Być może powinien być gdzie indziej, pewnie nawet dużo wyżej, niż jest. Z drugiej strony – po spadku z Niecieczą miało go już w poważnej piłce nie być w ogóle. Tymczasem jest i radzi sobie nieźle. Jeśli w Sosnowcu wyglądają nadziei na utrzymanie, skupia je przede wszystkim osoba Szymona Pawłowskiego.
ROZMAWIAŁ ZBIGNIEW MUCHA
– Podoba ci się Sosnowiec? – Bardzo – mówi Pawłowski.
– Kibice nie krzywili się, że przychodzi do nich były lechita? – Nie zauważyłem. Zresztą, kierując się wyborem klubu, nawet przez głowę nie przeszło mi ocenianie oferty pod tym kątem. Nie zwracałem uwagi, że to Zagłębie, a więc sympatycy Legii, ja natomiast przybywam z Poznania. Dostałem trzy oferty z Ekstraklasy, dwie konkretne, a najkonkretniejszą właśnie z Sosnowca – wydała mi się ciekawa i warta rozważenia. Zagłębie generalnie pod względem sportowym, w tym także bazy treningowej, to fajnie poukładany klub. Jedyne czego mu brakuje, to porządnego stadionu, ale są konkretne plany, by ten stan rzeczy wkrótce zmienić. Wracając zaś do relacji z kibicami, jak do tej pory nie odczułem ich niechęci. Myślę zresztą, że nie daję im powodu, by mnie źle oceniali. Staram się pomóc utrzymać Ekstraklasę i chyba jestem wiosną w całkiem niezłej dyspozycji, więc mam nadzieję, że to po prostu doceniają.
– Zimą klub sprowadził dziesięciu nowych zawodników. Spotkałeś się już wcześniej kiedyś z takim rozmachem? – Nie pamiętam, ale zwłaszcza w Lubinie zdarzały się okienka, że piłkarzy wymieniano jeśli nie hurtowo, to naprawdę w sporej liczbie. Natomiast w Sosnowcu sytuacja była po jesieni trudna i zarząd wiedział doskonale, że musi zareagować, zdecydować się na radykalne kroki, wymienić w znacznym stopniu skład, chcąc myśleć o utrzymaniu. Letnie okienko zostało nieco przespane, w klubie zdawano sobie z tego sprawę.
(…)
– Punktów co prawda specjalnie nie przybywa, ale wydaje się, że jakość zespołu wiosną wzrosła. – Też mamy takie odczucie, że spisujemy się lepiej, tyle że – no właśnie – punktów za samą grę nie dają. W niektórych meczach zabrakło nam szczęścia, w innych decydowały niuanse…
– A w jeszcze innych sędziowie i VAR? – Cóż, ten system raz pomaga, raz zabiera. Wiadomo, że robi się nerwowo, gdy podobne przewinienia bądź zagrania oceniane są odmiennie w zależności od meczu, ale nie wolno nam myśleć w kategoriach krzywdy. Najgorsze co moglibyśmy zrobić, to koncentrować się na tym, że VAR nam coś zabiera lub daje. Skupmy się na sobie, na poprawieniu gry. Suma szczęścia ponoć zawsze równa się zero, a skoro tak, liczę, że jeszcze wszystko się wyrówna na naszą korzyść. Choćby nawet trzeba było czekać do ostatniej kolejki.
(…)
CAŁY WYWIAD MOŻNA ZNALEŹĆ W NOWYM (14/2019) NUMERZE TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”