W połowie 2017 roku Marian Ziburske, niemiecki biznesmen polskiego pochodzenia, wspólnie z Andrzejem Kucharem był zainteresowany kupnem Śląska Wrocław. Sprawa upadła, klub pozostaje własnością miasta. Niedługo potem przedsiębiorca na stałe przeprowadził się do Polski, która obok Niemiec stała się głównym rynkiem aktywności jego spółki Westminster, działającej w sektorze nieruchomości.
ROZMAWIAŁ MICHAŁ CZECHOWICZ
– Dlaczego nie został pan współwłaścicielem Śląska? – Wybrano najwyższą ofertę cenową. Dziś możemy dyskutować, czy to najważniejsze kryterium – mówi Ziburske (na zdjęciu). – Byłem rozczarowany procesem negocjacji sprzedaży Śląska. Wykonaliśmy wiele pracy, opracowaliśmy dla władz miasta ponad 70-stronicowy plan przejęcia i naprawy klubu, uwiarygodniliśmy się listami od naszych wieloletnich partnerów, między innymi Bayeru Leverkusen. Przedstawiliśmy konkretne wizje: od kandydatów na stanowisko dyrektora sportowego z doświadczeniem w Bundeslidze, po plany wzmocnień młodymi, perspektywicznymi zawodnikami. Miałem przejąć większościowy pakiet, a pan Andrzej Kuchar, poważny biznesmen pochodzący z Wrocławia – mniejszościowy – co było kolejną wartością dodaną. Współpracował z nami trener Michał Probierz, który wycofał się, kiedy rozmowy ze strony miasta zaczęły się przedłużać. Uważamy, że nasza koncepcja nie została należycie przeanalizowana. W efekcie Śląsk nadal należy do miasta, ma słabe wyniki i nie można powiedzieć, że to zespół promujący młodych, przede wszystkim polskich, zawodników.
(…)
– Ekstraklasa to atrakcyjny rynek do inwestycji? – W niemieckiej Bundeslidze pakiety sponsorskie to średni koszt 7 milionów euro, w Ekstraklasie można wiele zrobić już za 1,5 miliona złotych. Oczywiście są różnice w potencjale lig, ekonomii obu krajów, ale nie na tyle duże, żeby zatrzeć korzyści, które można odnieść w Polsce. W Europie i na świecie polska piłka nożna i piłkarze mają bardzo dobrą opinię – lepszą od klubów. To ograniczenie, ale i szansa na skuteczniejszą promocję. Obecnie z powodów ekonomicznych najlepsi zawodnicy szybko wyjeżdżają za granicę. Jest to dobre dla klubów liczących tylko to, co się dzieje tu i teraz, ale nie zawsze najlepsze dla piłkarzy, którzy mogliby odchodzić do silnych lig lepiej przygotowani albo trafiać do nich bezpośrednio, a nie poprzez zespoły, w których jeszcze muszą się promować.
– W Ekstraklasie często nadal jako przepis na sukces podaje się, że najbardziej opłacalna jest gra w europejskich pucharach. Tymczasem Legia Warszawa nie odjechała reszcie ligi dzięki pieniądzom z Ligi Mistrzów czy z regularnej gry w Lidze Europy, a kluby po próbie przedostania się przez eliminacje często wpadają w sportowe turbulencje. – Z budżetem na poziomie 25 milionów euro nie dostaniesz się do Ligi Mistrzów, chyba że trafisz los na loterii. Przy 40 milionach euro twoje szanse rosną, ale dużo ryzykujesz w przypadku niepowodzenia. Wtedy potrzebny jest silny finansowo właściciel, który wyrówna różnicę. Klub powinien być zarządzany jak każda spółka handlowa, ale celem nie powinien być wyłącznie zarobek. W tym przypadku trzeba wziąć pod uwagę emocje, uczucia, wszystko, czego ze świata biznesu nie można przełożyć do sportu. Występy w europejskich pucharach to nie tylko premie od UEFA, ale regularna gra i dobre wyniki w Champions League czy Lidze Europy wpływają także na pozycjonowanie klubu, promocję zawodników, ich wycenę na rynku transferowym. W Niemczech są drużyny o budżetach na poziomie 250 milionów euro rocznie, które nie mają szansy na grę w Europie. Z kolei w Ekstraklasie, mimo że miejsc do kwalifikacji jest zdecydowanie mniej, przy dobrym zarządzaniu może wystarczyć nawet 8 procent tej kwoty. Dlatego liga jest atrakcyjna, bo przy mniejszych nakładach niż w Niemczech czy Francji można dużo osiągnąć. Champions League nie jest jedynym wyznacznikiem sukcesu, choć oczywiście może bardzo w nim pomóc.
(…)
CAŁY WYWIAD MOŻNA ZNALEŹĆ W NOWYM (7/2019) NUMERZE TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”