Przejdź do treści
Duża piłka z małym obwodem

Ligi w Europie Świat

Duża piłka z małym obwodem

63 kilometry od Bartoszyc w piłkę grali Iniesta, Belhanda, Vardy i Batshuayi. Bliżej Polski już się nie dało. Polacy wprawdzie tam nie występowali, ale może i dobrze.

Z KALININGRADU MICHAŁ CZECHOWICZ, ZBIGNIEW MUCHA, PRZEMYSŁAW PAWLAK

Obwód kaliningradzki pięknością nie urzeka – taka prawda. Niespełna milion ludzi żyjących na powierzchni wielkości województwa małopolskiego. W skali świata to jedna z większych i obok Alaski najbardziej znanych eksklaw, czyli terytorium państwa oddzielonego od jego głównego obszaru. Dla Polaków to rzeczywistość, do której zdążyliśmy przyzwyczaić się przez pokolenia od konferencji w Poczdamie w 1945 roku, kiedy część terenu dawnych Prus Wschodnich została darowana Związkowi Radzieckiemu. W związku z powyższym dla gości mundialu z innych kontynentów sprawy nie mają się wcale prosto. Przed pierwszym meczem fazy grupowej turnieju rozgrywanym w Kaliningradzie, czyli Chorwacja – Nigeria, stało się głośno o grupie kibiców z Afryki, która z Moskwy próbowała przedrzeć się lądem na spotkanie swojej reprezentacji. Konieczność wyjechania z Rosji, przekroczenia granicy strefy Schengen i ponownego wjechania na teren Rosji pokonała ich ze względów proceduralnych. By poczuć atmosferę mundialu z dala od mundialu, wysłannicy „PN” w Kaliningradzie zaliczyli dwa mecze.

PODOLIŃSKI POMOŻE
W przypadku rywalizacji Hiszpanów z Marokiem miasto przeżyło najazd przybyszów z Afryki Północnej, choć po prawdzie wielu z nich pofatygowało się na mistrzostwa z Niemiec, gdzie funkcjonuje ogromna marokańska diaspora. Ponieważ to najbliżej Polski położone miasto-gospodarz, na mecze jeździło również sporo kibiców znad Wisły.


Cała kontrola graniczna trwa około 40 minut. Na granicy bus z Bartoszyc z kibicami. Panowie żartują na temat biało-czerwonych, Bońka i Nawałki. – Nie znam Nawałki – nagle twardo rzuca jeden z nich. Śmiech. To jednak dobrze oddaje nastroje po rosyjskiej misji Orłów.

W poniedziałek 25 czerwca lało od rana. Grupki fanów z północnej Afryki okrywały się czerwonymi flagami, chroniąc się przed deszczem. Do takiej pogody nie są przyzwyczajeni. Na stadion docierają busami z parkingów oddalonych o kilka kilometrów. Drą się niemiłosiernie. Hiszpanów nie widać.

Arena mistrzostw położona jest nieco na uboczu, ale wcale nie poza miastem. Organizacja wzorowa, ludzie pomocni. Nie ma karty parkingowej? Zaraz się znajdzie, a przy okazji wejściówki na konferencję prasową i do strefy wywiadów, choć przecież miało ich nie być. Ma rację Zbigniew Boniek, człek bywały na mundialach, pisząc na Twitterze, że takiej – cytat – organizacji, przychylności, gościnności, opieki, serdeczności nie widział nigdzie.

W punkcie akredytacyjnym sporo wolontariuszy. Lekko znudzeni oglądają mecz, telewizyjne głośniki wzmacniając podłączonym megafonem. To w ogóle rosyjski wynalazek. Co i rusz przed stadionem stoi w pelerynie „punkt informacyjny”. Wyznaczeni ludzie przez megafony nadają komunikaty dla kibiców. W centrum prasowym zaliczamy małą awarię. Płatność za obiad wyłącznie gotówką lub kartą Visa. Jeszcze raz się okazuje, że podróże kształcą, a doświadczenie pomaga. Podobnie jak znajomości. Za mało rubli i odpowiedniego środka płatniczego… Ręce bezradnie rozłożone, a makarony czekają. No i wtedy pojawia się Robert Podoliński. Świetny w roli komentatora na mistrzostwach świata, jeszcze lepszy jako nagła pomoc. – Change money? – żartujemy.

No i już mamy ruble. – Trzeba sobie pomagać – mówi trener, który szczęśliwie dla nas akurat tego dnia komentował wraz ze Sławomirem Kwiatkowskim mecz dla TVP. Kilka innych znajomych twarzy siedzi przy stolikach w centrum prasowym. Między innymi Martin Keown, były zawodnik Arsenalu Londyn, w Rosji pracujący dla BBC. On kasy by nam nie wymienił, natomiast jako ekspert w swoich sądach i ocenach jest zdecydowany. – Kiedy ja grałem w piłkę, mężczyźni byli mężczyznami – ogłosił, komentując zachowanie Portugalczyka Pepe w jednym z meczów grupowych.

Na trybunach Marokańczycy jak w busach. Głośniejsi od początku, czyli od hymnów do końca. Mają w tym wprawę, a kto nie wierzy, niech uda się na derby Casablanki. Na akustycznym obiekcie w Kaliningradzie są znakomici, podobnie jak ich pupile na murawie. Jest ich zresztą najwięcej – więcej od Rosjan, pustych krzesełek i więcej od Hiszpanów, których przyjechało około tysiąca.

DERBY I DOKTRYNA PUTINA
Hiszpanie meczu odpuścić nie mogli, wciąż walczyli o awans, dlatego wystawili najmocniejszy skład. Od pierwszej minuty ogień, teoretycznie słabsi nastawieni na kontry, teoretycznie mocniejsi na piękną, kombinacyjną grę. Taki mundial chciało i chce się oglądać. Maroko wręcz kapitalne mimo nerwów, które puszczały w końcówce. Lekko załamany David de Gea, który w fazie grupowej wybronił zaledwie 16 procent strzałów lecących w jego kierunku. – Mieliśmy szczęście. Straciliśmy pięć bramek w trzech meczach. Jeżeli inne drużyny będą tak łatwo nam strzelać, nie zrealizujemy celu – mówił Fernando Hierro, awaryjny selekcjoner La Roji. Przebiegu meczu nie ma sensu opisywać. Było w nim wszystko, nawet gol piętą uznany dzięki VAR w ostatniej minucie. Nie mogli się z tym pogodzić ambitni Afrykanie. Skrzydłowy Nordin Amrabat, schodząc z placu, krzyczał do kamery: – VAR jest gówniany.

Wspomniane nerwy… Iskrzyło na boisku i poza nim, sędzia mógł pokazać kilka czerwonych kartek, na szczęście tego nie zrobił. Gorąca atmosfera to nie przypadek, ostatecznie oba kraje ze sobą… sąsiadują. Granica o długości niespełna 20 kilometrów oddziela Maroko od zamorskich posiadłości hiszpańskich. Konkretnie trzech, w różnych miejscach. Wyznaczają je mury z wieżyczkami patrolowymi. Ale też jedno z tychże zamorskich terytoriów Hiszpanii to półwysep Penon de Velez de la Gomera. Kiedyś to była wyspa, a więc granicę wyznaczało morze. Woda opadła, utworzyła się łacha, z wyspy powstał półwysep, ale tak wąski, że granica ma 85 metrów. No ale jest, więc w dalekim – z punktu widzenia Hiszpanów i Marokańczyków – Kaliningradzie doszło właściwie do meczu derbowego. A propos geopolityki… Wszyscy zagraniczni goście nierozumiejący egzotyki położenia obwodu bliżej Berlina i Pragi niż Moskwy oraz Sankt Petersburga muszą szukać wytłumaczenia w prawidłach właśnie wielkiej polityki. Okno na Europę to dla Kremla trzymanie zaciśniętej ręki na pulsie Starego Kontynentu – z jednej strony baza wojskowa pod nosem krajów NATO, z drugiej dostęp do złóż na Morzu Północnym i spore ułatwienie przy wytyczaniu tras gazociągów. W międzynarodowym mediach rzadko pisze się o Kaliningradzie, chyba że chodzi o sprawy najwyższej wagi. Tak jak jesienią 2015 roku, kiedy prezydent Władimir Putin, ogłaszając nową doktrynę polityczną, wymienił obwód jako jeden z trzech głównych frontów militaryzacji obok Arktyki i Półwyspu Krymskiego. Albo jak na początku czerwca tego roku, gdy kilka dni przed pierwszym meczem mistrzostw angielski „The Guardian” opublikował informacje Federacji Amerykańskich Naukowców. Według analizy zdjęć lotniczych w ostatnich kilku latach rozbudowany został bunkier na broń nuklearną w oddalonym o 50 kilometrów od granicy z Polską Kulkowie.

„Jeśli chcesz wydawać na życie dwukrotnie mniej niż w Moskwie, cieszyć się świeżym powietrzem, w pół godziny drogi być na plaży i móc szybko dostać się do Europy, Kaliningrad jest miejscem stworzonym dla ciebie” – czytaliśmy na jednym z internetowych forów, planując wyjazd. Ostatnie kilkanaście lat to ogromna zmiana jakości życia w obwodzie. Po upadku Związku Radzieckiego Moskwa wydawała się traktować region jedynie jako poligon; panowała bieda, a statystyki korupcji, kradzieży i liczby chorych na AIDS osiągnęły rekordy. Mieszkańcy mogli czuć się pominięci przez stolicę. Na przykład, żeby dostać się do Berlina, najpierw musieli udać się po wizę do ambasady Niemiec w Moskwie (ponad 1200 kilometrów samochodem w jedną stronę!), wrócić i dopiero ruszyć w podróż na zachód. Wszystko zmieniło stworzenie z obwodu specjalnej strefy ekonomicznej, która zwiększyła handel i produkcję. Kolejnym jakościowym skokiem był mundial, jedno z niewielu wydarzeń – wyłączając armię i politykę – tak ściśle łączące Kaliningrad z Moskwą.

KOMANDIR BYŁ NA NARODOWYM
Wracajmy na mundial. Marokańczycy w deszczu i chłodzie żegnali się z turniejem. W słońcu o pierwsze miejsce w swojej grupie walczyć mieli Belgowie z Anglikami. Dla miasta czwartek 28 czerwca był ważny, tego dnia mistrzostwa zamykały interes w Kaliningradzie, to był ostatni z zaplanowanych tutaj meczów. Po nim turyści mieli odpłynąć, bary upstrzone białymi flagami z krzyżami świętego Jerzego opustoszeć. Już dawno zresztą wyjechali z obwodu kibice serbscy. Oni w Kaliningradzie stacjonowali głównie po to, by być bliżej swojej reprezentacji, która bazę pobytową miała 30 kilometrów od miasta, w nadmorskim kurorcie Swietłogorsk, i stadionu, na którym mierzyła się ze Szwajcarią. Nim wyjechali, bawili się na placu Zwycięstwa, a okrzyki „Rosja, Serbia, bracia” wyraźnie podkreślały wielowiekową bliskość obu narodów.

Zatem w czwartek region wita nas kompletnie inną pogodą. Ciepło, upalnie. Tylko ten sam komandir na przejściu granicznym. Wyjątkowo uczynny, pomocny, nic nie musi, ale chce. Jak wypełnić kwity na samochód? – Tu postaw krzyżyk, tu zaznacz „niet”, tam „niet”, a tu „da”. I tak krok po kroku, cierpliwie, mimo że pot spływa mu spod wielkiej okrągłej czapki.
– Opowiadajcie, jak się podobał mecz w poniedziałek? A jak stadion? – pyta. Widać, że jest dumny z miasta i obiektu.
– Mały, ale fajny – słyszy w odpowiedzi.
– No jak mały! 35 tysięcy to wcale nie taki mały, miasto przecież nie za duże – oburza się komandir. Fakt, na rosyjską skalę półmilionowa stolica Kaliningradu to pestka. – No wasz, w Warszawie, ładniejszy i większy. Wiem, bo byłem podczas Euro w 2012 roku. Pojechałem z synem, byliśmy na meczach Rosjan z Grekami i Polakami. Wtedy, gdy te rozróby były na ulicach. No właśnie, a u nas co? Spokojnie. Kulturalnie.

To akurat prawda. Policji jest dużo, zdarzały się nawet zmilitaryzowane odziały OMON, ale nie mają co robić. Na mieście kibice się mieszają, bawią razem. Policjanci i żołnierze zabezpieczają więc ogromne tereny wokół stadionu. Zamknięte są całe kwadraty ulic. Czasem zamiast płotów ruch ograniczają ustawione gęsiego w poprzek dwupasmowej drogi ogromne ciężarówki. Każdy pomysł jest dobry, by usprawnić logistykę.

Niestabilny grunt jest problemem miasta i trzeba było zmierzyć się z nim także przy budowie areny na mundial. Poprzedni stadion, nazywany od miejscowej drużyny Bałtika, był spadkiem po Prusach. Nowy postawiono na wyspie kawałek od centrum, gdzie wcześniej z powodu bagnistych nieużytków nie było nic. Aby przygotować grunt, nawieziono tony piasku, instalując system rur mających odprowadzać wodę. Po fakcie okazało się, że towaru było za mało i złej jakości, a system nie działa tak skutecznie, jak powinien. W rezultacie doszło do pierwszej nagłośnionej afery przy budowie stadionów na mistrzostwa świata i procesu o nadużycia, którym żyła cała Rosja. Sprawa opóźniła oddanie stadionu, ale nie zepsuła efektu. Arena Kaliningrad wygląda bardzo zgrabnie, nawiązuje do Allianz Areny i, niczym pierwowzór, pozostawia jak najlepsze wrażenie. Po mistrzostwach znów stanie się placem budowy, po której zakończeniu pojemność trybun zmaleje z 35 do 25 tysięcy. To i tak dużo, jak na miejscowy futbol – piłkarska codzienność to występy Bałtiki Kaliningrad na drugim poziomie rozgrywkowym. Tylko przez trzy lata, w latach 90., drużyna grała w ekstraklasie. Bez powodzenia. Ostatnio w mediach bywało o niej głośno głównie z powodu rekordowo długich wyjazdów na mecze do oddalonego o 10 tysięcy kilometrów Władywostoku. Dziś zawodnikiem drużyny jest znany z polskich boisk Gruzin Nika Dzalamidze.

LEGIA, LEGIA WARSZAWA!
Bar w centrum Kaliningradu. Malowniczo położony tuż nad brzegiem Pregoły. Budynek wygląda świeżo, ale nie o każdym w tym mieście można powiedzieć to samo. Bo wystarczy wystawić głowę za róg baru, żeby oczy natrafiły na zniszczone bloki, które doskonale pamiętają czasy ZSRR. I tak jak wtedy zostały zbudowane, tak stoją do dziś, prawdopodobnie nigdy w żaden sposób nieremontowane. Zresztą, że stoją, to cud, bo jakby były jakieś takie powykrzywiane (może złudzenie?), a balkony obite dechami i zardzewiałymi płytami nie dają na pierwszy rzut oka gwarancji, że nie odpadną.

W barze piwo i wódka leją się strumieniami. Alkohol to nieodłączny towarzysz każdego mundialu. W barze w centrum Kaliningradu najwięcej wydają Anglicy. Ale i miny kilku Polaków nie są tęgie. Belgowie trzymają się najpewniej. Na ekranach telewizorów mecz Japonia – Polska. Anglików średnio interesują wydarzenia boiskowe. Niby spoglądają w ekran, zajęci są jednak dyskusją albo śpiewami. Przekrzykują się z Belgami, klaszczą, kiedy Polacy wznoszą swoje: Polska, biało-czerwoni. Nie ma mowy o żadnej wrogości, spojrzeniach spode łba, jest po prostu, jak być powinno – jest zabawa. Największą owację kibiców drużyny Adama Nawałki wzbudza nie tylko gol Jana Bednarka, ale także pojawianie się na murawie Sławomira Peszki…

Po ostatnim gwizdku wygranego przez Polaków 1:0 meczu następuje jednak konsternacja, bo nagle zza lady śpiewać zaczyna barman: – Legia, Legia Warszawa!

Tego nikt się raczej nie spodziewał. – Pochodzę z Polski, urodziłem się w Warszawie, ale dorastałem w Mińsku Mazowieckim – opowiada Michał, ale że na plakietce z imieniem napisane jest Michael, trudno było zorientować się od razu, że jest Polakiem. – Przyjechałem tu za pracą. Od czterech lat krążę między Kaliningradem a Londynem. Tu się ożeniłem, mam dziecko. Niespecjalnie mam na co narzekać. No dobrze, mógłbym lepiej zarabiać, ale kto by nie mógł? Widzicie, że atmosfera w trakcie mundialu jest znakomita, wpadnijcie wieczorem po meczu, gwarantuję, że będzie jeszcze lepiej – uśmiecha się na do widzenia, charakterystycznie uderzając dłonią w szyję.

MIASTO KONTRASTÓW
Droga z centrum na stadion w Kaliningradzie nie jest długa. Maksymalnie 30 minut i już jesteś na miejscu, gdzie witają cię zawsze uśmiechnięci i gotowi do pomocy wolontariusze. To pół godziny w jakiś sposób oddaje charakter miasta. Z jednej strony nowe budynki, nowoczesne, z drugiej – dużo miejsc po prostu zaniedbanych, by nie powiedzieć zrujnowanych. W Polsce mimo wszystko wielomieszkaniowe budownictwo w takim stanie trudno znaleźć.

Miejscowi zapewniają jednak, że dzięki mistrzostwom świata miasto silnie obrało kurs na Europę. Przestarzałe lotnisko w Chrabrowie doczekało się przebudowy i obecnie może przyjąć aż 5 milionów pasażerów rocznie. Dla wszystkich fanów tańszych podróży było oknem na wschód. Loty z Kaliningradu są traktowane jako wewnętrzne i do Soczi czy leżącego już w Azji Jekaterynburga można było zdobyć bilety już za 500 złotych. Rozrosła się też baza hotelowa. Obecnie szacowana na 15 tysięcy daje możliwość rywalizacji w regionie. Jednak, co ciekawe, Rosjanie oferują drugie tyle kwater prywatnych, co daje łączną liczbę ponad 30 tysięcy miejsc do spania. Jeszcze kilka miesięcy przed mistrzostwami ze względu na napiętą sytuację polityczną na linii Anglia – Rosja gros przybyszów z Wyspy na bazę wypadową do obwodu wybierało znany z Euro 2012 i popularnego kierunku wieczorów kawalerskich Gdańsk lub położony jeszcze bliżej granicy Elbląg. Koniunktura po dwóch wygranych meczach fazy grupowej drużyny Garetha Southgate’a nakręciła chęci oglądania marszu po Puchar Świata. Przed spotkaniem z Belgią zainteresowanie lotami na polskie wybrzeże wzrosło o 167 procent. Kiedy w internecie gruchnęła wiadomość o sposobie na podrobienie zastępującego wizę fan id, angielska fala ruszyła do Gdańska i Kowna na Litwie, żeby potem przesiąść się do autokarów i liczyć na łut szczęścia na dostanie wejściówki pod stadionem. Pogranicznicy zapowiedzieli wzmożone kontrole, ale w porównaniu do spotkania Hiszpanów z Marokańczykami ruch w mieście był zdecydowanie większy.

Co mogą zapamiętać turyści? Przez lata rządów Związku Radzieckiego pozostawione samo sobie miasto od pewnego czasu pięknieje, choć powoli. Po ogromnych zniszczeniach po nalotach Brytyjczyków w 1944 roku i wyzwoleniu przez Armię Czerwoną w kwietniu kolejnego zniszczeniu uległa historyczna starówka. Jej część, pod nazwą Wioska Rybacka, doczekała się odbudowy jako miks nowoczesności i tradycji: elementy muru pruskiego są często namalowane farbą, a napisy w cyrylicy stylizowane na gotyk. Po długich latach niszczenia nadal trwają prace nad budynkiem katedry, przy której pochowany jest filozof Immanuel Kant (obywatel tego miasta, który do śmierci nie zrzekł się rosyjskiego obywatelstwa), a która dziś pełni funkcję głównie sali koncertowej. Znacznie większą wagę zaczęto przywiązywać do pozostałości pruskiej architektury. Wydaje się nawet, że miasto chce nawiązać do tradycji. Nie brakuje fanów pomysłu odbudowy słynnego zamku, miejsca przechowywania Bursztynowej Komnaty, gdzie w czasie ewakuacji przed zbliżającym się frontem ślad po niej zaginął. Dziś na jej miejscu stoi niedokończony Dom Sowiecki: troszkę śmieszy, bardziej straszy, ale trudno nie zwrócić uwagi na ten twór. W 1968 roku podjęto decyzję o wysadzeniu ruin zamku i zbudowaniu gmachu dla miejscowych władz. Konstrukcję stawiano na niestabilnym gruncie z gruzu, co było fatalnym pomysłem. Nigdy jej nie dokończono, a na przyjazd prezydenta Putina w 2005 roku, na 60-lecie Kaliningradu i 750-lecie Królewca, w szkielet wstawiono okna i pomalowano na pastelowy kolor. Trzeba się wysilić, żeby w bryle porównywanej do głowy robota odnaleźć piękno projektów genialnego brazylijskiego architekta Oscara Niemeyera, na którym podobno się wzorowano.

GWIAZDY NA ŁAWCE I PRZY MIKROFONIE
Czas udać się na stadion. Tłum wciąż sunie swoim tempem, słuchając ludowych pieśni, mieszających się z głosami wydobywającymi się z megafonów, przez które wolontariusze cały czas informują kibiców, o tym gdzie i jak iść. Trzy miejscowe babcie siedzą na ławce, którą prawdopodobnie zajęły przez zasiedzenie 30 lat temu, kolorowy tłum nie robi na nich żadnego wrażenia. Fakt, że mundial odbywa się w ich mieście, zdaje się nie mieć dla nich żadnego znaczenia.

Sam mecz jest jednak rozczarowaniem. Z wielu względów. Sytuacji brakuje. Na boisku nie ma Harry’ego Kane’a, a jednak przyjemnie byłoby zobaczyć z bliska, jak gra napastnik wyceniany – w zależności od autora – na 100, 150 albo 200 milionów euro. Zresztą Belgowie też wyszli w drugim garniturze, widać, że trenerzy mniejszą wagę przywiązywali do tego, na kogo wpadną w następnej fazie (obsada grupy H nikomu nie wydawała się przesadnie mocna…), ale zadbali o należyty wypoczynek największych asów. O ile mecz Hiszpanów z Marokiem urzekł, o tyle Anglii z Belgią usypiał. Belgowie świetnie bronili, odcinając od dośrodkowań przede wszystkim Jamiego Vardy’ego. Remis na pierwszym miejscu utrzymywał Anglików, mimo równego bilansu punktowego i bramkowego. Wyspiarze mieli jeden punkcik więcej w rankingu fair play. Czerwone Diabły w dodatku zaczęły łapać kolejne żółtka, tyle że również obudzili swoich fanów pięknym trafieniem Adnana Januzaja.

Southgate do końca jednak uparcie trzymał na ławce Kane’a. Człowieka, od którego postawy zależy prawdopodobnie powodzenie reprezentacji Albionu na rosyjskim mundialu. Człowieka, który jako pierwszy Anglik po Garym Linekerze, czyli po 32 latach, może sięgnąć po tytuł króla strzelców mundialu. Taką sytuację, jaką w 66 minucie zmarnował Marcus Rashford, napastnik Spurs wykorzystałby z zawiązanymi oczami.

KRÓL MIXED ZONY
Zerkamy w bok. Z obliczem niewyrażającym żadnych emocji w kartkę ze składami wpatruje się Glenn Hoddle – dwukrotny uczestnik World Cup jako zawodnik (kompan Linekera w Meksyku ’86) i raz jako trener. Wśród dziennikarzy z Azji wzbudza ciekawość, angielscy żurnaliści odbierają go w swoim towarzystwie naturalnie. Przyzwyczaili się. Kompletnie nikogo natomiast nie interesuje na oko 60-letni dżentelmen spotkany w zapchanej windzie wiozącej dziennikarzy z centrum prasowego na trybunę. Z teczką w ręku wygląda na bliskiego emerytury wracającego ze zmiany technika z Polfy Tarchomin. Akredytacja z przynależnością do zespołu medialnego irlandzkiej RTE Sport niczego nie wyjaśnia, więcej rzut oka na nazwisko: Ronald Andrew Whelan. Sześciokrotny mistrz Anglii z Liverpoolem, triumfator Pucharu Mistrzów 1984.

Mniej więcej godzinę po meczu w strefie mieszanej do dziennikarzy wychodzą zawodnicy. Przez mixed zonę muszą przejść wszyscy, ale gwiazdy nie mają ochoty na rozmowy. Eden Hazard klepie tylko po głowie brata Thorgana, który rozegrał przyzwoite zawody i miał wyraźną ochotę brylować również po meczu. Raheem Sterling i Kevin De Bruyne, dwaj kompani z Manchesteru City, śmignęli między żurnalistami zajęci rozmową. Kane czy Dele Alli, największe asy Anglików, odprowadzani byli do autokaru w asyście oficerów FIFA i angielskiej federacji. By nikt nie zawracał im głowy. Pilnujące porządku w mixed zonie wolontariuszki miały wydrukowane kartki A4 z podobiznami zawodników i stawiały ptaszki przy nazwiskach tych, którzy jednak przedstawicieli mediów uszanowali i się zatrzymali. Potem zapewne właściwy raport zostanie wysłany do FIFA.

Dziewczyny mają jeszcze jedno zadanie. Pilnować zasad panujących w tym miejscu, czyli mówiąc w skrócie: żadnych fotek i autografów. Dlatego natychmiast powstrzymują na oko doświadczonego i prawdopodobnie rosyjskiego dziennikarza, któremu zamarzyła się jednak fotka. To prawidła znane od lat, więc dziwne, że taki stary koń tak się wygłupił. A propos – średnia wieku belgijsko-angielskiego kontyngentu dziennikarskiego to około czterdziestki. Wygląda na to, że albo na mundial jeżdżą najbardziej zasłużeni, albo młodzi nie garną się do fachu, tak jak u nas…

Generalnie w strefie mieszanej nie da się usłyszeć wiele ciekawego. Typowe bla, bla, bla… i to w wykonaniu aktorów drugoplanowych. Są jednak wyjątki, a do nich należy Romelu Lukaku. Nie grał przeciw Anglikom, narzekał na uraz, wyczekiwał kolejnych meczów. Najskuteczniejszy zawodnik w historii belgijskiej reprezentacji to człowiek niebanalny, mający szerokie horyzonty, ciekawe przemyślenia i spojrzenie sięgające dalej niż do salonu futrzarskiego lub samochodowego. Kilka dni przed meczem z Anglią ukazały się na założonej cztery lata temu platformie „The Players’ Tribune” wypowiedzi asa Manchesteru United. Belg opowiadał o trudnym dzieciństwie, o motywacji, jaką wyniósł z biedy, o tym, jak spał z rodziną na podłodze w domu bez elektryczności, jak głodowali, a matka mleko mieszała z wodą, byle starczyło dla wszystkich. I o tym, jak z jednym z trenerów zakładał się o naleśniki. Bo głód również był świetnym motorem napędowym w karierze. I właśnie o te sprawy, a nie pressing wysoki lub niski, Romelu był zagadywany w Kaliningradzie.

– Odkąd tylko pamiętam, byłem przyparty do muru. Dla mnie piłka to spełnienie pewnej obietnicy, kocham tę grę. Kiedy masz pracę, która jest twoją pasją, która pozwala zapewnić twojej rodzinie bezpieczeństwo, to najwspanialsze, co może się przydarzyć. Piłkarze powinni mówić o tym, jak dorastali, bo niektórzy widzą w nas przykład. Wiadomo, czasem popełniamy błędy, na świecie jest wielu ludzi, którzy wychowywali się w trudniejszych warunkach niż my, ale zawsze można znaleźć drogę do wyjścia z problemów. Moją była piłka nożna, grając w futbol, chciałem pomóc rodzinie, abyśmy mogli cieszyć się takim życiem, jakie mamy obecnie. Wciąż mam w pamięci niektóre sytuacje z dzieciństwa, nie chciałem, by moje dzieci musiały dorastać w takich warunkach jak ja. W Europie jest mnóstwo dzieciaków, które muszą dorastać w ciężkich okolicznościach, bo ich rodzice przybyli na ten kontynent z Afryki w poszukiwaniu lepszego życia. Te dzieci powinny starać się rodzicom pomóc. Właśnie do tych dzieciaków mówię: spójrzcie na mnie, dowiedzcie się, jak stałem się człowiekiem, którym jestem dziś. Swoim przykładem chciałbym inspirować młode pokolenie – cierpliwie tłumaczył, stojąc za barierką i niespecjalnie spiesząc się do autokaru.

Cały Lukaku. Zapewne jeszcze bardziej wzmocniłby przekaz, gdyby został królem strzelców mundialu. Na Japonię miał być gotowy…

TEKST UKAZAŁ SIĘ W NAJNOWSZYM NUMERZE TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA” (NR 27/2018)

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024