Dni Pirlo w Juventusie już policzone
Andrea Pirlo jako trener nie zdołał stanąć na wysokości zadania. Juventus pod jego wodzą nie zanotował ani progresu, ani nawet stagnacji, lecz tylko i wyłącznie regres. Odpadnięcie z Ligi Mistrzów w starciu z FC Porto jest tego najdobitniejszym wyrazem. Jego dymisja – wymuszona bądź dobrowolna – wydaje się być zatem tylko kwestią czasu.
Wczesne pożegnanie z Ligą Mistrzów i coraz bardziej oddalające się scudetto. Zdecydowanie inaczej miał wyglądać Juventus pod wodzą Pirlo. (fot. Reuters)
Gdy w zeszłym sezonie Juventus w kompromitujący sposób odpadł z 1/8 finału Ligi Mistrzów kosztem dużo niżej notowanego Olympique Lyon, decydenci klubu z Turynu nawet się nie zastanawiali nad zwolnieniem z roli szkoleniowca Maurizio Sarriego. Nic z tych rzeczy. Pożegnali się oni z palącym fajki na potęgę trenerem dosłownie natychmiast, wręczając mu wypowiedzenie kontraktu tuż po ostatnim gwizdku sędziego. Ergo: zero sentymentów w obliczu rozczarowujących wyników.
W bieżącej kampanii mamy do czynienia z łudząco podobną sytuacją. „Stara Dama” po raz drugi z rzędu zakończyła swój udział w fazie pucharowej Champions League na jej najwcześniejszym etapie. Mało tego. Ponownie w dwumeczu musiała uznać wyższość zdecydowanie słabszego od niej przeciwnika. Tym razem w rolę oprawcy wcieliło się grające przez ponad godzinę o jednego piłkarza mniej FC Porto. Do pełnej realizacji piłkarskiego deja vu brakuje już wyłącznie dymisji Andrei Pirlo.
A ta wydaje się być tylko kwestią czasu. Pod jego bowiem wodzą Juventus nie poczynił jakiegokolwiek rozwoju w stosunku ubiegłego sezonu, który był przecież najgorszy od przeszło dekady. Tak, Sarri zdobył z „Juve” rutynowe scudetto, ale trzeba pamiętać, że drugi w tabeli Inter Mediolan przegrał mistrzowski wyścig o zaledwie jeden punkt. Dodatkowo turyńczycy nie sięgnęli wówczas ani po Puchar i Superpuchar Włoch, ani po wspomnianą Ligę Mistrzów.
W chwili obecnej natomiast, to znaczy pod przewodnictwem Pirlo, Juventus ma na swoim koncie mało prestiżowy Superpuchar Włoch. I wszystko wskazuje na to, że w tym sezonie pucharowy dorobek ekipy ze stolicy Piemontu nie ulegnie powiększeniu. Champions League już nie ma, w Serie A plasuje się dopiero na trzecim miejscu, a do liderującego Interu strata punktowa wynosi aż dziesięć oczek. Trofeum na przysłowiowe otarcie łez może być jedynie Puchar Włoch, gdzie w finale trzeba pokonać zawsze groźną Atalantę Bergamo.
Innymi słowy: miało być lepiej, czyli jak za starych dobrych lat niezastąpionego Massimiliano Allegriego, a w najlepszym razie będzie tylko ciut lepiej, lecz w dalszym ciągu poniżej oczekiwań.
Jak na razie Pirlo nie zapobiegł słabościom będących pozostałością epoki Sarriego. Wręcz przeciwnie. On je – wbrew swojej woli – dodatkowo pogłębił. Pod jego wodzą Juventus gra nad wyraz przewidywalnie i, co najważniejsze, przejawia skłonność do zawodzenia w decydujących momentach. Trudno oprzeć się wrażeniu, że jedyną siłą „Starej Damy” jest ogromny potencjał i możliwości posiadanych piłkarzy, zaś obecny trener jawi się raczej jako hamulcowy ich działań.
Jeśli więc Pirlo nie zdoła obronić tradycyjnego w ostatnich latach mistrzostwa Italii, kończąc tym samym rekordową serię dziewięciu scudetto z rzędu, a póki co wszystko na to wskazuje, że tak się właśnie stanie, to jego głowa na stołku trenerskim zostanie brutalnie i bez skrupułów zdekapitowana. Bo przecież klub taki jak Juventus, który całkowicie zmonopolizował Serie A, nie może sobie pozwolić na utratę wieloletniej hegemonii na włoskim podwórku. Nawet wszystkie pomniejsze sukcesy nie są w stanie zrekompensować braku zajęcia pierwszego miejsca po trzydziestej ósmej kolejce i równocześnie postępującej degradacji na arenie międzynarodowej.
Pirlo zawodnikiem był wybitnym. Wręcz legendarnym. Mimo to jego wielkie zdolności piłkarskie nie przełożyły się w pełni na umiejętności trenerskie. Być może (a nawet na pewno) praca na stanowisku szkoleniowca Juventusu przyszła dla niego zbyt szybko. Pierwotnie został przecież opiekunem drużynę młodzieżową „Starej Damy” dla lat dwudziestu trzech, gdzie miał zbierać jakże potrzebne doświadczenie. Koniec końców stało się inaczej. Z negatywnym skutkiem zarówno dla niego samego, jak i całego „Juve”.
Jan Broda