscypliną, tym, że zawsze robi dokładnie to, czego się od niego oczekuje, pracuje, jak się go zaprogramuje. Działał jak maszyna, więc zatrzymanie rozgrywek nie było mu do niczego potrzebne. Nieoczekiwane zdjęcie z obrotów przyniosło taki skutek, że maszyna się zepsuła. W trakcie przerwy pandemicznej Felipe doznał pierwszej w karierze kontuzji – nie mówimy tu o jakimś cięższym urazie, ale o kontuzji jakiejkolwiek, wykluczającej z choćby jednego treningu. Tym razem dzieje się z tym robotem coś dziwnego, bo z kolejki na kolejkę przesuwany jest jego powrót na boisko. 

To zaś oznacza szansę dla zawodników, którzy w trakcie aktualnego sezonu musieli pogodzić się z jego dominacją i walczyć o miejsce u boku Brazylijczyka, choć oczywiście spodziewali się, że to Felipe będzie dublerem, zaś oni stworzą podstawowy duet, jak w poprzednim sezonie. Inna rzecz, że Jose Gimenez i Stefan Savić doznają w tym sezonie mnóstwa kontuzji i tak czy owak nie byłoby to możliwe. Nagle jednak sytuacja uległa odwróceniu: Felipe się wysypał, zaś oni wyleczyli wszystkie naciągnięcia i są w pełni zdrowi. Grają na poziomie duetu kilka lat temu tworzonego na Vicente Calderon przez Diego Godina oraz Mirandę. A na domiar dobrego, gdy któryś musi odpocząć, świetnie w jego miejsce wprowadza się Mario Hermoso. 

Welocyraptor

Jeśli Felipe posiada znakomite geny i budowę mięśni, dzięki której nie doznaje kontuzji, to Gimenez wręcz przeciwnie: natura zrobiła wszystko, żeby jako piłkarz miał jak najbardziej pod górkę. Pomijając jego skłonność do tycia, sprawiającą, że musi bardzo pilnować diety, pozostaje niewyjaśniona kwestia, czy rzeczywiście ma wadę stawu biodrowego, która powoduje, że jego nogi nie są równe. Taka informacja wyciekła kiedyś z reprezentacji Urugwaju, natomiast Atletico stanowczo zaprzecza, by ta przypadłość – zresztą wcale nie tak rzadka w całości populacji i występująca także u sportowców, którym nie uniemożliwia kontynuowania karier – dotyczyła stopera. Wiadomo jednak, że nikt nie obniża wartości posiadanego towaru, eksponując jego wadę, raczej robi się wszystko, by jej istnienie ukryć. Abstrahując od źródła kłopotów, nie da się natomiast zaprzeczyć podatności futbolisty na kontuzje mięśniowe. W najgorszych sezonach 2016-17 i 2018-19 przydarzyły mu się po cztery. W obecnym zaś miał dwie, ale nie leczyły się one łatwo: z powodu pierwszej, doznanej w październikowym meczu Ligi Mistrzów z Bayerem Leverkusen, pauzował przez 49 dni, a z powodu drugiej, przywiezionej z Arabii Saudyjskiej, gdzie Atletico brało w styczniu udział w Superpucharze Hiszpanii – przez 33. Jak obliczono, odkąd przybył do Atletico w 2013 roku na 377 meczów, które mógł rozegrać (stan na moment przerwania rozgrywek z powodu koronawirusa) opuścił ze względów zdrowotnych 64, czyli 17 procent. – Nie raz i nie dwa kontuzja mi się odnawiała, gdyż chciałem za wszelką cenę wrócić jak najszybciej do zespołu i pomóc kolegom. Dziś jestem już mądrzejszy i wiem, że czasu się nie przyspieszy. Mam więc nadzieję, że takie historie już się nie powtórzą i w kolejnych sezonach będę pauzował rzadziej – mówi 25-letni stoper. 



Urugwajczyk narzekający na jakąś dolegliwość to piłkarz niepewny, zawodny. Natomiast Gimenez zdrowy to ścisła światowa czołówka na swojej pozycji. Jest masywny, ale skoczny, szybki i zwrotny, w dodatku niezwykle twardy, jak każdy Urugwajczyk uwielbia grę na granicy przepisów. W rodzinnym kraju koledzy wołali nań Nervio, ale w Madrycie Diego Godin nazywał go Welocyraptorem, ze względu na sposób biegania: z głową wciśniętą w ramiona, wysuniętą do przodu klatką piersiową, dużymi krokami. – I jeszcze to jego spojrzenie, jakby miał ochotę kogoś zaraz zjeść – ze śmiechem dodawał Godin.

Zakochany w Atletico

Gimenez nie miał łatwej drogi na szczyt. Pochodzi z nizin społecznych, wychowywał się w niedostatku. Ojciec był szoferem, matka zajmowała się domem – ale to ona prowadzała małego Jose na treningi, by zaoszczędzić na biletach autobusowych, stała przez cały ich czas obok boiska, pod parasolką gdy padało bądź grzało. Miał o trzy lata młodszą siostrę, która w wieku 14 lat zaszła w ciążę. Jose grał wówczas w trzeciej lidze, nie zarabiał żadnych pieniędzy. Podczas rodzinnej narady zabronił siostrze usunięcia ciąży, powiedział, że dziecko się urodzi, a on weźmie odpowiedzialność finansową za jego wychowanie. Chciał zrezygnować z futbolu, iść do pracy. Pojechał na zgrupowanie reprezentacji U-17 Urugwaju, będąc przekonanym, że to jego pożegnanie z piłką. Ale w jego trakcie nagle dostał telefon z informacją, że chce go Atletico Madryt. Trener natychmiast zwolnił go ze zgrupowania, kazał lecieć z agentem do stolicy Hiszpanii, gdzie oczywiście szybko osiągnięto porozumienie i zawodnik podpisał kontrakt. Potraktował to jako cud boski. 


Atletico uratowało mu więc karierę, zapewniło życie jego rodzinie. Nic dziwnego, że czuje się silniej emocjonalnie związany z tym klubem niż niejeden występujący w nim madrytczyk. Wie, jak wielką obsesję mają kibice Los Colchoneros na punkcie wygrania w Lidze Mistrzów. – Jestem gotów oddać za to życie – powiedział rok temu w wywiadzie dla „Asa”, z pewną przesadą. – Gdy zakładam tę świętą koszulkę, świat przestaje dla mnie istnieć. Liczy się tylko zwycięstwo – kontynuował. Nic dziwnego, że z takim podejściem stał się jednym z ulubieńców kibiców. Traktują go oni na równi z Koke czy Saulem, jako pełnoprawnego wychowanka. Cholo Simeone dostrzegłszy jak wielki ma posłuch wśród kolegów, latem 2019 roku mianował go jednym z kapitanów zespołu. 

– Czytałem na rozmaitych portalach, że jestem dogadany z tym czy innym klubem, że niebawem zmienię barwy. Tylko się śmiałem, bo moja głowa i serce zawsze były, są i będą w Atletico – mówi gracz, którego klauzula odstępnego wynosi 120 milionów euro, więc i tak nie byłoby łatwo go wyciągnąć. 

Przywiązania do obecnego klubu dowodzi także ciało zawodnika, a ściślej jego tatuaże, które są swego rodzaju muzeum jego życia. Ma na ciele samochód, który prowadził jego ojciec, imiona dwóch synów: Lautaro i Luciano, a także klubowe symbole.

W parze z Diego Godinem, u którego boku zajął miejsce Mirandy, był prawym stoperem, gdy gra z Saviciem, musi pilnować bardziej lewej strony centralnego korytarza. O tym, że do niego należy także rola lidera obrony, świadczy numer 2, z którym gra. Przejął go od Godina, gdy ten przeniósł się do Interu.

Spartanin

Stefan Savić przygodę ze sportem zaczynał jako bramkarz w piłce ręcznej, bardzo popularnej w Czarnogórze. Dopiero potem postawił na futbol, ale nigdy nie marzył o strzelaniu goli, zawsze chciał bronić. A gdy zakochał się w Alessandro Nescie, zdecydował, że chce jednak być stoperem, a nie golkiperem. I poszło. Serbia (Partizan), Anglia (Manchester City), Włochy (Fiorentina), wreszcie, od 2015 roku, Hiszpania, to kolejne stacje w jego karierze, a każdą opuszczał z perfekcyjną znajomością miejscowego języka. – Jeśli nie rozumiem, co mówią ludzie naokoło mnie, doprowadza mnie to do wściekłości. Dlatego szybko opanowuję język kraju, do którego trafiam. Nie biorę żadnych lekcji, po prostu rozmawiam ze wszystkimi tak dużo, jak się da – tłumaczy. 

W grze na pewno bardzo pomaga mu fakt, że za plecami ma Jana Oblaka. Słoweniec od kilku lat pozostaje najbliższym przyjacielem Savicia, spotykają się poza klubem niemal codziennie. Do grupy zaproszeni zostali także Chorwat Sime Vrsaljko i Serb Ivan Saponjić – przybysze z Bałkanów trzymają się razem także w Atletico. 

Podobnie jak Gimenez, Savić ma problem z częstymi kontuzjami. Tłumaczył kiedyś, że biorą się one stąd, że w Atletico trzeba grać do granic sił, że każdy mecz wszyscy kończą skrajnie wyczerpani. Ale pewnego razu zaszokował kolegów, gdy po kolejnym urazie, na treningu, z niczym się nie kryjąc, wyskoczył z pretensjami do samego Profe Ortegi, guru od przygotowania fizycznego, zarzucając mu popełnianie błędów, których skutkiem jest jego kontuzja – bo jeśli chodzi o wypoczynek i dietę, jest stuprocentowym profesjonalistą. Do dziś obaj mają oschłe relacje, a koledzy podziwiają Czarnogórca za silny charakter. 

Savić ma prawo czuć się w Madrycie niedoceniany i traktowany niesprawiedliwie. Rozegrał wiele znakomitych spotkań, ale ma łatkę obrońcy niepewnego, niepozbieranego. Fakt, nie jest bezbłędny, ale takich stoperów po prostu nie ma, natomiast błędów jednych media nie zauważają, a nad pomyłkami innych się pastwią. Czarnogórzec należy do tej drugiej grupy (Gimenez zdecydowanie do pierwszej). Mógłby w tej sytuacji planować odejście, zwłaszcza że propozycji mu nie brakuje. Ostatnio sondował jego sytuację i nastawienie Juventus Turyn, ale zawodnik nie zdradził chęci przeprowadzki do Piemontu. – Stefan jest szczęśliwy w Atletico. Ma kontrakt do 2023 roku i zamierza go wypełnić, a chętnie też zasiądziemy do rozmów o przedłużeniu – powiedział jego agent Żarko Pelasić. 

Savić zrobi, co zechce. Nie jest tak wytatuowany jak jego partner ze środka defensywy, ale na prawym ramieniu ma wydziergane swoje życiowe motto: „I am the master of my fate” – „Jestem panem swego losu”, a obok wizerunek spartańskiego żołnierza. Kiedyś powiedział w wywiadzie, że chciałby na rok chociaż przenieść się do tamtych czasów, do tamtego miejsca. – Spartanie byli prawdziwymi wojownikami, tak jak ja – stwierdził. A że Atletico to taka mała Sparta, świetnie czuje się w klubie, w którym wszyscy zawsze mówią przede wszystkim o walce. Jednak listę jego tatuaży uzupełnia mapa Europy z zaznaczonymi miejscami, w których grał. Kto wie, czy za jakiś czas ten 29-letni zawodnik nie poczuje wiatru we włosach?

LESZEK ORŁOWSKI

TEKST UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (nr 26/2020)

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024