Dokąd zmierza Olympique Marsylia?
Wicemistrzostwo Francji i pierwszy od siedmiu lat awans do Ligi Mistrzów – sezon bliski perfekcji? Tak się wydawało, bo nawet bicie na alarm, że w sukcesie było więcej szczęścia niż zamiaru, zostało stłumione.
MICHAŁ BOJANOWSKI
Część mediów widziała w Andre Villasie-Boasie człowieka zdolnego do odbudowania wielkiej marki Olympique Marsylia. Nie minęły jednak trzy miesiące od startu ligi, a znaczna część sympatyków portugalskiego szkoleniowca widzi w nim jednego z głównych hamulcowych drużyny. Trenera, który stracił panowanie nad zespołem i sobą (vide: konferencje prasowe po meczach LM), który ma w tej chwili przed sobą jedno możliwe do pobicia osiągnięcie – najdłuższą serię porażek w historii Ligi Mistrzów.
Miało być pięknie
Powrót Portugalczyka na ławkę trenerską po niemal dwuletniej przerwie był sporą niespodzianką. Sprowadzenie Villasa-Boasa do Marsylii pilotował ówczesny dyrektor sportowy Andoni Zubizarreta i to na jego barki miała spaść wina, gdyby ruch okazał się błędny.
Po konfliktowym okresie z Rudim Garcią za sterami, pod koniec jego kadencji co rusz wypadały kolejne trupy z szafy, przyjście AVB miało być oddechem. Miał ugasić konflikty w zespole i odbudować gwiazdy – głównie Dimitirego Payeta. Zawodnicy podkreślali, że nowy trener uwiódł ich otwartością i szczerością, a jego znajomość języka francuskiego podkreślała, że kandydatura była przemyślana.
Portugalczyk od początku postawił na ustawienie 4-3-3 z bardzo ofensywnymi bocznymi obrońcami Bouna Sarrem i Jordanem Amavim. Odkrycie u Boubacara Kamary potencjału w drugiej linii oraz sprowadzenie z Nantes Valentina Rongiera wykrystalizowało mocny środek pola (Sanson – Rongier – Kamara) z możliwością modyfikacji przy użyciu wszechstronnych rezerwowych (Strootman, Lopez). Dodatkowo po falstarcie formę odnalazł Duje Caleta-Car, który w duecie z Alvaro Gonzalezem zapewnił bezpieczeństwo z tyłu. Niewątpliwym majstersztykiem Villasa-Boasa było też skuteczne przywrócenie do żywych Dimitriego Payeta.
I tu jest sedno, seryjnie zdobywane punkty i imponująca seria 17 meczów z rzędu bez porażki, przykrywały problem, który już wówczas niepokoił, a aktualnie decyduje o negatywnym obrazie Marsylii – zależność od indywidualności. Stworzenie przez szkoleniowca kolektywu zapewniało spokój w obronie, ale gdy dochodziło do konstruowania akcji, całość oparta była na Payecie i Sansonie. Ponadto pod koniec przedwcześnie przerwanych rozgrywek OM wytraciło impet i niewykluczone, że gdyby dokończono sezon, będące w gazie Rennes, Lille czy nawet Lyon wyprzedziłyby Marsylię, pozbawiając ją miejsca w Lidze Mistrzów.
Przed startem aktualnego sezonu główny problem poruszany na południu Francji nie dotyczył strony sportowej, a finansowo-gabinetowej. Po 3,5 roku pożegnano się z Zubizarretą, tak naprawdę nigdy niezaakceptowanym przez władze. Ten ruch mógł również spowodować odejście trenera, który przyszłość w Marsylii wiązał właśnie z Hiszpanem. Wątpliwości Portugalczyka podsyciła także fatalna sytuacja finansowa klubu, która uniemożliwiła wywiązanie się z obietnic o wzmocnieniu drużyny przed bojami w Europie. Ostatecznie Villas-Boas postanowił kontynuować misję.
Zimny prysznic
Deficyt budżetowy, wynoszący przeszło 250 milionów euro, w pewnej części planowano załatać sprzedażą najlepszych piłkarzy. Przez całe lato mówiono o zainteresowaniu wielkich marek Sansonem, Thauvinem czy Kamarą. Zatrudniono Paula Aldridge’a, który poprzez kontakty w Anglii miał ułatwić transfery na tamten rynek. Finalnie, co mocno zaskakiwało, prócz odejścia Bouna Sarra do Bayernu Monachium, podstawowa jedenastka została nietknięta, a powrót po rocznej absencji spowodowanej kontuzją Floriana Thauvina dawał nowe możliwości w kreowaniu i wykańczaniu akcji ofensywnych.
Niedawno w „L’Equipe” można było przeczytać, że władze przeszarżowały z wyceną zawodników, a kluby wstępnie zainteresowane oceniły, jak czas pokazał słusznie, że nie są to gracze na poziom Premier League, a tym bardziej Ligi Mistrzów.
Warto też poruszyć kwestię transferów przychodzących. Choć wykupienie z Villarrealu Alvaro Gonzaleza było posunięciem logicznym, tak wydanie 10 mln na 18-letniego skrzydłowego, Luisa Henrique, z brazylijskiego Tres Passos dostarcza wielu pytań. Nie podejmując kwestii dużego talentu zawodnika, Marsylia nie jest klubem, który może wyrzucić miliony na piłkarza, który odpowiedni poziom zademonstruje za kilka lat. Tym bardziej że akurat skrzydła są pozycją przyzwoicie zabezpieczoną. Trzeba założyć, że ten transfer był pomysłem nowego dyrektora sportowego, Pablo Longorii, bo Brazylijczyk nie znajduje uznania w oczach AVB i w dziesięciu kolejkach na boisku spędził wymowne 4 minuty. Kolejną kwestią jest obsada środka ataku, gdzie z braku laku grają Benedetto i Germain (1 bramka na 900 rozegranych minut).
Dotychczasowe wyniki w Ligue 1 mogą bronić trenera, ale wystarczy podać jedną statystykę, która pokazuje, że punkty zdobywane przez OM bardziej wynikają z nieudolności przeciwników. W meczu z dziewiętnastym w tabeli Strasburgiem podopieczni AVB oddali jeden strzał, który szczęśliwie zakończył się zwycięską bramką – odkąd portal Opta prowadzi statystyki (2006 rok), żadnej drużynie nie udało się zdobyć trzech punktów oddając zaledwie jedno uderzenie.
Skalę problemu idealnie pokazują rozgrywki Ligi Mistrzów. Ciężko było zakładać, że jest szansa na wyjście z grupy przy rywalach pokroju Porto czy Manchesteru City. Jednak nawiązanie walki z Olympiakosem było obowiązkiem. Tyle że po trzech meczach OM ma komplet porażek, a wliczając poprzednie rozgrywki, zaliczyło serię 12 przegranych z rzędu, czym wyrównało niechlubny rekord Anderlechtu. Dotychczas przywiązany do swojej taktyki Villas-Boas zaczął się miotać, szukając rozwiązań. Gra z piątką obrońców, próba przejścia na dwóch napastników z Thauvinem na szpicy – absurdalne pomysły dały taki efekt, że Marsylia jest jedyną drużyną LM, która jeszcze nie strzeliła gola. Celem na najbliższe tygodnie jest uniknięcie blamażu, co w zestawieniu z ambicjami uwłacza trenerowi i marce, jaką wciąż jest OM.
TEKST UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (NR 46/2020)