Gala PN: Nominacje w kategorii Trener Roku
Dublet w ubiegłym roku wywalczył z Legią obcokrajowiec, a jako taki nie może być brany przez nas pod uwagę. Zresztą coraz więcej szkoleniowców w polskiej Ekstraklasie pochodzi z zagranicy i zapewne szybko się ten trend nie zmieni.
ZBIGNIEW MUCHA
A mimo to z wytypowaniem trójki nominowanych specjalnych kłopotów nie było. Utworzyli ją właściwie niemal rówieśnicy; dwóch tęgich fachurów ligowych plus selekcjoner drugiej co do ważności reprezentacji Polski.
IRENEUSZ MAMROT
Być może największa niespodzianka w tym gronie. Biorąc pod uwagę współczesne trendy, stosunkowo późno trafił do najwyższej klasy rozgrywkowej. Jako dojrzały, 47-letni mężczyzna, otrzymał misję niezepsucia tego, co w Białymstoku zbudował i zostawił Michał Probierz. Decyzja Cezarego Kuleszy, powierzająca zespół wicemistrzów Polski nuworyszowi na szczeblu Ekstraklasy, była tyleż zaskakująca, co jednak świadcząca o znakomitym rozeznaniu. Mamrot nie dość, że niczego nie popsuł, to budując na nowo zespół i odciskając na nim swoje piętno, do ostatniej kolejki bił się o mistrzostwo Polski z Legią. W nowy sezon prowadzona przez niego Jaga również weszła bardzo dobrze. Zadyszka pod koniec rundy jesiennej kosztowała utratę miejsca na podium i już dziewięciopunktową stratę do lidera. W każdym razie w tabeli roku przed ekipą ze stolicy Podlasia tylko drużyna ze stolicy Polski.
Pracę trenera weryfikują również rozgrywki międzynarodowe. Jaga wyeliminowała portugalskie Rio Ave, nie dała rady belgijskiemu Gentowi, ale poległa honorowo. Spisała się lepiej niż rok wcześniej, czym również można mierzyć postęp, jaki dokonał się pod kierunkiem Mamrota. Człowieka od futbolu uzależnionego, przesiadującego w klubie od rana do wieczora, który stara się nigdy na nic nie narzekać. Jego akurat zahartowały niższe ligi, problemy ekstraklasowe co najwyżej mogą wzbudzać uśmiech.
Co ciekawe, casus Mamrota, świetnego fachowca rodem z I ligi, wcale nie skłonił ekstraklasowych prezesów i właścicieli do głębszego zajrzenia na zaplecze w poszukiwaniu trenerów. Prócz Zbigniewa Smółki (również udany ruch Arki!) brakuje podobnych „transferów”, obowiązuje moda importowa, a nie każdy jest Gino Lettierim czy Kostą Runjaicem.
***
CZESŁAW MICHNIEWICZ
I od niego zacznijmy. Jest twarzą młodzieżówki, ojcem ogromnego sukcesu, tak naprawdę jedynego na poziomie międzynarodowym, jaki polski futbol odniósł w ubiegłym roku. W dodatku zaskakującego, bo Orzełkom nie zawsze szło w eliminacjach jak po maśle, a już wylosowanie Portugalii jako barażowego rywala na drodze do finałów młodzieżowych mistrzostw Europy zdawało się wieszczyć koniec misji Michniewicza i jego gierojów.
Zanim w Chaves doszło do niespodzianki, poprzedni raz młodzieżówka wywalczyła awans do MME, gdy na świecie nie było żadnego z zawodników tworzących obecną drużynę U-21. Zasługą Michniewicza jest zarówno odpowiednia selekcja, jak i sposób przeprowadzenia zespołu przez całe kwalifikacje. Mimo braku stabilizacji formy (cecha charakterystyczna dla młodych sportowców) zespół potrafił dobrze zareagować po zawstydzających rezultatach. W całych eliminacjach biało-czerwoni ponieśli więc tylko jedną porażkę, a trener nie bał się ryzykownych decyzji, także taktycznych. Kiedy uznał, że przeciwko Duńczykom sprawdzi się trójka obrońców – tak zrobił. Kiedy było trzeba – wracał do wyjściowego ustawienia z czwórką. Nie mylił się z personaliami, sprawdzając trzech bramkarzy, ostatecznie wybrał tego właściwego. Kiedy rozsypał mu się środek defensywy, na barażowe mecze wybrał zawodnika, który nie grał w dziesięciu wcześniejszych próbach, i właśnie ów został odkryciem dwumeczu z Portugalczykami.
Czy to największy sukces w szkoleniowej karierze Michniewicza? Niewykluczone. Zdobywał Puchar Polski z Lechem, mistrzostwo z Zagłębiem Lubin (ale – przypomnijmy – Trenerem Roku był wówczas, w 2007, Maciej Skorża), lecz jak sam przyznaje, właśnie za młodzieżówkę został doceniony przez kibiców w całej Polsce.
***
PIOTR STOKOWIEC
Jak nie uhonorować pracy człowieka, który w ciągu kilku miesięcy z drużyny walczącej o utrzymanie stworzył być może głównego obecnie pretendenta do tytułu? A nie ma wątpliwości, że nie dokonali w Gdańsku tego Lukas Haraslin, Flavio Paixao czy Dusan Kuciak, ale właśnie Stokowiec.
Trenerem Lechii jest od 5 marca 2018 roku. Objął zespół bez życia i ikry, dryfujący w dół tabeli, i na początek poniósł trzy porażki. Zauważył ogrom czekającej go roboty, ale nieprzerażony konsekwentnie robił swoje – poprawił organizację gry, uporządkował grę defensywną, nie bał się radykalnych zmian w klubowej kadrze. Skreślał bez oporów, kierując się wyłącznie własnym sumieniem i dobrem drużyny, zrezygnował z Marco Paixao (nie bacząc na dąsy Flavio), Milosa Krasicia, Sławomira Peszki, Ariela Borysiuka… Zdecydował się na transfuzję świeżej krwi, dał szansę kilku młodym zawodnikom, jedni wykorzystali ją lepiej, inni gorzej. Skończył poprzedni sezon ledwie trzy oczka nad strefą spadkową. Zapowiadał, że jego autorski zespół będzie widoczny dopiero jesienią. I był! Prowadząc biało-zielonych w sumie w 31 ligowych meczach, zdobył 54 punkty, więcej w tym okresie uzbierała tylko Legia. Nie było drugiej drużyny, której metamorfoza byłaby tak widoczna, gdzie aż tak bardzo widać byłoby dotyk szkoleniowca.
A przecież spadł Lechii trochę jak z nieba. Jego zwolnienie z Zagłębia było pochopne. Zapomniano szybko w Lubinie o awansie do Ekstraklasy, trzecim w niej miejscu i efektownej grze w europejskich pucharach. Słabszy okres w połączeniu z pojawieniem się na horyzoncie Mariusza Lewandowskiego wyrzucił Stokowca ze stanowiska. Dzięki temu Gdańsk ma dziś lidera.