El. ME: Sensacyjny remis Holendrów
Holandia po słabym meczu nie zdołała pokonać Irlandii Północnej i – tym samym – oficjalnie zagwarantować sobie uczestnictwa w przyszłorocznym Euro 2020. Mimo to piłkarze prowadzeni przez Ronalda Koemana nie muszą zbytnio się niepokoić Wystarczy, że za trzy dni przynajmniej zremisują z ostatnią w grupie Estonią. Spotkanie w Belfaście prowadził arbiter Szymon Marciniak.
FOTO: REUTERS
Poprzednie starcie obu drużyn obfitowało w wiele emocji. Holandia od pierwszego gwizdka nieustannie dominowała nad Irlandią Północną w każdym aspekcie gry za wyjątkiem jednej statystyki – strzelonych bramek. Za sprawą bardzo sprawnych poczynań obronnych Wyspiarzy oraz słabej skuteczności Niderlandczyków aż do ostatniego kwadransa meczu nie padł ani jeden gol.
Dopiero gdy stadionowy zegar wskazał 75. minutę, worek z bramkami w końcu został rozwiązany. Na prowadzenie nieoczekiwanie wyszli piłkarze dowodzeni przez Michaela O’Neilla. Upłynęło raptem pięć minut, a rozjuszeni Holendrzy odrobili straty. W doliczonym czasie gry zawodnicy Ronalda Koemana dołożyli jeszcze dwie bramki i po półtorej godziny napięć i nerwów mogli odetchnąć z ulgą z dwóch powodów.
Primo – uniknięcie kompromitacji. Secundo – październikowe zwycięstwo w ostatnich minutach wywindowało Holendrów na pierwsze miejsce grupy C. Miejsce, które przed długi czas okupowali… Irlandczycy z północy. Rywalizacja wicemistrzów świata z 2010 roku w czerwcowych finałach Ligi Narodów wymusiła przygotowanie przez UEFA innego niż zazwyczaj harmonogramu meczów wspomnianej grupy, wskutek czego pierwszymi czterema spotkaniami Wyspiarzy były konfrontacje z outsiderami – Estonią i Białorusią, których bez większych kłopotów za każdym razem ograli. Jednak w starciach z niekwestionowanymi faworytami – Holandią i Niemcami – ponieśli dwie porażki.
Właściwie od samego początku meczu, mając w pamięci obraz gry poprzedniego starcia, można było odnieść nieprzeparte wrażenie deja vu. Holendrzy, znacznie częściej znajdowali się w posiadaniu piłki, znacznie częściej oddawali strzały i równie często czynili to w sposób niecelny. W festiwalu nieskuteczności wtórowali im Irlandczycy, którzy za każdym razem, gdy gościli pod bramką strzeżoną przez Jaspera Cillessena, wieńczyli akcje niecelnymi uderzeniami.
Za dobitny przykład niech posłuży 32. minuta, kiedy to Steven Davies nie potrafił skierować piłki w światło bramki z jedenastego metra, w dodatku będąc sam na sam z bramkarzem. Kilka chwil wcześniej Joel Veltman ręką odbił piłkę w obrębie pola karnego po strzale Paddy’ego McNaira. Marciniak, po krótkiej konsultacji z sędziami VAR, wskazał na wapno. Egzekutorem okazał się być wspomniany Davies, jednak fatalnie spudłował, przenosząc piłkę wysoko nad poprzeczką. Wymowny jęk zawodu przeszedł wówczas przez wypełniony po brzegi stadion w Belfaście.
Obraz gry w drugiej odsłonie meczu niewiele uległ zmianie w porównaniu z pierwszymi czterdziestoma pięcioma minutami. Niewiele, bo dominacja piłkarzy prowadzonych przez Koemana powiększyła się, lecz efektów z niej wynikających próżno było szukać. Do jednego celnego strzały dołożyli kolejne dwa, jednak z każdym z nich uporał się Bailey Peacock-Farell.
Co tu dużo mówić – Holendrzy znów udowodnili, że nie przychodzi im łatwo grać z Irlandią Północną i na awans muszą jeszcze poczekać do 19 listopada. Wtedy to właśnie zmierzą się z ostatnimi w tabeli Estończykami, z którymi wystarczy im tylko remis, aby przypieczętować awans. A Irlandia? Irlandia nie traci nadziei choć we wtorkowym starciu z Niemcami będzie im piekielnie trudno zdobyć jakiekolwiek punkty, które pozwoliłyby myśleć o czymś więcej, niż tylko trzecie miejsce w grupie eliminacyjnej.
Jan Broda, PilkaNozna.pl