Dogrywka z Waldemarem Fornalikiem
Jedna rzecz w polskiej piłce faktycznie jest niezmienna i tu rację ma Aleksandar Vuković – jak Waldemar Fornalik zestroi zespół, to nie ma, że nie będzie bolało. Z Piastem znów łatwo nie było nikomu.
Zbigniew Mucha: Piąte miejsce to dla pana bardziej zawód czy satysfakcja?
Absolutnie satysfakcja – nie ma wątpliwości Fornalik. – Jeśli czwarty sezon z rzędu kończymy rozgrywki w pierwszej szóstce, a przecież pod wieloma względami, mam na myśli głównie możliwości ekonomiczne, nie jesteśmy na poziomie Legii, Lecha czy nawet Pogoni, jest to potwierdzenie rzetelnej pracy, jaką wszyscy w Gliwicach wykonujemy.
Powiedział pan niedawno w jakimś wywiadzie, że wszystko powyżej szóstego miejsca należy odbierać jako sukces Piasta.
Bo to prawda, tak właśnie myślę. I to niezależnie od tego, że czasem da się usłyszeć opinie, że jeśli Piast nie zakończy sezonu na podium, to będzie niedosyt. Ale nawet takie głosy dają satysfakcję, bo świadczą o tym, jak jesteśmy postrzegani w środowisku i ligowej hierarchii.
A te słowa o pierwszej szóstce dotyczyły tego sezonu czy szerszego aspektu i chodziło generalnie o rolę klubu w zmieniającej się Ekstraklasie?
Nie da się ukryć, że geografia polskiego futbolu nieco się zmieniła. Próbujemy znaleźć swoje miejsce na tej mapie. Awans do europejskich pucharów, o który zabiegaliśmy, znacząco zwiększyłby nasze możliwości na rynku transferowym. Ponieważ jednak w zeszłym roku nie graliśmy w Europie, nasz budżet jest jaki jest, a to z kolei oznacza, że piąte miejsce należy postrzegać jako dobry wynik. Na pewno w związku ze zmieniającym się często systemem rozgrywek ostateczną pozycję można różnie postrzegać, ja akurat postrzegam ją jako dobrą. Nawiasem mówiąc, życie chyba dowiodło, że 18-osobowa stawka drużyn jest rozwiązaniem optymalnym.
Która drużyna w tym sezonie bardziej się panu podobała: Raków czy Lech?
Lech.
Aleksandar Vuković powiedział niedawno, że w polskiej piłce nie ma zbyt wielu rzeczy zagwarantowanych, natomiast od 20 lat jest jedna prawidłowość – że trener Fornalik potrafi przygotować zespół do rozgrywek, a jego drużyny zawsze grają na miarę możliwości. W tym sezonie Piast grał na miarę możliwości?
Przede wszystkim miło się słucha takich słów. Vuko szybko przekonał się, co znaczy być pierwszym trenerem. Zrozumiał, że to niełatwy kawałek chleba. Szanuję jego wypowiedź. Wcześniej, jako asystent, inaczej podchodził do pewnych spraw i nie wiem, czy doczekałbym podobnej laurki. Natomiast czy Piast grał na miarę swoich
możliwości? Jesienią na pewno poniżej, ale złożyło się na to wiele czynników, od kontuzji poczynając. Wiosną już nie było to poniżej poziomu, a może nawet ciut powyżej. W rundzie jesiennej pewne ruchy transferowe nie do końca nam się udały. Poza tym kilku zawodników musiało się odbudować, choćby Damian Kądzior. Już w trakcie sezonu przychodzili do nas Alexandros Katranis czy Tom Hateley – oni także musieli się wdrożyć. Zimą postawiliśmy na mocną pracę, ściągnęliśmy też nowych graczy na czele z Kamilem Wilczkiem. Jak na nas, zrobiliśmy sporo transferów.
Z punktu widzenia trenera, czego Piastowi zabrakło do jeszcze lepszego wyniku. Czyżby nieco szczęścia, zwłaszcza jeśli przypomnimy sobie mecz z Lechem w Gliwicach?
W ten sposób musielibyśmy wracać do wielu innych spotkań, choćby ze Śląskiem bądź Zagłębiem. Być może ktoś inny powiedziałby, że tak, że szczęście nam nie sprzyjało. Ja jednak uważam, że suma szczęścia równa się zero. W naszym wypadku też było fifty-fifty. Los często oddawał nam to, co wcześniej zabierał.
O sędziowaniu porozmawiamy? Nieodgwizdany łokieć Ramireza na twarzy Kądziora w jakiś sposób miał wpływ na końcowy wynik. W lutym Puchar Polski i z kolei łokieć na twarzy Chrapka, twierdził pan wówczas, że należał się wam karny. To uproszczenie, ale ten sezon mógł być inny.
To są fakty, trudno z nimi dyskutować. Wielu sędziów cenię i szanuję, ale jeśli popełniają błąd, czemu o tym nie mówić? Ja też jako trener popełniam błędy, jestem oceniany, podobnie jak piłkarze. Na pewno nie powiem, że poziom sędziowania się obniżył, bo to nieprawda, natomiast irytuje mnie współpraca arbitrów z VAR. Ten system powoduje, że sędziowie na boisku są jakby ubezwłasnowolnieni. Czasem mam wrażenie, że nie podejmują decyzji, nie przerywają gry, czekając tylko na to, co powie sędzia na wozie.
Wspomniał pan o europejskich pucharach. One naprawdę wciąż są dla polskich drużyn kuszące?
Oczywiście. Z prostego powodu – dają pieniądze. Natomiast bywają również zgubne. Słowa Michała Probierza są brutalne, ale prawdziwe: puchary często okazują się pocałunkiem śmierci. Zobaczmy co stało się z Legią w tym sezonie, co rok temu działo się z Lechem, a więc klubami, które w teorii powinny móc pozwolić sobie na skompletowanie szerokich kadr.
Kiedyś rozmawialiśmy na temat dawnych meczów Ruchu Chorzów, które pan obserwował jako młody chłopak – z Ajaksem, Feyenoordem. To były wydarzenia, które kibicom zostają na całe życie. Ile zaś dziś zostaje z rozbudowanych eliminacji, z tych trzecich, czwartych rund kwalifikacyjnych, które i tak często okazują się dla nas za trudne. Zwykłego kibica nie kręcą, piłkarzy, podejrzewam, podobnie.
Przede wszystkim nie wracajmy do tego, co było lata temu. Przepaść narosła, czasem nie z winy polskich klubów, UEFA w pewnym momencie zrobiła wiele, by była to zabawa dla bogaczy. Gdyby natomiast dziś w Polsce, jak czterdzieści lat temu, grali piłkarze do 30. roku życia, jestem pewien, że inaczej wyglądałyby nasze starania o podbój Europy. Proszę ściągnąć wszystkich kadrowiczów do polskiej ligi i zobaczymy, co będzie się działo. Dlatego to dwie różne rzeczywistości. Wracając zaś do pytania czym dla piłkarzy, trenerów są mecze w europejskich pucharach, to zapewniam, że one wciąż każdego kręcą. Po zawodnikach widać to przeżycie, podróż samolotem na mecz, do innego kraju, innej kultury, rywalizacja z nieznanym przeciwnikiem. To zawsze podnosi poziom adrenaliny. Na marginesie – cieszą mnie wypowiedzi dobiegające z obozu Lecha. W Poznaniu w perspektywie udziału w kwalifikacjach Ligi Mistrzów mówi się o wzmocnieniach. Może więc w końcu mistrz Polski przystąpi do egzaminu porządnie wzmocniony, a nie rozsprzedany?
A pan widzi potrzebę przebudowy swojej drużyny?
Raczej wymóg korekt, pewnego retuszu. Już zimą dokonaliśmy dość rewolucyjnych, jak na nas, ruchów, to była właściwa przebudowa. Teraz wiele rzeczy trzeba będzie poukładać. Co nie znaczy, że nie planujemy dopływu świeżej krwi, która zawsze jest potrzebna, choćby po to, by podnieść jakość treningów.
Trzeba zespół odmłodzić?
Mamy w swoich szeregach młodych zawodników.
Ocierających się o pierwszy skład niezbyt wielu. Właściwie tylko Ariel Mosór był pewniakiem.
Po pierwsze nie mogę odsunąć doświadczonych zawodników, którzy wiele dobrego dla klubu zrobili i wciąż prezentują solidny poziom. Poza tym nie tylko Ariel, bo są w kadrze Michał Kaput czy Arek Pyrka, który wciąż idzie mocno do przodu.
W Polsce toczy się wciąż ostra debata na temat przepisu o młodzieżowcu. Pańskie zdanie w tym względzie jest powszechnie znane.
W dodatku niezmienne. Ten przepis moim zdaniem jest niepotrzebny. Słuchałem ostatnio debaty w stacji Canal+ i dla mnie trochę dziwne jest to, że ktoś, kto nigdy nie prowadził zespołu, nie pracował z nim, podważa opinie trenera, który ma za sobą około pół tysiąca meczów na ławce. Czy naprawdę ktoś chce mi wmówić, że bez przepisu o młodzieżowcu Kuba Kamiński nie grałby w Lechu? Grałby, bo jest dobry i wiek nie ma tu znaczenia. Mistrzowski Piast nie potrzebował przepisu, by w składzie mieć Dziczka. Bo znów – Patryk był dobry! Lepszy od innych. Jakub Moder by się nie przebił do dużego futbolu bez tego przepisu? A może gdyby obowiązywał przepis, to Lech musiałby go trzymać na ławce i nie pozwoliłby ogrywać się w Odrze Opole, skąd Moder wrócił gotów z miejsca zaatakować pierwszy skład Lecha? Dlaczego nie mówi się o zawodnikach, którzy muszą być w kadrach ekstraklasowych ze względu na wiek, a szans na poważną grę dużych nie mają, podczas gdyby mogli się w tym czasie ogrywać na zapleczu? Mówiąc krótko – zawsze byłem wrogiem sztucznych uwarunkowań i przepisów.
Wspomnieliśmy o Mosórze. Pan grał w jednej drużynie z jego ojcem, Piotrem. Można ich porównać?
A muszę to robić?
Proszę spróbować.
W pewnych aspektach syn odziedziczył niewątpliwie urodę po ojcu. A mówiąc poważnie, obaj są bardzo pozytywnie nastawieni do piłki. Ariel, podobnie jak kiedyś Piotrek, robi wiele, by być wciąż lepszym zawodnikiem.
Piotr często dzwoni do pana z pytaniami o syna?
Nie, jeśli już, to raczej ja sam czasami się odezwę.
Przeżył pan w Gliwicach już wszystko – od walki o utrzymanie po medale, a nawet mistrzostwo Polski. Czy taki sezon, ogólnie przecież całkiem udany, ale zakończony na piątym miejscu, pozwala trenerowi czegoś się nauczyć, dowiedzieć nowego?
Zdecydowanie. Przecież to piąte miejsce nie było nam przypisane od dawna. Goniliśmy czołówkę, mieliśmy też w końcu szansę na coś więcej. Istotne jest, że wypracowaliśmy w Gliwicach taki model, iż właściwie w każdym sezonie gramy o coś. Poza tym każdy mecz to emocje bez względu na pozycję w tabeli. Nie uleganie panice, panowanie nad emocjami, rozwiązywanie boiskowych łamigłówek – nie ma pod tym względem straconych meczów lub rund.
Ale czy mimo wszystko nie brak panu czasem presji wyniku? Nie brak możliwości pracy w klubie takim jak Lech czy
Legia, które przystępując do sezonu, zawsze mają wypisane na szyldzie: w tym roku gramy o mistrzostwo?
Ale przecież już mówiłem, że wiele osób uważa, że Piast finiszujący poza podium to jednak niedosyt.
Nie mówię o podium tylko o grze o mistrza.
Jedno nie wyklucza drugiego.
Ale wie pan o co mi chodzi.
Domyślam się. Tyle że po pierwsze nie mam takich propozycji ani możliwości, więc się nie zastanawiam, czy chciałbym czuć podobną presję, czy nie. Gdyby jednak taka sytuacja się zdarzyła, zapewniam, że nie miałbym problemu się z nią zmierzyć. Po drugie: proszę mi wierzyć, że ja już doświadczyłem presji znacznie większej jako selekcjoner reprezentacji Polski, a to jednak jest nieporównywalne z pracą trenera klubowego. A tak poza wszystkim, pozostając już na klubowej płaszczyźnie, gra o mistrzostwo nie niesie wcale ze sobą największego ładunku emocjonalnego.
To znaczy?
Radość, którą w Piaście przeżywaliśmy w 2019 roku była niewiarygodna. Natomiast nigdy nie zapomnę swojego pierwszego sezonu w Gliwicach i finiszu rozgrywek, a przecież wszystko działo się zaledwie rok przed mistrzostwem. Warto to podkreślić – kompletnie inne emocje towarzyszą ci w meczu, którym możesz przypieczętować mistrzostwo, a inne kiedy musisz bronić się przed spadkiem. Mecz z Termaliką w maju 2018 roku, ostatnia kolejka, mecz, od którego zależało nasze pozostanie w lidze. Do dziś doskonale pamiętam co czułem i o czym myślałem. Masz wówczas w głowie tysiąc różnych myśli – co będzie z klubem, z zawodnikami, z ich rodzinami. Pamiętam twarze i spojrzenia klubowych pracowników wszystkich szczebli, łącznie z paniami sprzątającymi, i to już kilka dni przed meczem z Termaliką. To były nieme pytania: co z nami będzie, czy panu się uda? Czasami widziałem w tych oczach zwykłe, ludzkie przerażenie. Nie mówmy więc o presji, bo akurat znam ją doskonale.
WYWIAD PIERWOTNIE UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (22/2022)