Przejdź do treści
Fedrowanie na fali

Polska Ekstraklasa

Fedrowanie na fali

Jeszcze niedawno klub uznawany był za wzór, jeśli chodzi o stawianie na młodych piłkarzy. Cała Polska zachwycała się filozofią Marcina Brosza i młodą drużyną, która najpierw wywalczyła awans do Ekstraklasy, a potem do europejskich pucharów. Dziś po tamtym Górniku nie ma już śladu.
Trener Marcin Brosz odszedł od filozofii stawiania na młodych piłkarzy z regionu (foto: M. Chwieduk/400mm.pl)

GRZEGORZ GARBACIK


Przy ulicy Roosevelta postawiono na młodzież i chłopaków z regionu nieco z konieczności. Klub po spadku z Ekstraklasy nie miał pieniędzy na wzmocnienia, a występująca na zapleczu elity drużyna nie była zbyt dużym magnesem dla piłkarzy z doświadczeniem i renomą. Marka Górnika nie przyciągała już tak jak dawniej, ale w Zabrzu dość szybko dostrzeżono, że to co przez jednych jest określane problemem klubu, można przekuć w sukces i znak rozpoznawczy. Bo o ile dla wielu graczy przywdzianie koszulki 14-krotnego mistrza Polski nie wiązało się z jakimś szczególnym honorem, to już dla chłopaków z regionu miało kolosalne znaczenie. 

SYSTEM NACZYŃ POŁĄCZONYCH

Dla kilku piłkarzy „młodzieżowa rewolucja” okazała się być nie tylko uchyloną, ale wręcz otwartą na oścież furtką do kariery. Zdaniem Szymona Matuszka, jednego z bardziej doświadczonych graczy Górnika, chodzi o system naczyń połączonych. 

– To wszystko na siebie wpływa. Dobre wyniki drużyny sprawiają, że młodzi zawodnicy są od razu inaczej postrzegani, chociażby przez trenerów zespołów młodzieżowych. Pierwsze powołania, wzrastająca wartość, popularność. Tak to działa – mówi. 


W trakcie sezonu 2016-17 KSG dokonał rzeczy, wydawać by się mogło, niemożliwej i po wielkiej pogoni zdołał powrócić do najwyższej klasy rozgrywkowej. Już w następnej kampanii zespół Brosza potwierdził, że z nastolatkami i piłkarzami nieco powyżej 20 roku życia można śmiało bić się o najwyższej cele. 

– To też nie jest tak, że wszyscy w tamtym okresie byli bardzo młodzi, bo jednak trzon drużyny doświadczenie już miał, gdzieś piłki łyknął. Inna sprawa, że wtedy wszyscy byliśmy na fali, począwszy od wejścia chłopaków z juniorów do seniorskiej piłki, którzy zaczęli się rozpychać łokciami, po wyniki i kibiców. To było absolutnie nietuzinkowe, ciężko coś takiego powtórzyć – dodaje pomocnik Górnika.

Z kolei w opinii Adama Wolniewicza zmiana, do której doszło w klubie, była wręcz rewolucyjna, a stawiania na młodych odgórnie nikt nie nakazywał. – W Zabrzu nie było mody na to, by stawiać na swoich piłkarzy. Mieliśmy trzy razy trudniej, bo musieliśmy iść na wypożyczenia, by ktoś w końcu zwrócił na nas uwagę. Docenił nas dopiero trener Brosz – opowiadał na naszych łamach.

W trakcie pamiętnego sezonu 2017-18 zabrzanie cały czas utrzymywali się w czołówce, a przez dłuższy czas wydawało się, że to pomiędzy nimi i piłkarzami Legii rozegra się walka o tytuł mistrzowski. Ton tej drużynie nadawali między innymi Damian Kądzior, Rafał Kurzawa, Szymon Żurkowski czy też Tomasz Loska. Całość wspomagali bardziej doświadczeni Michał Koj, Dani Suarez, rewelacyjny Igor Angulo i oczywiście Matuszek. Jak się okazało, była to mieszanka wybuchowa, a w Zabrzu ponownie zapanowała moda na Górnika – mecze z wysokości trybun regularnie obserwowało ponad 20 tysięcy widzów. 

KONSEKWENCJE SUKCESU

Dobre wyniki i bezustanne przebywanie na świeczniku sprawiło, że najlepsi z młodej ferajny Brosza zaczęli spoglądać dalej niż na koniec ulicy Roosevelta. Sukces przyniósł zainteresowanie innych klubów, a logicznym następstwem były rosnące oczekiwania i transfery.

– Sami sobie narzuciliśmy taką presję dobrymi wynikami. Było podium, było pierwsze miejsce, to się wszystko napędzało. Niestety, co chwilę ktoś od nas odchodził – dodaje Matuszek. Kurzawa czy Kądzior bardzo szybko wyfrunęli w szeroki świat, a kiedy pozbywa się graczy, którzy łącznie mieli udział przy 46 golach i nie sprowadza się w ich miejsce następców, należy się spodziewać konsekwencji. Oczywiście w Zabrzu cały czas wierzyli w swój projekt i magiczny dotyk Brosza, który niczym górnik na przodku odkryje kolejne złoża utalentowanych piłkarzy. Szybko jednak okazało się, że akurat ta kopalnia została już zamknięta, a wprowadzani do składu Damian Liszka, Wojciech Hajda, Marcin Urynowicz, Daniel Smuga czy Krzysztof Kiklaisz albo nie byli zawodnikami o takich umiejętnościach jakich się po nich spodziewano, albo mieli problemy zdrowotne.

Kiedy więc w następnym sezonie wciąż młody, ale jakościowo duży słabszy Górnik wypadł po piątej kolejce z grupy mistrzowskiej i do 27 października mógł pochwalić się tylko jedną wygraną w lidze, było już wiadomo, że trzeba odpowiednio wzmocnić skład, bo spadek wydawał się realny. Byłby to chichot losu, gdyby zabrzanie awansowali i spadli z Ekstraklasy, hołdując tej samej filozofii piłki nożnej – niemniej stosowne działania zostały podjęte. Sprowadzenie takich zawodników jak Martin Chudy, Giannis Mystakidis, Adam Arnarson czy przede wszystkim Walerian Gwilia wydatnie podniosło poziom Górnika i ten zajął finalnie 11 miejsce.

 – Czy w klubie porzucono ideały? Nie do końca mogę się z tym zgodzić. Mamy Bochniewicza, mamy Wiśniewskiego. Być może teraz nie jest o nich głośno, ale też wiemy jak to było wcześniej z Żurkowskim czy Loską. Byli na świeczniku, kiedy były wyniki, kiedy cała drużyna grała dobrze. Wtedy także o nich mówiło się bardzo dużo jako o młodych i nieznanych piłkarzach – twierdzi Matuszek.


Nagle więc chłopcy z regionu, którzy stanowili trzon zespołu, zostali ograniczeni do funkcji dodatków i trener – chociaż nie wiadomo, ile było w tym wszystkim jego pomysłu – zboczył z wcześniej obranej drogi. W kadrze Górnika można dziś znaleźć tylko jednego nastolatka, który otrzymał jakiekolwiek minuty na boisku. Mowa o Danielu Ściślaku – od początku sezonu zagrał już w 14 meczach. Blisko tej cenzurki byli Ishmael Baidoo, który ma 20 lat (5 meczów), a także o rok starszy Przemysław Wiśniewski (17 spotkań). W drużynie są oprócz tego 17-letni Bartosz Neuegbauer, 19-latkowie Michał Rostkowski i Adrian Gryszkiewicz czy mający 18 wiosen na karku Bartłomiej Eizenchart, ale ich wkład w dokonania Górnika jest praktycznie żaden.

WYBILI SIĘ NIELICZNI

Kto więc tak naprawę jest największym beneficjentem przestawienia przed laty wajchy w Zabrzu przez trenera Brosza? Najbardziej skorzystał wspomniany Kądzior, który dziś jest nie tylko silnym punktem Dinama Zagrzeb, ale także reprezentantem Polski. Do tego trzeba doliczyć Mateusza Wieteskę – po udanym okresie na Śląsku dostał szansę w Warszawie, ale to by właściwie było wszystko. Kurzawa poza Zabrzem nie zaistniał, przed Żurkowskim długa droga, by stanąć mocno na nogach w lidze włoskiej, a Wolniewicz i Rafał Wolsztyński grają w niższych ligach – odpowiednio w GKS Jastrzębie i Widzewie Łódź. Loska? Jeszcze do niedawna pewniak, dziś nie dostaje szans nawet w Pucharze Polski. Uważanych za przyszłość Górnika Liszki, Smugi czy Kiklaisza w ogóle nie ma dziś w Zabrzu. Wszyscy szukają szczęścia poza Ekstraklasą, ogrywając się w Jastrzębiu, rezerwach Miedzi czy też Warcie. Korzystnie na odejściu z Roosevelta wyszedł za to 21-letni Marcin Ambrosiewicz, który reprezentuje obecnie barwy Wisły Płock.

TEKST UKAZAŁ SIĘ RÓWNIEŻ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (NR 48/2019)

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024