– Będziemy pierwsi! – zawyrokował z pewnością w głosie Marco Reus tuż po zakończeniu meczu z Borussią Moenchengladbach, zapytany o to, na którym miejscu jego zespół ukończy bieżący sezon Bundesligi. Wcale nie najgorsza przecież ekipa z Gladbach, została przez swoją imienniczkę z Dortmundu rozbita na atomy. Po takich popisach łatwo o pewność siebie i odważne deklaracje. Zwłaszcza młode głowy szybko potrafią się zagrzewać.
Peter Bosz po kilku tygodniach pracy w Dortmundzie potwierdził, że jest właściwym człowiekiem na właściwym miejscu.
Podobną opinię co Reus, wygłosił u progu sezonu Christian Pulisic, ale na ziemię szybko sprowadził go Hans-Joachim Watzke. Teraz też postanowił ukrócić dywagacje, mówiąc, że Borussia zostanie mistrzem tylko wtedy, gdy Bayern jej w tym pomoże: – Pytanie brzmi, co wydarzy się w Bayernie? Jeśli będą w formie, nie mamy żadnych szans. Muszą spuścić z tonu, wtedy jest szansa, by ktoś inny został mistrzem Niemiec – stwierdził w wywiadzie dla portalu t-online. To stały numer w Dortmundzie. Rok temu było podobnie. Na początku tonowano nastroje, mówiono o oficjalnym celu w postaci bezpośredniej kwalifikacji do fazy grupowej Ligi Mistrzów, ale kiedy w 11. kolejce udało się pokonać Bayern i zbliżyć się do niego na odległość zaledwie 3 punktów, za mikrofon chwycił Łukasz Piszczek i śmiało zgłosił zespół do wyścigu po Meisterschale. Chwilę potem jednak, BVB – zresztą w swoim stylu – potknęła się kilka razy na ligowych szarakach i bawarski ekspres odjechał w siną dal. Czy teraz będzie inaczej? Bosz zapytany o to, czy jego zespół będzie w stanie prześcignąć w tym sezonie Bayern odparł z nutką arogancji, że na razie to Bayern musi myśleć o tym, jak przegonić BVB. Dlatego nie ma co wierzyć dortmundczykom, kiedy zapewniają, że zadowala ich miejsce za plecami rywala z południa. Nie zadowala. Bayern tak naprawdę ciągle jest ich obsesją. Watzke, Zorc i cała reszta – niczym Adaś Haps w „Kingsajzie” – siedzą i knują, jak tu się dobrać monachijczykom do skóry. Czy to jest już ten moment? Czy Borussia jest gotowa, by przerwać bawarską dynastię? Przerwać, bo nie da się jej zakończyć, co widać w zasadzie nieprzerwanie od 1969 roku, czyli od pierwszego mistrzostwa Bayernu w Bundeslidze.
Ekstremalny Bosz
Trudno już dziś znaleźć jednoznaczną odpowiedź na to pytanie, ale jest kilka przesłanek pozwalających wierzyć, że BVB w tym sezonie jest w stanie wreszcie to zrobić. Po pierwsze – kadra Borussii jest chyba najsilniejsza od 2012 roku, czyli od ostatniego mistrzostwa zdobytego jeszcze pod okiem Kloppa. Owszem, można się spierać czy Thomas Tuchel w swoim pierwszym roku pracy, mając do dyspozycji Ilkaya Guendogana, Henricha Mchitarjana i Matsa Hummelsa, nie miał porównywalnej czy może nawet mocniejszej jedenastki. Ale całego sezonu w jedenastu obskoczyć się nie da, a takiej głębi składu, jaką ma dziś do dyspozycji Bosz, w Dortmundzie nie widziano już dawno. Dowód? Równoczesne kontuzje Raphaela Guerreiro, Marcela Schmelzera, Marco Reusa i Andre Schuerrlego. Wypadła ze składu cała lewa strona i to w dubeltowej obsadzie, a mimo to BVB radzi sobie doskonale, bo wciąż ma do dyspozycji Maximiliana Philippa czy świeżo sprowadzonego z Hoffenheim Jeremy’ego Toljana, który mogąc grać na obu bokach defensywy daje Boszowi wręcz ogromny komfort w rotacji. Właściwie na każdą pozycję ma do wyboru 3-4 równoważne opcje. No, może poza pozycją numer 9, obsadzaną przez Aubameyanga, ale Auba jest zdrowy i silny jak koń i praktycznie nie łapie urazów. Ponadto za chwilę wróci do gry Schuerrle, dla którego na boku zdaje się już nie być miejsca i próba nawiązania walki o rotację z Aubą na szpicy wydaje się być jedyną szansą na względnie regularne łapanie minut. Poza tym, Bayern też nie ma w zasadzie żadnego konkurenta dla Roberta Lewandowskiego w kadrze. Co najwyżej warianty tymczasowe w osobach Thomasa Muellera czy Jamesa Rodrigueza. Na tym polu, Borussia wcale zatem nie jest stratna względem największego rywala.
Po drugie – osoba trenera i preferowana przez niego filozofia. Bosz nie uznaje kompromisów. Powiedzieć, że Borussia broni wysoko, to nic nie powiedzieć. Obrońców BVB widać najczęściej na wysokości linii środkowej, a Roman Buerki grywa niczym wymiatacz z lat 70. W meczu z imienniczką z Gladbach podchodził nawet na 40 metr przed własną bramkę, nie po to, by wyekspediować piłkę w aut, a po to, by pomóc w jej rozegraniu! Według statystyk przytoczonych przez „Bild”, linia defensywna BVB stoi średnio w odległości 41,8 m od własnej bramki, co oczywiście jest wartością, której w lidze nikt nie jest w stanie pobić. I o ile w Lidze Mistrzów tak ryzykowna gra z Realem czy innymi mocarzami to jest proszenie się o kontry i gole, o tyle w lidze, w której aż tak dobrych przeciwników nie ma, daje to znakomite efekty, czego dowodem ledwie dwie stracone przez Borussię bramki w ciągu 630 minut gry, czyli przez ponad 10 godzin. Kiedy zaś w drugiej połowie meczu z Realem przy stanie 1:2 nakazał zespołowi grę w systemie 1-3-1-4-2, to kompletnie zrezygnował z zabezpieczeń boków, pozostawiając na skrzydłach Jarmołenkę i Philippa.
Parę dni temu „Kicker”, w papierowym wydaniu, porównał statystyki Borussii z minionego sezonu z bieżącymi. Okazało się, że we wszystkich mierzonych obszarach BVB Bosza wypada lepiej niż BVB Tuchela. Posiadanie piłki wzrosło z 62 do 71 procent, liczba podań z 577 do 702, liczba tworzonych sytuacji na mecz z 7,4 do 7,7 a skuteczność wykorzystywania czystych sytuacji z 28,7 do 41,3 procent. W defensywie również jest świetnie, bo dortmundczycy dopuszczają rywali średnio do ledwie 2,5 sytuacji na mecz (przy 4,2 za czasów Tuchela). W każdym z tych aspektów BVB jest oczywiście najlepsza w lidze. Dodajmy do tego, że BVB średnio oddaje w meczu tyle samo strzałów, co Bayern (19,17), a minimalnie ustępuje Bawarczykom jedynie w procencie wygranych pojedynków (51 przy 52 po stronie Bayernu) i dokładności podań (86 przy 88 Bayernu). Oczywiście, do statystyk, zwłaszcza na tak wczesnym etapie sezonu, trzeba podchodzić z należytą ostrożnością, ale pokazują one dobitnie, że między Bayernem a Borussią nie ma na ten moment pod względem piłkarskim w zasadzie żadnej różnicy.
Grunt to atmosfera!
Niemieccy eksperci, jak Didi Hamann czy Lothar Matthaeus, zwracają uwagę na to, że piłkarze BVB bardzo szybko pojęli założenia systemu Bosza. Podkreślają stabilizację i konstans w grze. Za Tuchela rotacja dotyczyła nie tylko składu osobowego, ale także założeń i systemów taktycznych, teraz linia wytyczona przez holenderskiego szkoleniowca pozostaje niezmienna, niezależnie od doboru wykonawców. Bosz to człowiek o zupełnie innym charakterze niż Tuchel, co także nie pozostaje bez znaczenia dla ogólnej atmosfery w samym zespole i wewnątrz klubu. Między nim a kierownictwem zawiązały się znakomite relacje, które przenoszą się też na zespół. Wystarczy obejrzeć kilka filmików z treningów. Uśmiechów piłkarzy i zdrowych żarcików jest dużo. O nowym przełożonym wypowiadają się – co zrozumiałe – w samych superlatywach. Nawet brawurową i bardzo ryzykowną taktykę, narzuconą przez pryncypała, akceptują w całej rozciągłości i chcą tak nadal grać, co po meczu z Realem mocno podkreślali w gazetach Nuri Sahin czy Sokratis Papastathopoulos. – W Borussii na ten moment wszystko w zespole układa się jak należy. Na pewno lepiej niż w Bayernie. Jeśli Bayern nie wystawia optymalnej jedenastki, to nie zawsze mu wszystko wychodzi – stwierdził w rozmowie ze Sky’em wspomniany Hamann. W Bayernie problemów w ostatnim czasie rzeczywiście sporo. Najgorszy start w rozgrywkach ligowych od sezonu 2010-11, w którym to notabene okazał się na finiszu rozgrywek gorszy od Borussii Dortmund, niesnaski w zespole przenoszące się na boisko (słynne machanie „łapami” Robbena na Lewego i Lewego na wszystkich), granie pod siebie, wreszcie zamieszanie związane ze zwolnieniem Carla Ancelottiego. Nowy trener – ktokolwiek nim nie zostanie – też będzie potrzebował nieco czasu, by wdrożyć swoją koncepcję, poznać piłkarzy, ułożyć sobie z nimi relacje. Oczywiście, wszystko można jeszcze okiełznać. Bayern niczego jeszcze nie przegrał i znikąd nie odpadł. Atmosfera też się pewnie na chwilę oczyści, jeśli pojawią się wyniki. Ale Robben i Ribery nie będą już ani szybsi, ani silniejsi, ani zdrowsi. Nadal za to mogą ostentacyjnie okazywać niezadowolenie, jeśli nie będą regularnie grać. A to nie będzie dobrze wpływało na relacje wewnątrz zespołu. Każdy kolejny tydzień marazmu i każda kolejna strata punktów przez Bayern, jeszcze mocniej będzie nakręcać rywala z Nadrenii i dodawać mu pewności siebie. A tej i tak w tym sezonie Borussii nie brakuje. Przynajmniej w lidze. Bosz mówił po meczu, że był to najsłabszy występ BVB pod jego wodzą, a Sokratis dodawał, że w ubiegłych sezonach takiego meczu by nie wygrali. I trafił w dziesiątkę. To właśnie w takich spotkaniach decydują się losy mistrzostwa. Jeśli Borussia nauczyła się je wygrywać, Bayern naprawdę musi się mieć na baczności.
Tytuł zapisany w liczbach?
Nie sposób też nie zauważyć trendów panujących w obu klubach. Borussia od jakiegoś czasu regularnie idzie w górę. Zrobiono porządek z umowami – pokasowano wszelkie niekorzystne dla klubu klauzule w kontraktach piłkarzy, a także przedłużono umowy z kluczowymi zawodnikami, obrano kierunek na super zdolną młodzież, podpisując z nią długoletnie umowy i można się skupić tylko i wyłącznie na rozwoju drużyny. BVB ma tym samym względny spokój w tym aspekcie, bo dopiero w 2019 kończą się umowy kilku ważnych zawodników, takich jak Sahin, Piszczek czy Sokratis. Bayern natomiast zatrzymał się, głównie poprzez brak chęci do zmian i przywiązanie do wiekowych skrzydłowych, którym kończą się w lecie kontrakty. Mecz z PSG pokazał dobitnie, że zespół w tej konstelacji nie jest w stanie mierzyć się z najmocniejszymi drużynami w Europie, że musi przejść konkretną przebudowę, że półśrodki już nie wystarczą. A przebudowa zawsze niesie ze sobą spore ryzyko, jeśli chodzi o wyniki. Ostatnie wydarzenia wokół Bayernu sprawiły, że klub stracił aurę nietykalności, jaka towarzyszyła mu w Bundeslidze od kilku dobrych lat. Owszem, z monachijczykami zawsze trzeba się liczyć, ale tym razem nie ma powodów, by się ich bać. Kiedy strącić ich z tronu, jeśli nie teraz?
A jeśli kogoś nie przekonuje racjonalna analiza, zawsze może zaufać magii liczb. A te także przemawiają za Borussią. Za każdym razem, kiedy BVB sięgała po dwa mistrzostwa Niemiec z rzędu, kolejny tytuł zdobywała sześć lat później. Tak było w 1963 (ostatnie mistrzostwo Niemiec przed założeniem Bundesligi), po uprzednim wygraniu tytułów w 1956 i 1957, a także w 2002, po trofeach zdobytych w 1995 i 1996. Jeśli zadziała prawo serii, to mistrza Anno Domini 2018 już znamy. Wystarczy popatrzeć, kto sięgnął po paterę w 2011 i 2012…
Tomasz URBAN