Być piłkarzem i prezesem klubu to dwie zupełnie inne kwestie. Krzysztofa Zająca zapamiętali w GKS Katowice jako solidnego obrońcę i kapitana z prawdziwego zdarzenia, który w 1986 roku wzniósł Puchar Polski. Teraz marzy o sukcesach w roli działacza Korony Kielce, bo po przejęciu klubu przez byłego reprezentacyjnego niemieckiego bramkarza Dietera Burdenskiego sprawuje tę odpowiedzialną funkcję.
ROZMAWIAŁ JAROMIR KRUK
– Co by było, gdybym przyszedł na wywiad z panem w klapkach?
– Musiałbym to zaakceptować – mówi Krzysztof Zając, prezes Korony Kielce. – Pan nie podlega klubowemu regulaminowi, tak jak piłkarze. Zrobiono zbyt dużo szumu wokół afery klapkowej, dla mnie zupełnie niepotrzebnie, bo zawodnicy znali obowiązujące zasady. Gdy w 1992 roku trafiłem do 2. Bundesligi, takie reguły były standardem. Wyobraża sobie pan, że na posiłek reprezentacji Anglii, Rosji czy Polski zawodnicy przychodzą w klapkach i jeszcze używają telefonów komórkowych?
– A klapki nie były pretekstem, żeby pozbyć się dobrze zarabiającego Miguela Palanki?
– Miguel nie dostosowywał się do zaleceń szkoleniowca i nie mogliśmy tolerować choćby tego, że spóźniał się na treningi. Nie ma sensu rozwodzić się na jego temat, znalazł sobie klub na Cyprze i życzymy mu powodzenia.
– Którego z piłkarzy spośród tych, którzy odeszli, najbardziej panu żal?
– Może nie żal, lecz głupio wyszło z Bartkiem Kwietniem. Według naszych planów miał być symbolem klubu, przecież jest związany z regionem i mocno liczył na niego trener Gino Lettieri. Kwiecień odszedł jednak do Jagiellonii, ale przecież nie ma sensu kogoś zatrzymywać na siłę. Kibice przekonują się, że nie każdy, kto opowiada, że Koronę ma w sercu, mówi to szczerze.
(…)
– Zabolała pana opinia, że Koronę przejęli goście, którzy chcą się dorobić?
– To mnie zdenerwowało, bo Dieter Burdenski wziął Koronę, by zaspokoić swoje sportowe ambicje. On i jego sztab ze mną włącznie nie myślimy o kasie, tylko o sukcesach. Wierzę, że w niedalekiej przyszłości klub zacznie porządnie zarabiać na transferach.
– Nie ma pan wrażenia, że dał się wypuścić, najpierw z konferencją w sprawie rozstania z Maciejem Bartoszkiem, a potem z oświadczeniem o początkach pracy Gino Lettieriego?
– Jeśli chodzi o Bartoszka, nie mam sobie nic do zarzucenia. Dieter Burdenski, przejmując Koronę, wiedział, że w jego koncepcji nie ma miejsca dla tego szkoleniowca, choć nie da się ukryć, że zrobił on z Koroną porządny wynik w ekstraklasie. Zamieszanie związane z przyjściem Lettieriego oraz agresywna kampania skierowana w niego były niepotrzebne, więc musiałem interweniować.
CAŁY WYWIAD MOŻNA ZNALEŹĆ W NOWYM (32/2017) NUMERZE TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”