Prawdopodobnie zakończy karierę po obecnym sezonie, ale przesądzone to jeszcze nie jest. Tak czy owak – Łukasz Trałka, nawet jeśli pójdzie w kierunku prywatnych biznesów, z piłkarskiego krajobrazu nie zniknie. Można spać spokojnie.
Gra w pierwszej lidze bardziej mi pasowała niż w Ekstraklasie – bez ogródek mówi Trałka. – Już tłumaczę dlaczego. Występując piętro niżej, mogłem pozwolić sobie na większą aktywność pozasportową. Moja kariera dobiega końca, starałem się ułożyć sobie dalsze życie. Prowadziłem magazyn LigaPL w Kanale Sportowym – zapewne nie tylko dla mnie było to duże zaskoczenie. Wpierw pojawiło się trochę stresu, nerwów, ale z każdą podróżą do Warszawy czułem sie pewniej. Otrzymałem sporo ciepłych słów od osób, z którymi nie miałem kontaktu kilka lat. Awans zrodził zatem kilka pytań w mojej głowie.
Jakich?
Przede wszystkim – czy kontynuować karierę. W kontrakcie z Wartą Poznań znalazły się zapisy na wypadek wejścia klubu do Ekstraklasy, tym w ogóle nie musiałem się przejmować. Przed wyjazdem na obóz przygotowawczy kilka razy rozmawiałem jednak z władzami klubu, mówiliśmy o mojej przyszłości w tym projekcie już po zakończeniu kariery, ale też o tym, co czeka klub w Ekstraklasie, jaki jest pomysł na strony sportową i organizacyjną. Na moim etapie uprawianie piłki nożnej musi sprawiać radość, nie chciałem więc dopuścić do sytuacji, w której co sobota będę chodził smutny, bo mocno odstajemy od reszty stawki. Gdyby tak było, nie miałbym żadnej przyjemności z gry w piłkę. A jakbym nie miał przyjemności, już dawno by mnie w futbolu nie było. Występy w Ekstraklasie równały się również temu, że musiałbym przerwać prowadzenie magazynu ligowego. Decyzję o tym, że jednak zagram podjąłem po konsultacjach z rodziną i ludźmi, którzy mi dobrze życzą. Jak się okazało, znają sie na piłce – sam bym nie pomyślał, że w jednym meczu zaliczę dwie asysty i zdobędę bramkę.
Piłkarze częściej niż rzadziej grają dopóki ktoś im chce za to płacić, pana przypadek wydaje się być inny.
Nie chcę doczekać na boisku momentu, gdy mnie wszyscy będą obiegać, gdy będą mnie ogrywać, gdy przestanę nadążać, ale wypłatę dziesiątego to chętnie odbiorę. To nie jestem ja. Chcę rywalizować na równych zasadach z innymi zawodnikami, chcę należycie wywiązywać się z roli piłkarza, chcę coś znaczyć w klubie, a nie ciągnąć się w ogonie. Ja lubię iść na trening uśmiechnięty, z podniesioną głową, a w meczach ligowych chcę być ważną postacią zespołu, kimś, na kim opiera się gra. Tak jest teraz. Dobrze się czuję. Warta jest w stanie nawiązać walkę z większością drużyn w Ekstraklasie. Dostaniemy łomot zapewne jeszcze kilka razy, ale wymyśliłem sobie, że skończę karierę na najwyższym poziomie rozgrywkowym w Polsce i to się prawdopodobnie uda.
A więc jednak to ostatni pana sezon.
Dużo na to wskazuje, bliżej mi do zakończenia kariery po zakończeniu rozgrywek, natomiast jeszcze jest za wcześnie, aby sprawę ostatecznie przesądzić. Jestem znacznie bliżej drugiego brzegu, widzę go, ale w moim wieku – piłkarskim, bo nie jestem jeszcze stary chłop! – pół roku to szmat czasu. Jestem na etapie planowania życia po piłce. Nie chciałbym zakończyć kariery 16 maja, a 17 maja obudzić się z myślą: o Jezu, co dalej? Widziałem takie sytuacje, wiem, jak później potoczyły się losy niektórych byłych zawodników. Ja nie będę potrzebował dwóch czy trzech miesięcy na odpoczynek. Przeciwnie, chcę być aktywny, chcę wstać i mieć jasno określony plan, przygotowaną drogę.
Co się na niej znajdzie?
O prywatnych sprawach nie będę publicznie mówić, mogę powiedzieć za to, że chciałbym wrócić do współpracy z mediami. Czy zostanę w piłce? Na pewno nie w roli trenera, nie widzę siebie w tym zawodzie, szukanie szczęścia na siłę nie ma sensu. Chciałbym pracować w strukturach klubu – w akademii, przy pierwszym zespole, chłonąć wiedzę, rozwijać się, nabierać doświadczenia, aby finalnie zostać dyrektorem sportowym. Z pozycji piłkarza widzę, co można poprawić, zdaję sobie jednak sprawę z tego, że z perspektywy gabinetu pewne sprawy mogą wyglądać inaczej.
Jest pan zmęczony presją, którą generuje profesjonalna gra w piłkę?
Można nauczyć się z nią radzić. W Lechu Poznań spędziłem osiem lat, gdy klub zawsze gra o najwyższe cele w kraju, musisz liczyć się z tym, że wymagania wobec zawodników są duże. Albo to zrozumiesz i potrafisz z tym żyć, albo nie możesz grać w takim klubie. Gdy trafiłem do Lecha, nie byłem już młodzieniaszkiem, wiedziałem, jak sobie z tym poradzić. Natomiast trudne momenty i tak przychodziły, kiedy, że tak to ujmę, polityka przeważała nad sportem. Byłem tym zmęczony, ale też bez przesady – to nie tak, że przestawałem się uśmiechać lub przykładać się do pracy. Piłkarz w takim klubie jak Lech musi pewne sprawy pozamykać w głowie, mieć nad nimi kontrolę.
To niemożliwe, żeby się zupełnie odciąć od świata zewnętrznego.
Ale kontrolę można mieć. Co mi z tego, że dzień po meczu przeczytam, co napisały o mnie gazety czy portale internetowe? Dlaczego miałbym się dołować tym, że ktoś skierował w moją stronę ciężki ogień lub pompować tym, że napisał, iż super zagrałem? Doszedłem do wniosku, że skoro coś mi nie pomaga, nie ma sensu w to brnąć. Wyłączam się. Idę na trening, potem do domu, do rodziny. Elegancko. Tak jest zdecydowanie łatwiej. A że do końca nigdy się nie odetniesz, normalne. Siadasz w szatni, a kolega obok opowiada, co i o kim napisali, ludzi na ulicach też nie unikniesz. Na początku trudno to zaakceptować, z czasem przychodzi przyzwyczajenie.
Według obiegowej opinii piłkarz ma życie usłane różami – pieniądze, sława, wystawne życie.
Zawód piłkarza ma swoje cienie. Jest ich dużo. Są dni, kiedy człowiek zostaje sam z własnymi myślami. To nie jest łatwa praca, piłka nożna dużo zawodnikom zabiera. Tyle że czegokolwiek bym nie powiedział, zostanie to odebrane jako głupoty: co on gada, zarabia pięćdziesiąt tysięcy złotych na miesiąc i jeszcze jest niezadowolony. A przecież zawodnik też ma problemy w życiu prywatnym, ktoś ma chore dziecko, ktoś bliski zmarł, kogoś zostawiła żona. Jak w życiu innych ludzi. Pieniądze nie zawsze są rozwiązaniem wszystkich problemów. Inna sprawa, że piłkarze coraz częściej się otwierają, mówią o emocjach. Jestem pod wrażeniem tego, jak młodzi zawodnicy ze swobodą stają przed dziennikarzami. Zmieniła się struktura szatni, stała się międzynarodowa, kiedyś dominowały dwa, trzy tematy, teraz jest ich zdecydowanie więcej, przewijają się rozmowy biznesowe. Zawodnicy mają coraz szersze horyzonty. Był okres, gdy środowisko piłkarzy zamknęło się na media, bo zostało sprowadzone do opinii, według której zawodnicy mają problem ze złożeniem jednego logicznego zdania. Sam jestem tego przykładem, kontakt ze mną długo był utrudniony, unikałem mediów. Człowiek nie chciał odpowiadać na pytania, musiał gryźć się w język. Dziś to się zmieniło, mogę więcej powiedzieć, poniekąd z siebie wyrzucić, bo dzięki temu, że rozmawiam z dziennikarzami, pewnymi sprawami dzielę się z innymi, nie kumuluje ich w sobie. Pomaga.
Po długim okresie gry w Lechu, wybrał pan Wartę – aby zejść z pierwszej linii strzału, aby odpocząć od presji?
Każdemu zawodnikowi polecam, żeby trafił do takiego klubu jak Lech, bo gra w dużym klubie to nie tylko presja – to także dobre warunki do pracy, możliwość samorealizacji, człowiek w takim otoczeniu rozwija się, rośnie. Czy gdybym wiedział, z jaką presją przyjdzie mi się zmierzyć w Poznaniu, drugi raz wszedłbym do tej rzeki? Nie wszedłbym, bez zastanowienia wskoczyłbym na główkę! W Lechu dotarłem jednak do ściany, wiedziałem, że to jest moment, w którym więcej już dać nie mogę, a klub potrzebuje zmian. Do pewnych rzeczy trzeba dojrzeć, mieć świadomość. Ja i klub wiedzieliśmy, że przyszedł moment pożegnania. Odszedłem, zamknąłem ten etap – lecimy dalej. Dlaczego Warta? Miałem kilka innych ofert, z różnych lig, ale nie powalały na kolana. Propozycja z Warty pozwalała mi dodatkowo nie wywracać całego życia do góry nogami. Zostałem w Poznaniu z rodziną. Już wiem, że to był strzał w dziesiątkę. Nie myślałem o znalezieniu spokoju, choć jak odchodzisz z Lecha do innego polskiego klubu w Polsce, siłą rzeczy presję masz mniejszą. W porównaniu z Wartą – dwa różne światy.
Na czym pan opiera szanse na utrzymanie Warty w Ekstraklasie?
W jakimś stopniu na regulaminie, w końcu w tym sezonie spada tylko jeden zespół. Przecież Warta nie jest potentatem finansowym w lidze, przecież przeskok z pierwszej ligi do Ekstraklasy jest trudny. Tyle że to nie jest cała prawda o Warcie, bo Warta to też zespół z charakterem, zacięty. Dla wielu chłopaków gra na najwyższym poziomie w Polsce jest ogromną szansą, której wcześniej nie mieli. Raz było płacone, raz niekoniecznie, dużo ze sobą przeszli. Szatnia jest scementowana. Nie miałem żadnych problemów, żeby wejść w ich towarzystwo i zacząć nadawać na tych samych falach. Oni też zobaczyli, że nie przyszedł gość z Lecha, który będzie wywijał numery, dąsał się na warunki – przyszedł normalny chłop, gada w tym samym języku, ma podobne spojrzenie na świat. Świetni goście. Kończysz trening i już nie możesz doczekać się kolejnego, żeby znowu zobaczyć te mordy. Swojska banda – może czasem zabraknie nam umiejętności piłkarskich, ale nigdy ambicji. Na tym można sporo zbudować.
Jest pan drogowskazem dla innych zawodników Warty?
Przychodząc do klubu, wiedziałem, że mogę do zespołu wnieść dużo walorów piłkarskich. Nie mniej ważne było jednak coś innego – transfer zawodnika doświadczonego na poziomie Ekstraklasy, dobrze wyszkolonego, był dla nich sygnałem, że klub staje się poważny, że zbliżający się sezon nie będzie kolejnym podporządkowanym walce o to, żeby nie kapało z dachu, nie będzie kolejnym podporządkowanym walce o przetrwanie. Mój transfer miał pomóc w uwierzeniu chłopakom, że może być normalniej. Po awansie nie przestałem grać w piłkę z dwóch powodów. Po pierwsze – byłoby to pójście na łatwiznę. Utrzymanie Warty na poziomie Ekstraklasy potraktowałem jako kolejne wyzwanie. Władze klubu mają trzeźwe spojrzenie na sytuację, pieniądze, które klub pozyska w Ekstraklasie, nie pójdą na przejedzenie. Nikt tu nie zamierza sprowadzać drogich w utrzymaniu zawodników. Budowane są fundamenty pod stabilny klub, który może zaistnieć w dużej piłce dłużej niż rok. Postanowiłem pomóc. Po drugie – atmosfera w szatni, po prostu brakowałoby mi tych chłopaków i tej roboty.