Dogrywka z Jewgienijem Baszkirowem
Śpiewa i gra na gitarze, pisze wiersze, namiętnie czyta, zna się na malarstwie. Artysta z powołania, dziennikarz z wykształcenia, piłkarz z zawodu. To najkrótsza charakterystyka rosyjskiego pomocnika Zagłębia Lubin.
JAROSŁAW TOMCZYK
Ukończyłeś dziennikarstwo na Uniwersytecie Państwowym w Petersburgu, będziesz pracował w tym zawodzie po zakończeniu kariery?
Nie wiem, natomiast studia wybrałem z wielu powodów – mówi Baszkirow. – Pod koniec szkoły wiedziałem, że wybiorę kierunek humanistyczny, że nie dla mnie są przedmioty ścisłe. Ale musiałem wybrać też studia, które da się łączyć z futbolem. Nie mógłbym zostać aktorem jak siostra, bo toby było nie do pogodzenia. Dziennikarstwo bardzo mnie pasjonowało. Czytałem gazety, lubiłem pisać, analizować teksty. Najbardziej podobała mi się praca dziennikarzy piszących i ciągle mi się podoba, ale z biegiem lat sama profesja się zmieniła.
Znaczy żałujesz?
Lata studiów były bardzo pożyteczne, mimo że przez futbol pewne zajęcia opuszczałem. Zawód to jedno, ale studia pozwoliły mi zdobyć wykształcenie w szerokim sensie. Zyskać wiedzę, poznawać języki. Przeczytałem w tym okresie mnóstwo książek. To jest klucz, który za kilka lat może otworzyć różne drzwi. Nie dałem sobie jeszcze odpowiedzi czym chciałbym się zajmować, gdy skończę grać. Możliwości jest dużo, może zostanę farmerem jak babcia i będę produkował ser pod Petersburgiem. Na dziś moim zawodem jest futbol.
Zawodem czy także pasją?
Wręcz namiętnie lubię tę grę. Jako dziecko cały czas byłem z piłką na dworze, ciągle wołałem kolegów, prosiłem: grajmy, grajmy. Zbierałem plakaty, gazety, mama do dzisiaj pyta co z nimi zrobić. Tata wystarał się o telewizję satelitarną, żebym mógł oglądać europejski futbol.
Z Zenitem zdobyłeś młodzieżowe mistrzostwo Rosji, ale nie udało ci się przebić do pierwszej drużyny. Główną przyczyną było zerwanie więzadeł?
Ależ nie. Po kontuzji trenowałem normalnie z pierwszym zespołem. To było dla mnie kolosalne doświadczenie i szczęście pracować u Luciano Spallettiego z piłkarzami reprezentacji Rosji i zagranicznymi gwiazdami. Spalletti w momencie wchodzenia w dorosły futbol zmienił moje o nim myślenie. Podarował wiarę, że człowiek każdego dnia może się stawać lepszym w tym co robi i w życiu w ogóle. Wierzyłem, że mogę zadebiutować, być przydatny tej drużynie, ale gdy szansa nie przychodziła wyjechałem do Tomska, żeby grać, bo to jest najważniejsze. Oglądając się wstecz jest dla mnie jasne, że ludzie, którzy byli wtedy w Zenicie byli po prostu ode mnie lepsi.
Czas spędzony w Tomsku uważasz za wielkie doświadczenie piłkarskie i życiowe.
Pierwszy raz wyjechałem z rodzinnego Petersburga podobnego do miast flamandzkich czy holenderskich na Syberię. Cztery godziny różnicy czasu. Nowa kultura, inny rytm życia, brak bliskich, choć wtedy kończąc uniwersytet od dawna nie mieszkałem już z rodzicami. Spędziłem tam trzy i pół roku, mam dużo dobrych wspomnień.
Z Tomska trafiłeś do Samary. Tam w październiku 2018 roku policja zatrzymała cię prowadzącego samochód pod wpływem alkoholu. To spowodowało, że musiałeś odejść z Krylii Sowietow?
O incydencie nie chciałbym rozmawiać – myślę, że się nie powtórzy, termin kary minął, prawo jazdy czeka na odbiór – bo na moją pozycję nie miał wpływu. Odbyłem rozmowę z trenerem, miałem jego wsparcie, powiedział, że jestem potrzebny drużynie. Dalej grałem wszystkie mecze po 90 minut. Ale w sportowej części klubu były jeszcze inne sprawy, a kiedy zaczynasz rozumieć, że być może wkrótce nie będziesz grał, trzeba rozważyć czy nie iść tam, gdzie będziesz potrzebny. Trener Gurban Berdyjew w Kazaniu powiedział, że jestem człowiekiem, którego szuka.
Rubin to większa marka niż Krylia.
Na pewno bardziej znany klub, uczestnik Ligi Mistrzów, choć dziś nie tak silny jak 10 lat temu. Ale pracować z Berdyjewem to wielkie doświadczenie i możliwość rozwoju. Poza tym Kazań to ciekawe, piękne miasto, Spędziłem tam rok, a wrażeń mam tyle jakbym był pięć lat.
Ale przyjechał kolejny słynny trener Leonid Słucki i…
…powtórka z historii. Jeśli rozumiesz, że nie masz możliwości grania musisz coś zrobić.
Słucki powiedział ci to w oczy czy sam zrozumiałeś?
Słucki to europejski poziom. Porozmawialiśmy, usłyszałem, że na pozycji defensywnego pomocnika widzi inne wybory, że jeśli mam inny wariant to żebym korzystał. Nikt mnie nie wyganiał, mogłem zostać i walczyć.
Był tylko jeden wybór – Lubin?
Mogłem jeszcze pojechać do Skandynawii, ale raz, że nie chciałem czekać prawie dwa miesiące aż tam rozpocznie się sezon, a dwa – wolałem kierunek bardziej na zachód Europy.
Grałeś w wielkich miastach, jak się odnajdujesz w małym?
Czuję bliskość ludzi. Wychodzę z domu, przejeżdża człowiek na rowerze, życzy mi powodzenia na meczu. Jasne, że poza futbolem nie ma sal koncertowych, muzeów, ale kiedy myślałem czy podpisać tu kontrakt patrzyłem też na położenie geograficzne. Lubin, który znałem tylko z gry komputerowej „Gorki 17″ jest blisko Wrocławia, Krakowa, Berlina. W Dreźnie mogę być za półtorej godziny i zwiedzać Galerię Starych Mistrzów. W Rosji na wiele meczów leciało się kilka godzin samolotem.
W czasie pandemii przedłużyłeś kontrakt o dwa lata, czyli spodobało ci się w Zagłębiu.
To jedno, ale był to też krok ze strony klubu. Gdy wszystko nagle się przerwało i nie było wiadomo co będzie dalej, obie strony dały sobie gwarancję.
Można w Polsce zarobić nie gorzej niż w Rosji?
Oczywiście. Ekonomia w rosyjskim futbolu się zmienia.
Pierwsze wrażenie, różnica między ligą polską i rosyjską?
Polska jest bardziej otwarta. Moi koledzy oglądają polską ligę i mówią: „ale tam u was wesoło, 3:3, 4:4″. W Rosji wiele zespołów gra futbol bardziej zamknięty, choć oczywiście poziom naprawdę jest dobry, kluby regularnie dość wysoko grają w europejskich pucharach.
Grałeś na różnych pozycjach w obronie i pomocy. Trener Martin Sevela ustawia cię jako defensywnego pomocnika, typową szóstkę. Tu czujesz się najlepiej?
Chyba ciut wyżej, na ósemce, ale decyduje trener i potrzeby zespołu.
Wspomniałeś o Galerii Drezdeńskiej, pasjonujesz się malarstwem?
Lubię całą sztukę. Nie mogę powiedzieć, że się na niej super znam, ale wiem, że to wspaniały sposób pokazania i poznania ludzkiej duszy. Sam piszę wiersze, wyrażam słowami to, co czuję. Inni pędzlem przenoszą na płótno to, co siedzi w ich głowach i to mnie zachwyca. Jeździłem do Włoch, Paryża, w Wiedniu trzy dni nie wychodziłem z muzeów.
Zapewne byłeś też częstym bywalcem w petersburskim Ermitażu?
Paradoksalnie chyba rzadszym niż przyjezdni turyści. Wolę Muzeum Rosyjskie, tam jest więcej wystaw czasowych. W Ermitażu naprawdę można się zgubić. Lubiłem tam wchodzić różnymi wejściami i włóczyć się zastanawiając na co trafię. Aby przejść Ermitaż potrzeba więcej czasu niż żeby przejść Lubin.
Masz na koncie tomik poetycki. Jak to jest z natchnieniem do pisania wiersza?
Różnie. Josif Brodski mówił, że to ciągły wewnętrzny monolog czy dialog, którego nie możesz wyrazić, dobierasz słowa i w końcu zaczynasz pisać. Ostatni rok to nie był mój wulkan poetycki. W szkole pisałem więcej. Wiadomo, jesteś całkiem młody, patrzysz na świat niedoświadczonymi oczami, przechodzisz pierwsze miłości, szukasz wolności, coś ci nie wychodzi i piszesz o tym. Te wydane wiersze są proste, świadczą o braku doświadczenia.
Masz swojego ulubionego poetę?
Trudno mi się ograniczać. To zależy od okresu życia, nastroju, tego co akurat leży na duszy. W szkole podobał mi się Włodzimierz Majakowski, za strukturę jego wierszy, rytm, namiętność jaką oddawały. Potem odkryłem Borysa Pasternaka. Świetna, zachwycająca poezja. Na studiach z kolei – Brodskiego, którego nie było w szkolnym programie. Teraz w Lubinie czytam go i ćwiczę oddech. Jego wiersze są równe rytmicznie, melodyjne, idealnie się do tego nadają.
A proza?
Cała rosyjska klasyka. U Lwa Tołstoja widzisz każdy rosyjski charakter. Czyta się lekko, a jednocześnie twój mózg musi cały czas pracować. Do „Mistrza i Małgorzaty” Michaiła Bułhakowa ciągle wracam. Uwielbiam fantastykę, literaturę odkrywam cały czas, czytam dużo. Teraz akurat „Homo faber” Maxa Frischa. Polskich autorów znam tylko z nazwiska, ale chyba przyszedł odpowiedni czas by poznać twórczość Mickiewicza czy Sienkiewicza.
Uczysz się polskiego?
Rozumiem bardzo dużo, na zajęciach z teorii kiedy pytają czy przetłumaczyć na angielski odpowiadam, że nie ma potrzeby.
W trakcie kwarantanny grałeś sąsiadom na gitarze. Zamiłowanie do muzyki odziedziczyłeś po tacie?
On grał na trąbce, ale nieprofesjonalnie. Nauczył się sam, grał później nawet w wojskowej orkiestrze. Na gitarze też się sam nauczył, a potem mnie pokazywał pierwsze akordy. Tak w ogóle był zawodowym sportowcem, uprawiał skoki do wody. Mama zresztą też była sportsmenką, biegała na orientację. Muzyka jest związana z poezją. Poezja oddaje to boskie natchnienie słowami, muzyka melodią.
W sieci popularny jest twój wokalny występ na scenie z punkowym zespołem Tarakany.
To był spontan. Przyjechali dać w Samarze koncert. W młodości na nich chodziłem. Zanim odkryłem jazz, blues czy muzykę klasyczną jako nastolatek słuchałem właśnie rosyjskiego rocka, punk rocka, którego grają. Zażartowałem do jednego z organizatorów, że może z nimi wystąpię. Powiedział, że nie ma problemu. Następnego wieczoru uzgodniłem tylko z zespołem, który kawałek wspólnie zagramy i wyszedłem na scenę. Bez przygotowania, znałem cały ich repertuar.
Zdarzyło ci się też wystąpić z samym Siergiejem Sznurowem z niezwykle popularnej, nie tylko w Rosji, grupy Leningrad.
Zaproponowano mi w telewizyjnym show polegającym na „wkręcaniu” ludzi, bym jak uliczni muzycy grał na gitarze na Newskim Prospekcie, głównej ulicy Petersburga. Filmowano z ukrycia, chciano sprawdzić ile osób rozpozna we mnie piłkarza. Grałem z 25 minut, ręce mi już zmarzły, bo to była zima i wtedy dołączył Sznurow. Dopiero zaczął się koncert. Samego rozpoznawało mnie jakieś 20 procent przechodniów, z Siergiejem przystawali prawie wszyscy.
W telewizji błysnąłeś już jako trzynastolatek wygrywając teleturniej: Co, gdzie, kiedy?
Oglądaliśmy go w każdą niedzielę całą rodziną. Ma bardzo interesująca formułę. Lubiliśmy odpowiadać na pytania, wspólnie je wymyślać. Kiedyś mama zaproponowała, żebym nagrał pytanie i wysłała je do programu. Zapomnieliśmy o tym gdy nagle, po trzech latach, na ekranie pojawiło się moje zdjęcie i ta zagadka. To były wielkie emocje czekać czy uczestnicy odpowiedzą. Wygraliśmy około 800 dolarów, mama kupiła mi telefon komórkowy, reszta została dla niej jako inicjatorki pomysłu.
Nazwisko Baszkirow świadczy o baszkirskich korzeniach?
Nie, choć w Rosji często żartowali, że powinienem występować w FK Ufa z Baszkortostanu. Baszkirow grałby dla Baszkirów. Ale Baszka, mój pseudonim, oznacza też w mowie potocznej głowę. Znaczy, że mam ją na swoim miejscu.
Marzysz jeszcze, żeby zagrać w Zenicie?
Myślę, że każdy kto urodził się w Petersburgu marzy, żeby choć raz wyjść w koszulce pierwszego zespołu Zenitu. Mnie się nie udało choć już się nawet rozgrzewałem do zmiany. Ciągle mam nadzieję, że i na mnie przyjdzie czas. Także w reprezentacji. Ludzie dostają szansę w różnym wieku. Chcę jakiegoś zwycięstwa, sukcesu, dlatego bardzo chciałem żebyśmy weszli do górnej ósemki, by potem piąć się wyżej. Można czerpać przyjemność z gry, ale dla sportowca najważniejsze jest zawsze wygrać. Sił mam jeszcze wiele. Przyjechałem do Europy mając 28 lat, niektórzy mówią, że się spóźniłem, chcę im pokazać, że się mylą.
WYWIAD UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (NR 25/2020)