Rewelacyjne wyniki Rakowa to efekt między innymi umiejętnego wyszukiwania piłkarzy za granicą. Na obcokrajowcach w Częstochowie musieli znać się już w 2018 roku – wtedy do klubu trafił Petr Schwarz.
KONRAD WITKOWSKI
Należy pan do ludzi, którzy nie lubią zmian?
Cenię sobie stabilizację – przyznaje Schwarz.
Za chwilę skończy pan 29 lat, a w pańskim CV wciąż widnieją zaledwie dwa kluby.
Jestem wychowankiem FC Hradec Kralove, spędziłem w tym klubie wiele sezonów. Przez bardzo długi czas nie myślałem o tym, żeby wyjechać, spróbować sił gdzieś indziej. Dość późno poczułem potrzebę zmiany. Gdy miałem 26 lat, pojawiła się oferta z polskiej pierwszej ligi i tak trafiłem do Rakowa.
Nie zasiedział się pan w poprzednim klubie?
Pewnie trochę tak. W Hradec Kralove zarządza człowiek, który bardzo niechętnie sprzedaje zawodników. Miałem możliwości wcześniejszego transferu, lecz za każdym razem mówił: nie. Otrzymywałem propozycje z czeskiej ekstraklasy, ale żadna z ofert nie satysfakcjonowała prezesa.
Często wraca pan w rodzinne strony?
Z Częstochowy do Hradec Kralove nie jest daleko, około 400 kilometrów. Kiedy mamy dwa dni wolnego, zazwyczaj wykorzystuję ten czas na odwiedzenie rodziny.
Jak Czesi aktualnie radzą sobie z pandemią?
W drugiej połowie października znacząco wzrosła liczba zachorowań na koronawirusa. Przypadków zakażeń było nawet więcej niż w Polsce, a przecież w Czechach mieszka prawie cztery razy mniej ludzi. W ostatnich dniach napływają nieco bardziej optymistyczne dane, jednak sytuacja nadal jest trudna. Rozgrywki sportowe zawieszono. Trenować i grać mogą tylko zespoły, które występują w europejskich pucharach. Mam wielu kolegów w czeskich klubach, zgodnie mówią mi, żebym cieszył się z faktu, że rywalizacja w polskiej lidze nie została zatrzymana.
Pochodzi pan z położonego tuż przy granicy miasta Nachod. W młodości często bywał pan w Polsce?
Mój rodzinny dom znajduje się w miasteczku Machov. Natomiast w Nachodzie grałem w juniorach i uczęszczałem do szkoły, potem przeniosłem się do Hradec Kralove. To ciekawe, ale Polskę odwiedziłem dopiero przy okazji transferu do Rakowa. Jeśli już jeździliśmy za granicę, to na południe.
W pana przypadku piłka nożna wcale nie była oczywistym wyborem. Dlaczego z kilku uprawianych dyscyplin sportu zdecydował się pan właśnie na tę?
Decyzję podjął za mnie tata. Trenowałem skoki narciarskie, co sprawiało mi wielką frajdę, kochałem to. Kiedyś pofrunąłem na odległość 27 metrów. To mój rekord. Pojawił się jednak problem, kiedy miałem przejść na większą skocznię. Bałem się wysokości. Z tego powodu skończyłem skakać. Przez jakiś czas uprawiałem również kolarstwo. Myślałem o hokeju na lodzie, bardzo chciałem zostać bramkarzem. Ojciec się nie zgodził, stwierdził, że najlepszym wyborem będzie dla mnie piłka nożna. Później mu za to dziękowałem.
Można było jednak w tę piłkę zwątpić, kiedy z Hradec Kralove kursował pan między pierwszą a drugą ligą.
To była sinusoida: po awansie następowała degradacja i tak przez kilka sezonów. W Czechach mam na koncie trzy spadki oraz dwa awanse. Nie wygląda to najlepiej, ale po prostu na takim poziomie był klub. Obecnie Hradec Kralove rozgrywa czwarty z rzędu sezon na zapleczu najwyższej ligi. Mam nadzieję, że w końcu wywalczy promocję.
Z czego wynikał ten brak stabilności?
Nie mieliśmy wystarczająco mocnej kadry, brakowało silnego sponsora. Dużym problemem klubu jest stadion. To przestarzały obiekt: trybuny są bardzo oddalone od boiska, kibice niewiele widzą. Ani zespoły przeciwne, ani sędziowie nie lubią przyjeżdżać na mecze do Hradec Kralove.
W mieście nie ma odpowiedniego klimatu dla futbolu?
Zdecydowanie większe zainteresowanie wzbudza hokej. Od jakichś ośmiu lat Hradec Kralove ma bardzo silną drużynę. Za klubem stoi poważny sponsor. W normalnych okolicznościach podczas spotkań hala wypełnia się do ostatniego miejsca. Kiedyś sam często chodziłem na mecze hokejowe, ponieważ mąż mojej siostry był zawodnikiem. Nie miałem wyjścia, musiałem mu kibicować.
Co pana skłoniło do przyjęcia propozycji z Rakowa, który w 2018 roku występował jeszcze na zapleczu Ekstraklasy?
Przede wszystkim perspektywy. Rozmawiałem z Tomasem Petraskiem, który opowiedział mi o planach i celach klubu. Podkreślał, że w zespole jest dużo jakości. Szybko się o tym przekonałem. Debiutancki sezon w Częstochowie, zakończony awansem, potwierdził, że dokonałem słusznego wyboru.
W pierwszej lidze zdobył pan tylko jedną bramkę. Na wyższym szczeblu liczby ma pan o niebo lepsze. Z czego wynika tak ogromna różnica?
Podczas premierowego sezonu w Polsce grałem praktycznie wszystko, opuściłem ledwie dwa mecze. Dzięki temu złapałem pewność siebie. Ponadto nauczyłem się języka, co również ma spore znaczenie. Nie obawiałem się Ekstraklasy, wchodząc do niej, czułem się bardzo dobrze. Lepsze liczby wynikają także z tego, że w pełni wziąłem na siebie wykonywanie stałych fragmentów gry. W pierwszej lidze bywało z tym różnie, niektóre rzuty rożne czy wolne egzekwował Rafał Figiel.
Na dobre wyszła panu zmiana pozycji.
Najbardziej odpowiada mi gra na ósemce. W Rakowie początkowo pełniłem jednak rolę szóstki, gdyż kontuzje złapało dwóch zawodników występujących na tej pozycji. Tak było przez całą rundę. W Ekstraklasie trener już na stałe przesunął mnie bliżej bramki przeciwnika.
Jeszcze na poziomie pierwszoligowym przekonał się pan, jak to jest grać w obronie.
Brakowało ludzi w defensywie, więc musiałem pomóc. W jednym meczu wystąpiłem jako półprawy, a w drugim półlewy środkowy obrońca. Oba spotkania zremisowaliśmy. Nawet w tym sezonie zdarzyło mi się pełnić rolę defensora. W pierwszej kolejce przeciwko Legii Warszawa przez pół meczu grałem jako stoper. Po czerwonej kartce dla Macieja Wilusza trener postanowił nie robić zmiany. W przerwie powiedział mi, że mam cofnąć się do obrony. Nie mogłem grać tak samo, jak zwykle – starałem się przede wszystkim nie popełnić błędu.
Jakim systemem jest dla środkowego pomocnika ustawienie z trzema stoperami?
Spodobało mi się na tyle, że nie chciałbym grać w inny sposób. Świetnie czuję się w systemie 1-3-4-3, zresztą cała drużyna wygląda w tym ustawieniu bardzo dobrze.
Marek Papszun to trener, z którym szybko nawiązuje się porozumienie, czy potrzeba czasu, by zrozumieć jego podejście i wymagania?
To zależy od piłkarza. Akurat ja miałem to szczęście, że szybko złapałem, czego oczekuje szkoleniowiec. Wiedziałem, co robić i gdzie biegać, a to pozwoliło mi od razu po przyjściu do Rakowa wywalczyć miejsce w składzie. Są natomiast zawodnicy, którzy mają swój konkretny styl i nie chcą go zmieniać. Takim piłkarzom trudniej jest się przystosować.
Pod jakim względem zaliczył pan największy progres od momentu przyjścia do Rakowa?
Pod każdym. W czasach gry w Hradec Kralove nie oglądałem swoich występów, nie analizowałem, co mogę poprawić. U trenera Papszuna toby nie przeszło. W Częstochowie na nowo nauczyłem się, jak utrzymać piłkę, jak otworzyć grę, jak podawać, jak myśleć. Zmieniłem niemal wszystko.
Iloma wariantami rozegrania stałych fragmentów gry dysponujecie?
Nie zdradzę, ile jest wszystkich. Na każdy mecz mamy przygotowane po trzy-cztery opcje.
Jako zawodnik wykonujący rzuty rożne i wolne musi pan mieć dobrą pamięć.
Dla mnie to łatwe. Znacznie trudniej mają koledzy, którzy muszą wykonywać odpowiednie ruchy bez piłki. Jest sporo do przyswojenia, dlatego dużo nad tym pracujemy. Po każdym treningu szlifujemy jakiś element. Także rozgrywanie autów.
Co jest największym atutem Rakowa?
Dyscyplina w drużynie. To klucz. Wszyscy bez wyjątku pracują dla zespołu, każdy doskonale wie, czego się od niego wymaga.
W paru ostatnich kolejkach pojawiał się pan na boisku jako zmiennik, wcześniej będąc pewniakiem do wyjściowego składu. Jak odnajduje się pan w nowej roli?
To zupełnie odmienna sytuacja. Wejście do gry w trakcie spotkania jest trudniejsze niż występowanie od początku. Bardzo pomocna okazuje się wspomniana dyscyplina, kolektyw, który tworzymy. Kiedy nowy zawodnik pojawia się na boisku, dostaje wiele podpowiedzi od reszty drużyny. Komunikacja odgrywa tutaj dużą rolę, ułatwia zadanie rezerwowemu. Czekam na powrót do jedenastki, nie zmieniam sposobu, w jaki na co dzień pracuję.
Raków na podium na koniec sezonu – jeszcze marzenie czy już coraz bardziej realna wizja?
Staramy się nie myśleć o tym, co wydarzy się za miesiąc czy pół roku. Żyjemy od meczu do meczu, zawsze koncentrujemy się tylko na najbliższej kolejce. Zobaczymy, w jakim miejscu znajdziemy się po ostatnim spotkaniu rozgrywek. Nie musimy być wyżej niż w poprzednim sezonie, ale tego chcemy. Awans na pozycję lidera niczego w naszym podejściu praktycznie nie zmienił.
Czescy piłkarze Rakowa trzymają się razem poza boiskiem?
Z Tomasem oraz Danielem Bartlem lubimy wyskoczyć na kawkę. Często to robimy, rozmawiamy wtedy w ojczystym języku.
Jak spędza pan wolny czas poza wypadami na kawę z rodakami?
Najczęściej w towarzystwie dziewczyny i naszego psa. Bardzo lubimy chodzić na spacery, a w Częstochowie jest do tego wiele ładnych miejsc.
Pański kontrakt z Rakowem obowiązuje do czerwca przyszłego roku. Czy są prowadzone rozmowy o jego przedłużeniu?
Dotychczas ta kwestia nie była poruszana, z nikim na ten temat nie rozmawiałem.