Droga Świętych do odrodzenia
Czy rok w piłce nożnej to dużo czasu? Niech za odpowiedź posłuży przykład Southampton – dwanaście miesięcy temu drużyna doznała najwyższej porażki w historii, by obecnie stanowić zagrożenie dla najsilniejszych w Premier League.
GRZEGORZ GARBACIK
25 października 2019 roku Święci podejmowali Leicester City. Zespół prowadzony przez Ralpha Hasenhuettla znajdował się w dołku po czterech kolejnych spotkaniach bez zwycięstwa, jednak nic nie wskazywało na to, by na St. Mary’s Stadium miał rozegrać się dramat. Dramat w dziewięciu aktach.
HISTORYCZNA KLĘSKA
Tak wysokie wyniki jak 9:0 na poziomie reprezentowanym przez Premier League niemalże się nie zdarzają. Świadczą o tym statystyki. Przed domową klęską Southampton tylko raz w historii organizacji zdarzyło się, by drużyna przegrała mecz różnicą aż dziewięciu goli. W marcu 1995 roku Ipswich Town otrzymało srogą lekcję futbolu od Manchesteru United, ale – choć nie jest to okoliczność łagodząca – mecz odbywał się na Old Trafford. Święci zebrali natomiast lanie na swoim boisku.
Wydawało się, że zespół już się nie podniesie. Drużyna z południowej Anglii osunęła się do strefy spadkowej, a oczywisty wniosek brzmiał: władze klubu nie wytrzymają i zapadnie jedyna możliwa w takiej sytuacji decyzja – zmiana na stanowisku menedżera. Cierpliwość i chłodne głowy najważniejszych ludzi w Southampton odegrały w historii odrodzenia kluczową rolę.
Rok później Święci zanotowali serię pięciu kolejnych wygranych w lidze, grając ładny dla oka i skuteczny futbol. Wyjście z opresji podczas meczu z Chelsea 3:3 czy też zwycięstwa nad Evertonem 2:1 i Aston Villą 4:3 pokazały, że kilkanaście miesięcy w piłce nożnej może zmienić wszystko. Podczas boju z The Toffees w pierwszym składzie Southampton znajdowało się aż siedmiu piłkarzy, którzy wzięli udział w feralnym spotkaniu z Lisami. Jednym z nich był James Ward-Prowse, który przyznawał, że pamięć o tamtym pogromie odcisnęła na drużynie piętno. – To był dzień, w którym w klubie się obudziliśmy. Każdy z nas musiał spojrzeć w lustro i pomyśleć o tym, co trzeba zrobić, byśmy zaczęli grać lepiej – mówił kapitan Świętych, cytowany przez „Hampshire Live”. – Od tego czasu stale idziemy w górę.
NIESPODZIEWANY LIDER
Po zwycięstwie nad Newcastle United drużynie z południowej Anglii udało się awansować na pierwsze miejsce w ligowej tabeli. Nie byłoby w tym niczego nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że Święci zostali liderem Premier League po raz pierwszy w historii. Wcześniej Southampton bywał na czele stawki, jednak miało to miejsce w czasach starej First Division – po raz ostatni 16 września 1988 roku.
Dotarcie do pierwszego miejsca w lidze było zwieńczeniem procesu zmian, które zapoczątkował Hasenhuettl w ubiegłym sezonie. Nie tylko zmienił ustawienie na dużo stabilniejsze 4-4-2, w którym świetnie czuje się Jan Bednarek, ale również zaczął kreować liderów z piłkarzy, którzy wydawali się nie mieć predyspozycji do zostania czołowymi postaciami ligi. Ward-Prowse i jego znakomita forma (pobił rekord Matta Le Tissiera w liczbie bramek zdobytych na St. Mary’s z rzutów wolnych) to tylko wierzchołek góry lodowej. Pod wodzą austriackiego menedżera, który tak bardzo nie lubi, gdy porównuje się go do Juergena Kloppa, skrzydła zaczęli rozwijać Che Adams, Stuart Armstrong, a Pierre-Emile Hojbjerg zapracował na głośny transfer do Tottenhamu, gdzie z miejsca stał się jednym z najwierniejszych żołnierzy Jose Mourinho.
Pod batutą Hasenthuettla karierę reaktywował również zapomniany nieco Theo Walcott. Wychowany przez akademię Southampton piłkarz wrócił po latach na stare śmieci i chociaż na boisku spędził dopiero 370 minut, to już zdołał zapisać na koncie dwa decydujące podania przy trafieniach kolegów.
– Gdyby przed startem sezonu ktoś powiedział mi, że będziemy liderem Premier League, uznałbym takie stawianie sprawy za głupiutkie – mówił po meczu z Newcastle menedżer Świętych. – Mieliśmy oczywiście nieco szczęścia, ponieważ rozgrywaliśmy spotkanie w piątkowy wieczór i to dało nam szansę, by dokonać historycznej rzeczy – dodał.
Pod względem mentalności i nastawienia drużyna przebyła w ciągu roku długą podróż. – Mamy pirackie nastawienie. Fajnie jest ubierać królewską marynarkę, ale bycie piratem sprawia więcej frajdy. Urywanie punktów największym klubom ligi to ogromna przyjemność – zakończył, cytowany przez Sky Sports.
DOBRE UZALEŻNIENIE
W ubiegłym sezonie graczom Southampton zdarzało się jeszcze przeplatać gorsze spotkania z tymi bardzo dobrymi, jednak w tym forma jest dużo bardziej stabilna. Po dwóch początkowych porażkach, szczególnie po laniu w meczu z Tottenhamem (2:5), można było odnieść wrażenie, że historia zatoczyła koło. Nic bardziej mylnego. Święci w sześciu kolejnych spotkaniach odnieśli pięć zwycięstw i raz uciekli spod topora w starciu z Chelsea. W tym czasie udało się im strzelić aż czternaście goli, co potwierdza fakt, że Hasenhuettl chce wygrywać, ale przy okazji robić to w sposób ofensywny, ładny dla oka.
Ogromną rolę na drodze z piekła do nieba odegrał Danny Ings, najlepszy strzelec zespołu, który po latach spędzonych w Liverpoolu, gdzie głównie leczył kontuzje, w końcu odnalazł miejsce na ziemi. Wicekról strzelców minionego sezonu zdobył w lidze aż 22 gole, co przy łącznym dorobku jego drużyny, zamykającym się w zaledwie 51 trafieniach, pozwala postawić tezę, że Święci są od Ingsa uzależnieni.
Przykład Southampton pokazuje, że cierpliwość, spokój i wizja są w futbolu kluczowe. Włodarze klubu mogli pójść na łatwiznę i po głośnym 0:9 dokonać korekty na stanowisku menedżera. Przeczekali jednak trudny czas, wiedząc, że wizja, którą roztoczył przed nimi Ralph Hasenhuettl ma przed sobą przyszłość.
TEKST UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (NR 46/2020)