Dwie twarze Borussii Dortmund
Po jedenastu latach Borussia Dortmund ponownie melduje się w czołowej czwórce Europy. Jej postawa w tym sezonie stanowi sprzeczność. To, co traci na krajowym podwórku, odrabia w Lidze Mistrzów. Mając problemy z Heidenheim czy Augsburgiem, jednocześnie zmienia się nie do poznania przy blasku jupiterów w rozgrywkach europejskich.
Na przykładzie Borussii doskonale widać, jak jeden mecz może zmienić postrzeganie zespołu o 180 stopni, przywrócić optymizm, pozwolić na przymknięcie oczu na wyraźne niedociągnięcia. Bo to był mecz, na który Dortmund czekał wiele lat – mecz, który stanie się nową Malagą, nowym symbolem magii. – W naszym przypadku nie jest tak codziennie. Ostatni raz byliśmy w półfinale jedenaście lat temu. To dzień dumy dla całej Borussii – mówił po meczu uradowany Hans-Joachim Watzke. Jak wielki wpływ ma taki mecz pokazuje też wzrost akcji BVB o blisko 5 procent na giełdzie SDAX. Borussia dokonała ogromnej rzeczy, pokazując dobitnie, że jest zdolna do wielkich spotkań, w których przekracza swoje możliwości, a jednocześnie nie umie tego przełożyć na krajową rywalizację, gdzie jej niekonsekwencja stanowi już fenomen. Borussia jest jak spokojny doktor Jekyll i zarazem jak żądny krwi pan Hyde.
Ze skrajności w skrajność
Gdy wydawało się, że o tym sezonie w Dortmundzie będą chcieli jak najszybciej zapomnieć, piłkarze postarali się, by wynagrodzić kibicom dotychczasowy wstyd i upokorzenia. Zrobili to z ułańską fantazją, w stylu, który przypomniał dlaczego zakochali się w tym klubie. Bez wątpliwości rewanżowy mecz z Atletico Madryt będzie wspominany podobnie jak ten z 2013 roku przeciwko Maladze. Wtedy Borussia poszła nawet o krok dalej, demolując niedługo Real. W półfinale Ligi Mistrzów przeciwko PSG Edin Terzić ponownie będzie musiał na boisko wypuścić bestię.
Na razie jednak Borussia może świętować, choć nie da się mimo wszystko zapomnieć, że w lidze zespół zachowuje się jak kapryśna diwa, która ma problemy z wykorzystaniem ogromnego potencjału. Piąte miejsce w tabeli po 29. kolejkach to przecież za mało dla klubu, który uważa się za numer dwa w Niemczech. Taki mecz jak z Atletico może jednak dodać niezbędnego tlenu i przede wszystkim odwagi. W końcówce burzliwego i chaotycznego sezonu, kiedy terminarz jest daleki od optymalnego, przyda się każdy handicap. Po losowaniu fazy grupowej Ligi Mistrzów mówiło się, że Dortmund trafił do grupy śmierci i nie ma szans na awans. Ba, powinien skończyć na ostatnim miejscu. Wtedy zaskoczył po raz pierwszy.
W 1/8 finału trafił na PSV Eindhoven, które biło rekordy wygranych z rzędu pod wodzą Petera Bosza. Miały być ciężary, niektórzy wręcz Holendrów stawiali na pozycji faworyta. Borussia zaskoczyła po raz drugi. Później pierwszy raz od sześciu lat pokonała Bayern Monachium – a od jedenastu lat na wyjeździe. Teraz wygrywa z Atletico. To, co BVB traci w lidze i krajowym pucharze, odzyskuje w prestiżowych meczach.
Z jednej strony jest to przypomnienie tego, co teoretycznie byłoby możliwe, gdyby była bardziej stabilna. Z drugiej, nasuwa się pytanie czy jest zdolna objawiać swój potencjał tylko w wielkich meczach? Bo wejście do półfinału Ligi Mistrzów nie było przypadkowe. Borussia na to zasłużyła, może przy odrobinie szczęścia, ale generalnie nie można jej nic zarzucić. Rewanż był dobitnym pokazem siły drzemiącej w piłkarzach. Pozostaje tajemnicą dlaczego nie można tego przekuć konsekwentnie na każde spotkanie. Na razie jest bowiem zdolna do wszystkiego co jest jednocześnie błogosławieństwem, jak i przekleństwem. Rozwikłanie tego problemu jest podstawowym zadaniem Edina Terzicia na najbliższe lato.
Mistrz autopromocji
Trener Borussii jest fenomenem socjologicznym i jednocześnie przykładem manifestacji formy Borussii w tym sezonie. To on stał się nagle największym zwycięzcą dwumeczu z hiszpańskim zespołem. Awansując do półfinału Ligi Mistrzów, dołączył do elitarnego grona trenerów, którym się to w Dortmundzie udało – Ottmara Hitzfelda, Nevio Scali i Juergena Kloppa. A jednocześnie jest (lub był) wrogiem publicznym. Jeszcze do niedawna był jedną nogą poza klubem, a piłkarze podnosili bunt, skarżąc się na niego Akiemu Watzke. Jego pozycja w klubie była słabiutka i wydawało się, że nawet bezwarunkowe poparcie patrona już mu nie pomoże i będzie musiał wrócić tam, skąd przyszedł, czyli na trybuny Westfalenstadion. Po awansie do półfinału sytuacja zmieniła się o 180 stopni, wedle ostatnich medialnych doniesień będzie prowadzić BVB także w przyszłym sezonie.
Krytyka Terzicia była (i dalej jest) niebezpodstawna. Chwiejna postawa w lidze, przeplatanie dobrych i słabych faz, dawała wiele do myślenia. Nawet ci, którzy stali po jego stronie zaczynali wątpić. Wprawdzie utalentowany i na wskroś dortmundzki, ale nie dało się uciec od wrażenia, że Terzić na ławce trenerskiej pozostaje z braku laku, bo nie ma nikogo, kto mógłby wprowadzić Borussię z powrotem do europejskiej czołówki. Ale Terzić jest mistrzem autopromocji i jak bohater młodzieżowych powieści przygodowych z każdej opresji wychodzi suchą stopą. Gdy krytyka się wzmaga, nadchodzi wielki mecz, który zaświadcza, że przecież umie, że to nie do końca jest jego wina i trzeba mu dać trochę czasu. Wytrąca tym samym część argumentów wątpiącym. Potrafi ustawić zespół pod wielkiego rywala, jednocześnie potyka się na maluczkich.
Nie da się jednak nie zauważyć progresu w stosunku do jesieni. Wydaje się, że wyciągnął właściwe wnioski, a przynajmniej w większości tak zrobił. Zmienił wewnętrzną hierarchię, oparł ją na nowych filarach. Cieniem kładzie się oczywiście zachowanie w stosunku do Marco Reusa, ale to już zupełnie inny temat. Po wyjątkowym wieczorze w Dortmundzie trener podkreślił, że jego zespół jest znacznie stabilniejszy niż we wrześniu czy listopadzie. Wtedy w Paryżu Borussia wyraźnie przegrała, a u siebie ledwo wywalczyła remis. Teraz drużyny zmierzą się w innych okolicznościach. Dla Terzicia będzie to kolejna możliwość, żeby przekonać i udowodnić, że jest dobrym trenerem, a nie tylko wytworem wyobraźni stęsknionego za nowym Kloppem zarządu Borussii.
Cichy wygrany
Po końcowym gwizdku Terzić nie umiał powstrzymać się od emocji. Zwycięstwo nad Atletico było także osobistym triumfem dotyczącym jego niedalekiej przyszłości. Ale był też drugi wygrany. Równocześnie z trenerem na to miano zapracował także Sebastian Kehl. Autor sukcesu Marcel Sabitzer był przecież jego pomysłem i musiał się sporo natrudzić, by przekonać do niego klub. To kolejny dowód na to, że dyrektor sportowy wie, co robi i potrzebuje wolnej ręki, a nie wtrącających się z wszystkich stron „wujków dobra rada”.
W trwającej edycji Ligi Mistrzów Borussia zarobi grubo ponad sto milionów euro. Można będzie zatem działać znacznie konkretniej na rynku transferowym. To bowiem wystarczająco duże fundusze, by Hans-Joachim Watzke przestał wreszcie narzekać na finansową nierówność pomiędzy BVB a Bayernem. Latem musi nastąpić rewolucja, a transfery muszą być odważne – nawet jeśli mają być ryzykowne. Borussia nie może po raz kolejny opierać się na bezpiecznych scenariuszach, które i tak się nie sprawdzają. Tu potrzeba fantazji.
Klucz do zrozumienia
Do pewnego momentu realny był brak awansu Borussii do następnej edycji Ligi Mistrzów. Zajęcie czwartego miejsca w Bundeslidze jest wciąż jak najbardziej możliwe, ale kalendarz może sprzyjać RB Lipsk. W dodatku oba zespoły zmierzą się w stolicy Saksonii. Dlatego awans do półfinału poważnie zwiększył szanse Borussii, która dołożyła kolejne punkty w ligowym rankingu UEFA. Dzięki reformie europejskich pucharów Bundesliga najprawdopodobniej otrzyma pięć miejsc w nowym sezonie elitarnych zmagań. Na sukcesy Dortmundu w Lidze Mistrzów patrzą z zaciekawieniem także w innych niemieckich klubach. Bo gdyby tak zajęła jednak piąte miejsce, ale jednocześnie zdołała podnieść trofeum Ligi Mistrzów? Wtedy do LM awansowałby nawet… szósty zespół w tabeli.
Jakkolwiek by to absurdalnie nie zabrzmiało, patrząc na tabelę, obecny sezon Borussii Dortmund już jest historyczny – awans do półfinału LM przydarzył się dopiero po raz czwarty temu klubowi. Dlatego jeśli pojedzie na Wembley, gdzie odbędzie się finał, dla całościowej oceny sezonu występy w Bundeslidze będą praktycznie nieistotne. Mimo rozczarowującego sezonu, Borussia nadal ma wiele do wygrania. Od finału Champions League dzielą ją zaledwie dwa mecze, a pokonanie PSG wcale nie byłoby z gatunku science fiction, mimo że to francuski zespół jest zdecydowanym faworytem. Gdy sięgała po Puchar Mistrzów w sezonie 1996-97 też mierzyła się z Atletico Madryt i też zaprzepaściła wyścig po krajowe mistrzostwo. Kluczem do zrozumienia Borussii jest mentalność, która klaruje się w mało skomplikowanym wzorcu. Gdy ma coś do stracenia, nie daje rady, ugina się pod presją, żądaniami i oczekiwaniami. Ale gdy wygrać tylko może, to regularnie wykracza poza skalę. Bo w Dortmundzie wszystkie niepowodzenia są wyolbrzymiane, a porażki smakują gorzej niż gdziekolwiek indziej w Niemczech (za wyjątkiem Bayernu). – Witamy w wielkim klubie – powiedział na antenie Amazon Matthias Sammer.
MACIEJ IWANOW