Długo czekał na debiut w Pogoni Szczecin. Grę zaraz po przenosinach z Anglii uniemożliwił mu uraz odniesiony na przedmeczowej rozgrzewce.
ROZMAWIAŁ JERZY CHWAŁEK
– Dla wielu było dużą niespodzianką, że w ostatnim dniu okienka transferowego trafił pan do Pogoni Szczecin. Skąd ta decyzja?
– Rozmawiałem jeszcze z Arką Gdynia i Górnikiem Zabrze, natomiast zdecydowałem się na Pogoń, bo wiedziałem, że jest tu wielu dobrych piłkarzy – mówi Żyro. – Z Tomkiem Hołotą występowałem w młodzieżówce. Znałem Kamila Drygasa, Radka Majewskiego, a przeciwko Rico Nunesowi grałem, będąc jeszcze w Legii, i wiedziałem, że to utalentowany piłkarz i sympatyczny człowiek. Gdy podpisywałem umowę, Pogoń była przedostatnia w tabeli, ale po kilku treningach widziałem, że jest jakość w tej drużynie, a na słaby początek wpływ miały problemy kadrowe związane z kontuzjami. Już choćby powrót Adama Buksy w ostatnich meczach pokazał, ile znaczy dla zespołu ten piłkarz.
– Odpowiedzialny za transfery w Pogoni Dariusz Adamczuk powiedział, że najtrudniejszym transferem do zrealizowania było ściągnięcie Tomka Podstawskiego. Jak było w pana wypadku?
– Dogadaliśmy się w kilka godzin, bo nie było czasu. Rozmawialiśmy tuż przed zamknięciem okna transferowego, szybko podjąłem decyzję, żeby przyjść do Pogoni na wypożyczenie. Czuję, że drużyna mnie potrzebuje i jednocześnie wspiera po tym pechowym początku, mam na myśli kontuzję przywodziciela na rozgrzewce przed meczem z Koroną.
– Jak to było z tą kontuzją?
– Czysty przypadek, jest mi po prostu wstyd, że tak się stało. Kiedy przychodzi się z zagranicznego klubu, zresztą obojętnie jakiego, trzeba być gotowym do gry i ja byłem. W Wolverhampton trenowałem z drużyną rezerw, grałem i zdobywałem bramki w sparingach, bo wiedziałem, że prędzej czy później znajdę klub, w którym będę grał. Ten uraz przywodziciela i fakt, że nie mogłem zagrać przeciwko Koronie, były bardzo frustrujące.
– Po rundzie wiosennej wrócił pan do Wolverhampton z wypożyczenia do Charltonu. Nie było szans, żeby powalczyć o miejsce w drużynie Wilków, beniaminka Premier League?
– Jeszcze będąc na wakacjach, dostałem informację, że zacznę przygotowania z drugim zespołem i powinienem sobie szukać klubu na wypożyczenie.
– Na początku pobytu w Anglii doznał pan kontuzji po brutalnym faulu Antony’ego Kaya z Milton Keynes Dons w kwietniu 2016 roku. Wyrzucił pan z głowy tamto zdarzenie, w którym Anglik roztrzaskał panu kolano?
– Nie. I pewnie nigdy nie wyrzucę. Gdy wyjeżdżałem do Anglii, znajdowałem się w dobrej formie, w pierwszych meczach strzeliłem trzy gole, więc byłem pełen optymizmu. Wyjeżdżałem za granicę z zamiarem gry przez wiele lat, a nie tak jak było z niektórymi moimi kolegami, którym się nie powiodło na Zachodzie. Ale wychodzi na to, że mnie też, jak na razie, się nie udało.
– Kontuzja i długa rehabilitacja były kluczowe, że się nie udało?
– Nie lubię szukać usprawiedliwień dla siebie, ale tak było. Po wyleczeniu kontuzji zdawałem sobie sprawę, że nie zagram w zespole Wilków, pójdę na wypożyczenie. Agenci szukali mi klubu. Ale właśnie ta długa przerwa w grze spowodowała, że trudno było znaleźć klub na poziomie Championship. W tej lidze trzeba dużo biegać, być przygotowanym na trudną walkę przez 90 minut, a wielu sądziło, że mnie nie stać na to po długiej przerwie. Ostatecznie trafiłem w styczniu na pół roku do Charltonu, do League One, i chyba nie było tak źle, skoro zagrałem w 13 meczach i strzeliłem trzy gole.
– W przeszłości Axel Witsel przeprosił Marcina Wasilewskiego za brutalny faul. Czy pan doczekał się przeprosin ze strony Kaya?
– Nigdy nie było żadnych przeprosin, a kontuzja była naprawdę ciężka, bo zerwaniu uległo kilka więzadeł. Teraz jestem nawet bogatszy w wiedzę medyczną. W przypadku gdy ktoś zrywa więzadła przednie, tak jak dwukrotnie Arek Milik, operacja trwa 30-40 minut. U mnie kolano było w takim stanie, że operacja zajęła 2,5 godziny. Po badaniach, a przed operacją, usłyszałem od lekarza, że nie ma pewności, czy wrócę na boisko. Po wszystkim doktor powiedział, że w takich przypadkach jak mój najczęściej dwukrotnie operuje się pacjenta ze względu na jego stan zdrowia, jak i wysiłek lekarza. U mnie zdecydował się jednak na jeden zabieg, żebym nie musiał wrócić na stół drugi raz i ponownie cierpieć. Wracając do pytania o przeprosiny, nawet nie mogłem apelować o karę dla Kaya. Dostał żółtą kartkę, i jest taki paradoks, że wówczas nie można apelować o jego zawieszenie albo inną karę, bo decyzja w protokole mówi, że to był atak na żółtą kartkę. Inaczej byłoby w wypadku czerwonej kartki i nie wiem dokładnie, ale chyba gdyby nie dostał żadnej. Odpuściłem te sprawy, choć w momentach rezygnacji i smutku, szczególnie podczas rehabilitacji przychodziły do głowy myśli, że należało zrobić więcej, aby poniósł karę. Jestem jednak człowiekiem, który potrafi wybaczyć. Stało się, trzeba było iść dalej, choć z tyłu głowy to siedzi. Najważniejsze, że kolano zostało wyleczone, a wyniki wydolnościowe i szybkościowe były lepsze niż przed kontuzją, podobnie jak badania siłowe nogi.
– Momenty rezygnacji w trakcie rehabilitacji czym były spowodowane?
– To były koszmarne tygodnie dla mnie, nawet trudno to opisać. Nie mogłem spać, a dopiero po miesiącu mogłem pierwszy raz wyjść z domu. Siedziałem z żoną i jeździłem do klubu na zabiegi, rehabilitacja trwała kilkanaście miesięcy…
– Łatwo jest się panu odnaleźć w Szczecinie po pobycie w Wolverhampton? Mam na myśli warunki do treningu, infrastrukturę?
– Może tam przestrzeń ośrodka treningowego jest dużo większa, ale tutaj niczego nie brakuje. Może siłownia nie jest tak superwyposażona, ale jeśli jedziemy na inną, to nawet korzystniej wyrwać się ze stadionu, gdzie się trenuje dzień w dzień.
– Czego oczekuje pan po grze w Pogoni?
– Żeby wrócić na boisko i do normalnego rytmu meczowego. Chciałbym przejść cały okres przygotowawczy zimą, bo ze względu na kontuzję chyba od trzech lat nie miałem takich pełnych przygotowań. W niedługim czasie chciałbym ponownie wyjechać za granicę, bo jestem zdania, że sobie poradzę. Moje możliwości nie zostały tak naprawdę zweryfikowane. Chociaż może za rok powiem coś innego i uznam, że nic z tego nie będzie.
– A co osiągnie drużyna Pogoni w tym sezonie?
– Miejsce w pierwszej ósemce. Przed miesiącem byliśmy w strefie spadkowej, a wystarczyły trzy wygrane mecze, w tym z ówczesnym liderem, którym była Wisła Kraków, żebyśmy przesunęli się o kilka miejsc. Czekają nas trudne mecze, ale ważne, abyśmy w tych meczach, nieraz brzydkich dla kibiców, potrafili zwyciężać lub remisować. Tak było, gdy grałem w Legii, i tak zdobyte punkty zapewniały nam mistrzostwo Polski. Chciałbym, żeby Pogoń miała zdolność zdobywania punktów w trudnych okolicznościach.
– Powiedział pan, że styl gry, jaki preferuje trener Portowców Kosta Runjaic, odpowiada panu. Skąd tak szybka ocena?
– Większość treningów polega na utrzymaniu piłki, ponieważ mamy zawodników, którzy potrafią rozgrywać. Idea trenera jest taka, żebyśmy posiadali piłkę, wymieniali dużo podań, co pozwala stwarzać okazje do strzelenia goli. Lubię taką grę, czyli coś innego, niż było w Championship. Chociaż i tamta piłka mocno się zmienia, przez to, że trafia tam coraz więcej trenerów z zagranicy.
– Podejrzewam, że rodzice bardzo się ucieszyli z powrotu syna do kraju, mają teraz znacznie bliżej…
– Oj, nie wiem, czy bliżej… Lot z Warszawy do Birmingham trwał 2,5 godziny, a później do mnie samochodem jeszcze pół godziny. Z Warszawy do Szczecina podróż samochodem trwa znacznie dłużej, ale mama zdążyła już mnie odwiedzić.
– Wspomniał pan o Legii. Nie ma tęsknoty za tym klubem, za sukcesami i bramkami, choćby takimi jak ta z Podbeskidziem?
– W piłce liczy się tu i teraz, czyli moja gra dla Pogoni. A propos tej bramki z meczu z Podbeskidziem, pokazywałem ją kolegom z Wolverhampton. Gdy tam trafiłem, poprosili, żebym pokazał im jakiegoś swojego gola. Wybrałem tego z Podbeskidziem. Pochwalili, powiedzieli, że był super…
– Jeśli ponowny wyjazd za granicę, to do Anglii?
– Żeby była jasność, teraz koncentruję się na tym, co jest w Szczecinie, i na grze w Pogoni. Natomiast jestem i byłem otwarty na różne kierunki, bo można się nie doczekać na ofertę z konkretnego kraju. Piłka uczy pokory, szczególnie po takich przejściach jak moje, ale jednocześnie nauczyła mnie pewnego luzu w podejściu do życia. Są większe dramaty życiowe i nawet moja kontuzja przy tym to był pikuś. Dlatego staram się zachować dystans, pamiętając o tym, że jest to mój zawód i praca, dzięki której utrzymuję rodzinę. A co do mojej kariery, mam nadzieję, że wydłuży się o przynajmniej dwa lata, a więc tyle, ile zabrało mi leczenie i dochodzenie do formy po ciężkiej kontuzji. Jestem silny, zdrowy i głodny gry.
WYWIAD UKAZAŁ SIĘ W OSTATNIM (44/2018) NUMERZE TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”