Dogrywka z Krzysztofem Brede
Uczeń Bogusława Kaczmarka po odpowiedź na pytanie, co takiego w nim dostrzegł, odsyła do mentora: – Nie udaje, że ma patent na mądrość, jest żądny wiedzy. W pracy starałem się eliminować głupców. Brede głupi nie jest – mówi Bobo. Jako piłkarz trzy miesiące spędził w Anglii, grając w amatorskiej lidze i pomagając na budowie, teraz to on jest głównym konstruktorem drużyny Podbeskidzia Bielsko-Biała. I wciąż chętnie słucha rad.
PRZEMYSŁAW PAWLAK
Niedawno wspólnie z asystentem, Hubertem Kościukiewiczem, byliśmy na proszonej kawie u Antoniego Piechniczka – dla polskiego futbolu postaci pomnikowej. Pan Antoni w zawodzie nie pracuje, ale sposób w jaki postrzega piłkę nożną jest niepowtarzalny. Przegadaliśmy cztery godziny. Twórcza rozmowa – mówi Krzysztof Brede.
Przy jakiej okazji?
Pan Antoni bywa na meczach Podbeskidzia, chciał poznać sztab trenerski. Zaprosił nas do domu, spędziliśmy trochę czasu przy słynnym kominku, otrzymałem też od trenera prezent – jego książkę z dedykacją.
Jaką?
Kilka miłych słów, dających kopa do dalszej pracy, ale szczegóły zostawię dla siebie. Na zaproszenie żony pana Antoniego, pani Zyty, przenieśliśmy się na taras, gdzie przy kawie i domowym cieście trener opowiadał o dawnych czasach. Dla osób starszych, także dla mojego pokolenia, pewne rzeczy są normalne, ale dla ludzi młodych – niekoniecznie. Kiedyś żeby rozpracować reprezentację Hiszpanii, należało zadzwonić do Jana Tomaszewskiego, bo on grał w tym kraju. Piłkarze zostawali analitykami. Z punktu widzenia dzisiejszych możliwości – nie do pomyślenia. To, co kiedyś zajmowało kilka dni, wliczając podróże, dziś można zrobić w jeden dzień, nie opuszczając biura. Każdego rywala jesteśmy w stanie rozłożyć na czynniki pierwsze, kiedyś trenerzy musieli bardziej kombinować, wykazywać się kreatywnością. Młody zawodnik nie do końca rozumie, że aby porozmawiać z piłkarzem, trzeba było zastać go w domu pod telefonem stacjonarnym. Teraz komunikacja jest o wiele szybsza. Kiedyś dla ludzi normalnym było mieć przy sobie portfel z pieniędzmi, dziś nie ruszają się z domu bez telefonu.
Kółko, krzyżyk, jak na PlayStation – tak użycie technologii w porozumiewaniu się z zawodnikami kadry U-21 charakteryzuje Czesław Michniewicz.
Arsene Wenger powiedział, że to trener musi dostosować się do zawodników, a nie odwrotnie. I że to jest jedno z największych wyzwań w tym zawodzie – znaleźć sposób na dotarcie do ludzi często młodszych od szkoleniowca o dwadzieścia, trzydzieści lat. Musisz umieć ich zrozumieć, bo oni ciebie na pewno nie zrozumieją. Futbol więc ewoluuje poprzez technologię, natomiast pewne kwestie pozostają niezmienne – łączą dawne czasy z obecnymi. Dziś mamy szersze spektrum możliwości dotarcia do piłkarzy, natomiast wciąż w pewnych sytuacjach komunikat jest ten sam.
Jakie prawdy uniwersalne pan usłyszał od starszych trenerów?
Miałem dwóch mentorów – Bogusława Kaczmarka i Michała Probierza. Trener Kaczmarek nauczył mnie jak zdobytą wiedzę teoretyczną połączyć z praktyką, ale powiedział mi też, abym nigdy nie liczył na wdzięczność piłkarza. I miał rację. Żadna technologia tego nie zmieni. Dopóki stawiasz na zawodnika, będzie zadowolony, kiedy go odstawisz, zaraz się obraża. Zresztą, nie dotyczy to tylko piłki nożnej. Trener musi dokonywać nierzadko brutalnych wyborów, ale nie może być mowy o sentymentach. Szkoleniowcy też są zwalniani z pracy i pięć minut później niewielu już pamięta, ile dobrego dany trener dla klubu zrobił – zostaje tylko jedynym winnym niepowodzeń. Do piłkarzy nie należy się więc przywiązywać, bo oni do ciebie też się nie zamierzają przyzwyczajać.
Ilu niewdzięcznych piłkarzy ma pan na liście?
Kilku bym znalazł. Doświadczyłem ludzi, którzy zapomnieli, że kiedyś im pomogłem. Najpierw zawodnika bierzesz, wystawiasz do gry, dochodzisz jednak do momentu, w którym albo piłkarz zrobi postęp, bo chcesz rozwijać zespół, wejść na kolejny poziom, albo to, co prezentuje przestanie wystarczać.
Z biegiem czasu podejmowanie decyzji o rezygnacji z zawodników przychodzi łatwiej?
Tak. Kiedyś kosztowało mnie to sporo nerwów, dziś liczy się wyłącznie rozwój drużyny. Jeśli dany zawodnik nie daje mi na boisku tego, czego oczekuję i nie czyni postępów, czas rozglądać się za kimś innym. Trzeba uczciwe spojrzeć komuś w oczy i się pożegnać. Także na tym polega ten biznes. Choć rozumiem, że przyjęcie takiego strzału dla zawodnika może nie być łatwe. Znam przypadki, że ludzie przez lata nie podają sobie ręki, tak głęboko siedzi w nich zadra. Takich „relacji” jeszcze się nie dorobiłem.
Przepis o możliwości przeprowadzenia pięciu zmian panu pomaga czy przeszkadza w zarządzaniu ego zawodników?
Przede wszystkim daje możliwość utrzymania większej intensywności gry. Nie muszę też rezerwować zmiany dla młodzieżowca. Czasem młody chłopak nie wytrzymuje spotkania pod względem kondycyjnym, wcześniej trener „trzymał zmianę”, teraz ten problem przestał istnieć.
Kadra Podbeskidzia nie zmieniła się znacząco w porównaniu z pierwszoligowym sezonem – nie nazbyt ryzykowna strategia?
Pewne ryzyko z tym się wiąże, ale przedłużając kontrakty z niektórymi zawodnikami, nie wiedzieliśmy jak na rynek wpłynie pandemia, za to mieliśmy świadomość, że przerwa między sezonami będzie rekordowo krótka. Trwała zaledwie tydzień, czasu na szukanie nowych zawodników na start przygotowań nie było dużo. W ogóle presja czasu między sezonami była naszą największą zmorą. Nie mogliśmy rozegrać przynajmniej czterech meczów sparingowych z drużynami z Ekstraklasy, co dla zawodników było istotne choćby w kontekście szybkości gry, przyzwyczajenia się do niej. W każdym razie, przedłużając umowy, walczyliśmy o awans do Ekstraklasy, musieliśmy zbudować wiarygodność u zawodników – powinni byli czuć, iż klub wiąże z nimi przyszłość, że po awansie będzie dla nich miejsce. Taka też jest prawda, widzimy u nich potencjał rozwoju i głód sukcesu. W kadrze znajdowało się trzech seniorów i jeden młodzieżowiec na środek obrony, sprowadziliśmy czwartego seniora. Podobnie jest w przypadku bocznych defensorów – tu wciąż jednak poszukujemy wzmocnienia. Na skrzydłach również. Docelowo na każdej pozycji chcemy mieć do dyspozycji po dwóch seniorów i młodzieżowca.
Tomasz Nowak to dla pana piłkarz niezbędny?
Bardzo ważny, tak bym to ujął.
Zmian w kadrze byłoby więcej, gdyby nie regulamin rozgrywek, według którego z Ekstraklasy spadnie tylko jeden zespół?
Nie będę ukrywał – tak. Podtrzymuję jednak, że zawodnicy, których mamy w kadrze są w stanie wejść na poziom ekstraklasowy. Nie było w tym przypadku, że jako pierwszy zespół z I ligi awansowaliśmy – dwie kolejki przed końcem sezonu. Potrzebują jednak jeszcze trochę czasu na adaptację. Regulamin daje większy komfort w tym temacie, ale ma on swoje granice – nie można dać się uśpić. Po rundzie przeprowadzimy bezwzględną weryfikację, zdecydujemy, kto udowodnił, że Ekstraklasa jest jego miejscem, a kto nie poradził sobie z tym najtrudniejszym w polskich ligach przeskokiem.
Trzeba będzie zacząć od obrony, Podbeskidzie traci najwięcej bramek w Ekstraklasie.
Płacimy frycowe. Nie do końca byliśmy przygotowani do wideoweryfikacji. Próbowaliśmy w trakcie treningów odwzorować VAR, uczulaliśmy zawodników, że za dane zdarzenie przy powtórkach wideo byłaby podyktowana jedenastka. Inna sprawa, że błędy, które popełniamy przy budowaniu ataku na własnej połowie, na poziomie Ekstraklasy są niewybaczalne, a w I lidze uchodziły nam na sucho. Większość bramek straciliśmy w ten sposób, przejście do obrony po stracie piłki bezwzględnie musimy poprawić, być bardziej agresywni, szybciej reagować.
Brał pan wcześniej udział w meczu, w którym dla jednego z zespołów podyktowano trzy rzuty karne, jak w spotkaniu Podbeskidzia z Rakowem Częstochowa?
Nie brałem. Tyle że nie ma co o tym dyskutować, w każdej sytuacji daliśmy pretekst do użycia gwizdka. Wyszło nasze niedoświadczenie i nieodpowiedzialność – inne spojrzenie na ten temat byłoby nieobiektywne. Beniaminkom się nie wybacza, karanie ich przychodzi sędziom łatwiej. Przy przewinieniach doświadczonych drużyn oczy sędziów bywają przymknięte, przy tych beniaminków są szeroko otwarte. Marek Papszun mnie na to uczulał, bo sam to przed rokiem przechodził. Na pewne rzeczy musimy zapracować. Nie chcę jednak płakać, koncentruję się na tym, na co mam wpływ, czyli na organizację gry Podbeskidzia w każdej jej fazie. Musimy grać z większą odpowiedzialnością.
Jaki cel na sezon 2020-21 postawił przed panem prezes Bogdan Kłys?
Utrzymanie. I budowę zespołu, który w przyszłym sezonie będzie mógł powalczyć o coś więcej. Dlatego w tym oknie transferowym nie robimy spektakularnych transferów, a bacznie obserwujemy, jak nasi zawodnicy radzą sobie na poziomie Ekstraklasy. Co nie znaczy, że chcemy zrezygnować z odważnej gry, która wyróżniała nas w I lidze. Podbeskidzie potrafi strzelać gole, udowodniliśmy to na zapleczu ekstraklasy i potwierdzamy to też na najwyższym poziomie. Do poprawy mamy organizację gry w obronie. Nie jesteśmy ślepi, wraz ze sztabem widzimy, gdzie są nasze problemy.
Na pełne wsparcie prezesa może pan liczyć?
Oczywiście. Mogę liczyć na prezesa w każdej kwestii. Na bazie obserwacji wyniesionych z pracy w Lechii Gdańsk, Jagiellonii Białystok czy Chojniczance, uznałem, iż brakuje oznak tego, że stadion Podbeskidzia jest domem… drużyny Podbeskidzia. Porozmawiałem o tym z prezesem Kłysem, zwrócił na to uwagę podczas wizyt na zagranicznych obiektach. I niedługo później sprawił, że na stadionie w Bielsku-Białej czujemy się jak w domu. Każdy zawodnik ma swoje miejsce w szatni, szafkę oznaczoną numerem koszulki, nazwiskiem i zdjęciem. Gdy w domu otaczasz się rodzinnymi fotografiami, czujesz bezpieczeństwo i spokój, w hotelu, gdzie nic do ciebie nie należy, trudno o tym mówić. Z punktu widzenia prowadzenia drużyny nie jest to kluczowa sprawa, ale biorąc pod uwagę psychologię – ma to znaczący wpływ. Cieszę się, że są wokół mnie ludzie z otwartymi głowami, którzy chcą rozwijać klub, a nie wszędzie widzący problem, powtarzający, że nic się nie da. Prezes Kłys kieruje się hasłem: nie ma rzeczy nie do zrobienia i do załatwienia.
TEKST UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU PIŁKA NOŻNA (38/2020)