Czy koncepcja mniejszych lig narodowych ma we współczesnym futbolu rację bytu? Zdaniem Belgów i Holendrów, którzy chcą odejść od sprawdzonego i klasycznego modelu, to droga donikąd.
Club Brugge oraz Ajax w niedalekiej przyszłości najprawdopodobniej będą rywalizować w tej samej lidze
GRZEGORZ GARBACIK
Przywiązani do tradycji piłkarscy konserwatyści na pewno oburzą się na takie stwierdzenie, ale futbol na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat bardzo się zmienił. Nie zdarzają się już właściwie przypadki, by kluby spoza lig, które powszechnie nazywa się „wielką piątką” odnosiły na arenie międzynarodowej wymierne sukcesy, a romantyczne wyjątki jak szarża Ajaksu z poprzedniego sezonu, jedynie wzmagają tęsknotę za czasami, kiedy bić o trofea mógł się praktycznie każdy.
ODKURZONY PROJEKT
Łączenie sił w celu stworzenia jednej piłkarskiej organizacji nie jest świeżym projektem. Takie plany snuli swego czasu Czesi i Słowacy, szkoccy giganci, czyli Celtic i Rangersi chcieli dołączyć do angielskiej Premier League, a sami Belgowie i Holendrzy już kilka razy podejmowali dyskusję nad wspólną ligą, jednak za każdym razem projekt był odkładany do szuflady. Tym razem katalizatorem reformy okazuje się koronawirus. Pandemia uderzyła w futbol i dysproporcje finansowe pomiędzy krezusami i klasą średnią będą się powiększać, a właśnie Eredivisie i Jupiler League właśnie do tych europejskich średniaków należą.
Liga belgijska plasuje się obecnie na ósmej lokacie patrząc przez pryzmat siły na Starym Kontynencie, podczas gdy holenderska jest dziewiąta. Pomiędzy nimi a tzw. „wielką piątką” znajduje się jeszcze przestrzeń dla rozgrywek w Rosji i Portugalii, które nie tylko są odpowiednio premiowane przez pucharowy algorytm, ale także przynoszą dużo wyższe zyski. Odkurzenie projektu powołania do życia BeNeLigi ma na celu nie tylko zwiększenie realnej potęgi sportowej, ale również wygenerowanie zysków, które w dość szybkim tempie pozwolą stać się lidze holendersko-belgijskiej szóstą siłą w Europie.
PRZYKŁAD Z TAFLI
Czy jednak takie przedsięwzięcie może się powieść? Przykład z innej dyscypliny pokazuje, że tak. W 2015 roku powołana do życia została bowiem wspólna liga hokejowa Belgów i Holendrów. Przed połączeniem sił oddzielne organizacje nie miały zbyt dużej siły przebicia i nie stanowiły większego magnesu. Po tym jak obie federacje zdecydowały się na połączenie, rozgrywki zaczęły się cieszyć większą popularnością. Z tego właśnie przykładu chcą czerpać sternicy piłki nożnej w obu państwach, którzy liczą, że efekt sukcesu z lodowej tafli uda się przełożyć na zieloną murawę, ale z dużo większą mocą.
Żeby lepiej uzmysłowić o jakiej skali mówimy i o jaką stawkę toczy się gra, należy przytoczyć kilka liczb. Umowy na sprzedaż praw telewizyjnych tak w Belgii, jak i Holandii nie należą do przesadnie wysokich. W obu przypadkach mowa o kwocie rzędu około 80 milionów euro. Jak wynika z raportu Deloitte, gdyby wspólna organizacja faktycznie powstała, to jej siła przebicia z urzędu urosłaby tak bardzo, że byłaby w stanie wynegocjować kontrakt warty od 250 do nawet 400 milionów euro! Różnica jest więc kolosalna, a zaangażowane kluby zyskałby oręż, który do tej pory był nieosiągalny. – Dzięki połączeniu będziemy mogli zmniejszyć dystans, który dzieli nas od pięciu czołowych lig europejskich – stwierdził podczas rozmowy z „Le Monde” Bart Verhaeghe, prezydent Club Brugge. – Otworzymy się na rynek liczący 28 milionów ludzi. Być może nie uda się tego zrobić już w następnym sezonie, ale perspektywa dwóch lat jest już dużo bardziej realna.
W obu krajach nie mają już żadnych wątpliwości, że funkcjonowanie lig w obecnym formacie nie daje żadnego pola do rozwoju, a to z kolei oznacza stagnację. Tylko zmiana, chociaż niektórym może wydać się rewolucyjna, będzie w stanie popchnąć piłkę nożną w Belgii i Holandii do przodu. – Wycisnęliśmy już z tego maksimum. Jeśli pieniądze z praw telewizyjnych mają być większe, to droga wiedzie wyłącznie poprzez wprowadzenie rywalizacji klubów na zupełnie nowy poziom. To nie tylko zachęci media, ale stanie się również magnesem dla lepszych piłkarzy – powiedział w rozmowie z portalem „Sport Business” Pierre Maes, autor znanej książki o rynku telewizyjnym w piłce nożnej.
TYLKO DLA WYBRANYCH
Cele są ambitne i chociaż obie strony na tym zyskają, to jednak trzeba pamiętać, że owoce tego przedsięwzięcia będą początkowo konsumować tylko nieliczni. Zgodnie z projektem, do którego dotarli dziennikarze „Het Nieuwsblad”, w nowej lidze miałoby grać 10 klubów z Holandii i 8 z Belgii. To oznacza, że oprócz tych największych szanse na grę w elicie dostanie zaledwie kilka innych zespołów. Reszta będzie musiała występować w niższych dywizjach krajowych i tam się bić o to, by wywalczyć awans do elity.
Wiadomo, że rozgrywki BeNeLigi zostałyby zamknięte w 34. kolejkach, a po dwóch rundach meczów nie byłoby żadnej dodatkowej fazy play-off. Niejasny jest jeszcze system spadków i awansów. Tu w grę wchodzą dwa scenariusze – ten dużo bardziej prawdopodobny, czyli spadek dwóch zespołów (po jednym z każdego kraju) i ten mniej realny, gdzie na koniec sezonu smaku degradacji musiałyby zakosztować aż cztery ekipy (po dwie z każdego państwa). Na pierwszy rzut oka wydaje się, że podział ten będzie niesprawiedliwy, ponieważ część klubów, które regularnie występowały w pierwszych ligach, nagle będzie musiało się pogodzić z grą na zapleczu. Problem będzie jednak tylko pozorny, ponieważ motywacja związana z tym, by dostać się do BeNeLigi będzie tym większa, im większą umowę telewizyjną uda się finalnie wynegocjować.
W skład nowej organizacji na pewno wejdą początkowo giganci holenderskiej, a także belgijskiej piłki. W BeNeLidze będą więc występować Ajax Amsterdam, Feyenoord Rotterdam, PSV Eindhoven, AZ Alkmaar, Twente Enschede, Utrecht, Standard Liege, Anderlecht Bruksela, Club Brugge, KRC Genk oraz KAA Gent. Kto jeszcze? Tego dowiemy się już niedługo, bo chociaż niewiadomych jest wciąż sporo, to jedno jest pewne – z tej drogi nie ma już odwrotu. Belgowie i Holendrzy podjęli decyzję.