Chłopak z Rudy Śląskiej, który od dziecka marzył o Górniku Zabrze, tymczasem los sprawił, że Ekstraklasy na dobre posmakował w Ruchu Chorzów. To dość nietypowe, podobnie jak fakt, że ponad dwa lata spędził w Panathinaikosie Ateny i specjalnie nie lęka się o własną głowę, mimo że kilkanaście miesięcy temu leżał przez tydzień niczym warzywo, sparaliżowany, a lekarze zastanawiali się, czy w ogóle będzie chodził.
ROZMAWIAŁ ZBIGNIEW MUCHA
– Podobno runda jesienna mocno wam się dała we znaki, tymczasem kiedy umawialiśmy się na rozmowę, akurat udawałeś się na indywidualny trening, by jeszcze dać trochę do pieca. Jak to w końcu jest? – Tak to jest, że nie wyobrażam sobie urlopu, leżąc do góry brzuchem – mówi 24-letni lewy obrońca Górnika Zabrze Michał Koj (na zdjęciu). – Odpoczynek jest oczywiście wskazany, ale gdybym przeleżał dwa i pół tygodnia, to na obozie przygotowawczym mógłbym przeżyć szok, a mówiąc precyzyjnie, drugiego dnia nie wstałbym z łóżka. I nie dlatego, że by mi się nie chciało, ale zwyczajnie nie byłbym w stanie. Organizmu nie wolno odzwyczajać od wysiłku, trzeba się ruszać, poza tym zima to również dobra pora, by popracować nad mankamentami.
(…)
– Twój przykład dowodzi, że marzenia się spełniają, a niewiele brakowało, by ponad rok temu kariera się zakończyła, nim na dobrą sprawę wystartowała. Zaczęło się od pechowego uderzenia przez rywala łokciem w twoją głowę… – To prawda. Mecz Ruchu z Bruk-Betem Termalicą, czysty przypadek. To stało się w piątek, ale nie sądziłem, że to coś poważnego, i dograłem nawet mecz do końca. Do szpitala z silnym bólem głowy trafiłem w niedzielę. Od razu tomografia, badania i okazało się, że mam pękniętą czaszkę i dużego krwiaka w środku. Gdyby się rozlał, zostałbym kaleką do końca życia. Przez tydzień nie miałem czucia w nogach i męczyły mnie zaniki pamięci. Mówiąc wprost – lekarze nie dawali mi wielu szans na powrót do sportu.
– Myślałeś, czym mógłbyś się zająć, gdybyś nie mógł grać w piłkę? – Nie, nawet nie próbowałem w ten sposób, choćby w myślach, układać sobie nowego życia.
– Ale gdybyś musiał? – Pewnie zająłbym się trenerką, zacząłem w tym kierunku nawet się edukować i jestem po pierwszym roku studiów.
– Naprawdę groził ci wtedy wózek? – Tak, przynajmniej tak twierdzili medycy. Ryzyko było faktycznie spore, ale nie dopuszczałem złych myśli do siebie. Wypierałem to. Od dziecka grałem w piłkę i nadal zamierzałem to robić. Lekarze mówili, że wyczynowy sport przy takim urazie to raczej mrzonka, ale ja wiedziałem swoje. Po dwóch tygodniach wyszedłem ze szpitala, tyle że otrzymałem mnóstwo leków, musiałem kontrolować ciśnienie, prowadzić raczej stacjonarny tryb życia.
(…)
CAŁY WYWIAD MOŻNA ZNALEŹĆ W NOWYM (2/2018) NUMERZE TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”