Echa finału Ligi Europy. Szósta korona królowej
Racjonalnie trudno wytłumaczyć, dlaczego Sevilla od 2006 roku sześć razy dotarła do finału Pucharu UEFA i Ligi Europy, a już fakt, że wszystkie te mecze wygrała, po prostu nie mieści się w głowie. Za każdym razem zwyciężała w owym decydującym starciu inaczej, a piątkowe z Interem także ma oczywiście arcyciekawą historię.
LESZEK ORŁOWSKI
Zanim w Kolonii Holender Danny Makkelie wyprowadził ekipy Julena Lopeteguiego i Antonio Conte na murawę RheinEnergieStadion, w tymże mieście oraz w Duesseldorfie odbyły się w poprzednią niedzielę oraz poniedziałek również niezwykle ciekawe półfinały.
Bon europejski
Miały całkiem odmienny przebieg. Sevilla zwycięstwo nad Manchesterem United zawdzięcza przede wszystkim nieskuteczności Anglików i znakomitej grze swego bramkarza Yassine’a Bounou. „Marca” zażartowała nawet pisząc, że Sevilla ma „Bono (tak się wymawia nazwiska golkipera) europeo”, czyli bon europejski. Marokańczyk zajął miejsce kontuzjowanego Tomasa Vaclika i spisywał się rewelacyjnie. Przeciwko Czerwonym Diabłom wygrał pięć starć oko w oko z rywalami i popisał się sześcioma kapitalnymi paradami. Zawodnik został rok temu wypożyczony z Girony i Sevilla oczywiście zamierza skorzystać z opcji wykupienia go za 4 miliony euro. Drugim bohaterem okazał się niezmordowany Jesus Navas. Czternaście lat temu w meczu półfinału Pucharu UEFA z Schalke asystował przy jedynym golu Antonio Puerty, dzięki któremu Nervionenses po raz pierwszy w swej historii znaleźli się w finale europejskich rozgrywek. Teraz jego podanie do Luuka de Jonga, pewnie zamienione na gola przez Holendra, wprowadziło Sevillę do szóstego finału.
Inter Mediolan wcześniej wygrywał Puchar UEFA trzy razy, w latach 90. poprzedniego stulecia (ostatni włoski triumf w tej imprezie to rok 1999 i AC Parma). Na kontynentalny puchar czeka od 2010 roku, kiedy triumfował w Lidze Mistrzów. – Obecna drużyna bardzo mi przypomina tamtą, sprzed dekady – mówił przed meczem z Sevillą Massimo Moratti, były prezydent Interu, chwaląc w dalszych słowach trenera Antonio Conte. Wyraził, chyba w imieniu wszystkich kibiców Interu, nadzieję, że poróżniony z obecnymi szefami klubu szkoleniowiec jednak zostanie na stanowisku.
Mediolańczycy zdemolowali w półfinale Szachtar Donieck. Trochę trwało, nim na dobre dobrali się do skóry Brazylijczykom i Ukraińcom z tego widmowego klubu, ale gdy się udało, gole sypały się jeden za drugim.
– Inter to drużyna już gotowa do walki o sukcesy w Lidze Mistrzów, potężna i kompletna – chwalił rywala przed decydującym starciem trener Sevilli Julen Lopetegui. Conte uchylał się przed przyjęciem roli faworyta meczu w Kolonii. – Skoro w ostatnich siedmiu sezonach Sevilla trzy razy wygrała, to ona nim jest. My mamy co najwyżej apetyt na sprawienie niespodzianki. Większość moich chłopców pierwszy raz zagra w meczu o europejski puchar, dla nas tegoroczna rywalizacja w Lidze Europy to przede wszystkim zbieranie cennych doświadczeń – mówił, jakby zapominając, jak niewiele, jeśli chodzi o nazwiska, zostało z Sevilli, która poprzednio sięgała po puchar.
Lukaku w dwie strony
Piłkarze oraz trenerzy przychodzą i odchodzą, ale duch, ów genius loci Sevilli zostaje. Ktokolwiek by nie ubrał jej białej koszulki w finałowym starciu Ligi Europy, jest skoncentrowany, pewny siebie, mocny psychicznie, łapie szczyt formy. Cokolwiek by się nie wydarzyło w trakcie tego spotkania, Sevilla zawsze wraca na właściwe tory.
A co wydarzyło się w Kolonii? Co najmniej trzykrotnie Sevilla mogła finał przegrać, nie podnieść się. Najpierw, już w 5. minucie, Inter wyprowadził zabójczy cios. Diego Carlos, jeden z najlepszych stoperów Europy, dał się przepchnąć Romelu Lukaku, sfaulował go, a Belg pewnie wykorzystał jedenastkę. Potem, gdy po drugim trafieniu Luuka de Jonga Andaluzyjczycy wyszli na prowadzenie, minęły ledwie trzy minuty i popełnili kolejny dziecinny błąd pod własną bramką, po którym zrobiło się 2:2. Wreszcie, gdy w drugiej połowie stało się jasne, że kto trafi po raz trzeci – wygra, Lukaku pomknął na bramkę Bounou, ale przegrał pojedynek z nim. W końcu to Sevilla zadała decydujący cios, a jeśli komuś przyśniło się, że o losach pucharu rozstrzygnie znakomite uderzenie przewrotką Diego Carlosa, po którym piłkę do własnej bramki skieruje Lukaku, to proszony jest on o zgłoszenie się na etat wieszcza… Lukaku, notabene, jako pierwszy zawodnik w historii wszystkich europejskich pucharów w meczu finałowym strzelił gola i do bramki przeciwnika, i do swojej.
Luuk de Jong przez cały sezon zbierał i owszem umiarkowane pochwały za pracowitość, ale bury za brak skuteczności. Do 21 sierpnia w 45 meczach zdobył 8 bramek, co było wynikiem mocno rozczarowującym. Teraz zaś, jak napisał „As”, już przeszedł do historii Sevilli. Sam zawodnik jeszcze przed meczem obiecywał, że w kolejnym sezonie strzeli znacznie więcej goli i mocniej zadowoli fanów. Podśmiewano się z tych obietnic, ale teraz bierze się te zapewnienia na poważnie. Współautor trzeciej bramki, czyli Diego Carlos, też udowodnił w piątek ostatecznie, że jest wielkim piłkarzem. Nie tylko nie załamał się nieudanym starciem z Lukaku z początku spotkania; w drugiej połowie, grając z żółtą kartką, panował suwerennie pod własną bramką. – Wszyscy jesteśmy gigantami – powiedział po meczu o sobie i kolegach, zdradzając po chwili dziennikarzom, że krótko przed jego początkiem gry dowiedział się, że jego żona jest w ciąży. Niektórym graczom Sevilli humory dopisywały aż za mocno. Prasa włoska pisze, że Ever Banega, żegnający się tym spotkaniem z Sevillą jako wielki triumfator, podszedł do Antonio Conte i zapytał: – To prawdziwe, czy peruka? W hotelu na futbolistów czekało mnóstwo postronnych osób, a świętując nikt nie pamiętał o maseczkach i dystansie. Nie wszystkim było jednak tak do śmiechu: Jesusowi Navasowi w dniu spotkania zmarł ojciec chrzestny, a Suso w czasie gry złodzieje obrobili dom. Życie…
Dola trenera
Conte po spotkaniu potwierdził, że zamierza opuścić Inter. Na czoło wysunął jednak argumenty prywatne: – Mam rodzinę i muszę zadecydować, czy ważniejszy jest dla mnie futbol, czy ona. Nie wszystko można wytrzymać, niektóre sprawy związane z moją pracą zbyt mocno odbijają się na bliskich – wyjaśniał dodając, że na ostateczną decyzję potrzebuje jeszcze kilku dni. Z kolei dla Lopeteguiego triumf w Kolonii (pierwszy w pracy z seniorami!) jest wielką nagrodą za to, że pozostał w zawodzie po fatalnych wydarzeniach z 2018 roku, kiedy to najpierw stracił posadę w reprezentacji Hiszpanii, a potem w Realu Madryt. „As” napisał nawet, że Sevilla okazała się dla błądzącego po morzach Lopeteguiego prawdziwą Itaką. Bask po ostatnim gwizdku sędziego po prostu się popłakał. Ściskał kolejno wszystkich swych piłkarzy, dziękując im za to, co zrobili dla niego i zespołu. Triumfował także oczywiście dyrektor sportowy Monchi, który dał szansę sponiewieranemu przez życie trenerowi, no i ściągnął mu większość zawodników. Monchi podkreślał, że najważniejsza była znakomita atmosfera jaka panowała w zespole, fakt, że wszyscy czuli się w nim jak w rodzinie. – Tak zżyta ze sobą grupa ludzi po prostu nie mogła przegrać tego meczu. Puchar jest we właściwym miejscu, bo nikt go nie chciał tak mocno, jak my – powiedział.
Teraz przed Monchim, Lopeteguim i ich wybrańcami zadanie podbicia Ligi Mistrzów i poprawienia przynajmniej o jedną pozycję miejsca na mecie sezonu ligowego. Na pewno po pokonaniu Manchesteru oraz Interu nikomu nie zabraknie wiary w powodzenie i tej misji.
TEKST UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (NR 34/2020)