2:0, 2:2, 2:2, 2:1, 3:2, 2:1 – to nie są typy na najbliższe spotkania eliminacji mistrzostw świata, w których biało-czerwoni zmierzą się z Armenią i Czarnogórą, tylko wykaz rezultatów kadry Adama Nawałki uzyskanych – od 2014 roku – w spotkaniach rozgrywanych w październiku. Jedynie Szkocja potrafiła w tym miesiącu urwać punkty reprezentacji Polski, natomiast wyższość naszych piłkarzy musieli uznać Niemcy, Irlandczycy, Duńczycy i Ormianie. Zatem historycznie rzecz ujmując, jeśli trzeba rozgrywać ważne mecze, to najlepiej właśnie teraz.
Powodów do optymizmu warto poszukać w przeszłości, we wrześniu gra naszego zespołu nie wyglądała przecież dobrze. Przeciwnie, Duńczycy udzielili biało-czerwonym srogiej lekcji w Kopenhadze, zaś wysoki wynik w starciu z Kazachstanem może być nieco mylący. Zespół, mimo szybko zdobytej przez Arkadiusza Milika bramki, tylko fragmentami funkcjonował tak, jak powinien. Na dodatek trener Nawałka teraz nie będzie mógł skorzystać z napastnika SSC Napoli, gdyż ten ponownie zerwał więzadła. Tyle że kiedy spotkałem w poprzednim tygodniu naszego selekcjonera, nie tylko nie rozdrapywał ran, ale w ogóle nie sprawiał wrażenia strapionego. Do ostatnich wyników i wydarzeń podszedł zdroworozsądkowo, czyli – w swoim stylu. Po 0:4 w Danii trzeba po prostu wyciągnąć wnioski i patrzeć wyłącznie do przodu. Zresztą, czasami dobrze jest zaliczyć twarde lądowanie – choć selekcjoner użył znacznie bardziej dosadnego określenia – żeby nie stracić kontaktu z ziemią. Zwłaszcza w takiej sytuacji, w jakiej nasza kadra była przed wyprawą do Kopenhagi, kiedy nie tylko część zawodników, ale także komentatorów, ekspertów i większość kibiców zaczęła już odlatywać. Cysterna lodowatej wody powinna zatem ostudzić rozgrzane głowy i skutkować maksymalną koncentracją przed decydującą o losach awansu kampanią październikową.
Najgorsze jest oczekiwanie
Natomiast jeśli idzie o kolejny uraz Milika, najważniejsze zdaniem selekcjonera jest, że bardzo szybko został poddany zabiegowi. Nawałka jako weteran walki o zdrowie, z autopsji pamięta, że kiedy piłkarz wpada z jednej kontuzji w drugą najgorsze są momenty oczekiwania na diagnozę i wybór metody leczenia. Bo wtedy w głowie kłębią się tysiące myśli, rzadko jednak o pozytywnym zabarwieniu. Co ciekawe, trener jest przekonany, że Arek wróci do drużyny wiosną, i to nie w roli maskotki. To znaczy w pełnym zdrowiu i wysokiej formie, a wynika to z charakteru napastnika SSC Napoli – maksymalnie twardego. Co ma gwarantować pełne powodzenie podczas rekonwalescencji.
Skoro selekcjoner był już kilka dni przed zgrupowaniem pogodzony ze stratą Milika, to oznacza, że miał przygotowane alternatywne warianty ustawienia. O które zresztą było o tyle łatwiej, że do gry wrócił Grzegorz Krychowiak, który we wrześniu zdążył złapać meczowy rytm w Premier League. Co prawda Nawałka (jeszcze?) nie sprawiał wrażenia człowieka bezkrytycznie podzielającego entuzjazm części brytyjskich dziennikarzy, którzy mocno chwalili naszego reprezentanta za początkowy okres w West Bromwich Albion, ale też nie ukrywał zadowolenia z ligowej reaktywacji jednego z największych pupili. Trudno zresztą się dziwić, gdy do historii przeszły problemy z zabezpieczeniem środka pola, szkoleniowiec mógł skoncentrować się na przygotowaniu planu B i C dotyczącego obsady lewej obrony. Co było nieodzowne, Maciej Rybus ścigał się bowiem z czasem, rehabilitując kontuzjowany mięsień, zaś Artur Jędrzejczyk po rozmowie z właścicielem Legii Dariuszem Mioduskim – o czym informowaliśmy w poprzednim wydaniu „PN” – podjął decyzję o zabiegu złamanego palca właśnie teraz. Nawet jednak ze świadomością komplikacji na boku defensywy, Nawałka nie tracił promiennego uśmiechu. I życzył sobie, żeby gościł na jego twarzy także po meczach – liczbę mnogą zaznaczał wyraźnie – z Armenią i Czarnogórą. A zatem nie nastawiał się na przesądzenie awansu już w Erywaniu.
W marcu zagramy z Węgrami?
Porażka z Danią skutkowała osunięciem się reprezentacji Polski w rankingu FIFA, ale nie na tyle istotnym, aby biało-czerwoni stracili miejsce gwarantujące rozstawienie przed losowaniem finałów mundialu. Pożytek z wysokiego miejsca w światowej klasyfikacji ma jednak także inny bardzo wymierny aspekt. Otóż jeszcze pięć lat temu, kiedy Urugwaj przyleciał do Polski na mecz towarzyski, koszt sprowadzenia półfinalisty mundialu w RPA przekroczył – wraz z gażą pobieraną przez tamtejszą federację – pół miliona dolarów. W listopadzie znów dojdzie (oczywiście pod warunkiem, że unikniemy baraży o udział w finałach MŚ 2018) do konfrontacji biało-czerwonych z ekipą Celeste, ale na stole pojawiły się już znacznie inne, korzystniejsze z naszej perspektywy stawki. Tym razem goście z Ameryki Południowej za występ w Warszawie zadowolą się premią wynoszącą 100 tysięcy (i prawami do pokazania tego meczu u siebie). Co najlepiej oddaje wzrost wartości naszej reprezentacji. Swoją drogą, PZPN szykuje już rywali dla kadry Nawałki w marcowych (dwóch) terminach. Trwają rozmowy z kilkoma federacjami, a na dziś najbliżej jest do podpisania porozumienia z Węgrami.
ADAM GODLEWSKI
TEKST UKAZAŁ SIĘ W NAJNOWSZYM WYDANIU TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”