Derby Madrytu w LM: Ból i przyjemność
Real ma już serdecznie dosyć bojów z Atletico, a Atletico z Realem. Dla jednych i drugich te konfrontacje są bowiem prawdziwymi męczarniami. Real nienawidzi pressingu Atletico, Atletico nienawidzi klasy Realu. Madryckie drużyny po prostu boją się nawzajem. Natomiast kibice na całym świecie derby stolicy Hiszpanii kochają i z oglądania cierpień podopiecznych Zinedine’a Zidane’a i Diego Simeone czerpią niezwykłą przyjemność.
LESZEK ORŁOWSKI
Kiedy zaczyna się kolejny mecz tych drużyn, atmosfera przypomina tą panującą podczas jakiejś nielegalnej walki kogutów ze starego filmu. Wiadomo, że poleje się krew, zadane zostaną rany, że z każdą minutą atmosfera stawać się będzie coraz gęstsza. I nigdy nie ma jasności, kto zwycięży. Tym razem miłośników futbolu czeka uczta podwójna. Nie będzie trzeciego w przeciągu czterech lat madryckiego finału Champions League, bowiem los skojarzył obu odwiecznych rywali rundę wcześniej. Co się może wydarzyć w tym dwumeczu? Jaka atmosfera panuje w obu klubach?
Po co komu Bale?
Przegrana Realu w El Clasico wywołała burzę, jakiej chyba nikt się nie spodziewał. Po pierwsze aż do tego spotkania nikt nie mógł postawić ani drużynie, ani trenerowi żadnych poważniejszych zarzutów dotyczących aktualnego sezonu. Liderowanie Primera Division, awans do półfinału Ligi Mistrzów oraz zdobycie Superpucharu Europy i klubowego mistrzostwa świata przysłoniły odpadnięcie z Copa del Rey. Zizou wprawną ręką przeprowadzał zespół przez wszystkie rafy, szybko wydobywał z minikryzysów. Przeciwko Barcelonie zawodnicy grali po wyczerpującym fizycznie i mentalnie meczu z Bayernem. Mieli prawo nie być w optymalnej formie. A mimo tego przez większą część starcia przeważali, lecz zmarnowali sporo sytuacji. Gdyby w ostatniej akcji Leo Messi trafił na przykład w słupek a nie do siatki, Zidane znów byłby wielki. Ale Argentyńczyk strzelił gola i Francuz w jednej sekundzie stał się bardzo słabym trenerem.
Wszystko przez Garetha Bale’a. Walijczyk w tym sezonie ma mnóstwo kontuzji i jeszcze na dobrą sprawę nie rozegrał wielkiego meczu. Natomiast Isco prezentuje równą i bardzo wysoką formę. Jednak gdy tylko Walijczyk jest zdrowy, a stawka wysoka i trzeba posłać do boju jedenastkę galową, to on się w niej znajduje, a nie Hiszpan. Prasa i kibice od dawna mają dość forowania Bale’a, a Zizou z uporem trwa przy swoim. Pozostaje pytanie: dlaczego?
Sprawa nie jest łatwa, a powodów kilka. Pierwszy wynika z prostej konstatacji: dopóki nie było Bale’a w Realu, zespół nie potrafił wygrać Ligi Mistrzów; gdy się pojawił, od razu udało się to uczynić dwukrotnie. Można obruszać się, że to tylko zwykły zbieg okoliczności, sprzężenie w czasie dwóch nie mających ze sobą nic wspólnego rzeczy. Ale można postawić też tezę, że to właśnie Bale, czy raczej piłkarz o jego profilu i z jego klasą, był brakującym przez lata elementem. A jeśli tak, to droga do wielkich triumfów prowadzi przez Bale’a, a nie kogokolwiek innego i dlatego trzeba go wystawiać zawsze gdy tylko można. Przed spotkaniem z Barcą zawodnik zgłosił gotowość do gry mimo kontuzji odniesionej przeciwko Bayernowi, więc wyszedł na boisko, jednak szybko doznał urazu (siedemnastego odkąd jest w Realu) i wypadł na miesiąc z gry.
Drugi powód jest taki, że Zidane obejmując ponad rok temu zespół zadeklarował, iż tercet BBC będzie grał zawsze. Nie złożył tej deklaracji bez powodu. Nie chodzi nawet o to, że jako trener rezerw ulegał ponoć sugestiom z góry, kto ma zagrać, a Perez z pewnością chciał widzieć Bale’a w jedenastce. Rzecz też nie w tym, że tylko z Bale’em jest możliwy system 1-4-3-3 w najlepszym wydaniu. Francuz po prostu uznał, że by utrzymać się w tak trudnej szatni musi przede wszystkim mieć dobre relacje z tuzami, bo one są najważniejsze. Teraz zaś pozostaje konsekwentny. Inna rzecz, że na wstępie swej pracy Zidane obiecał wszystkim piłkarzom minuty, jakby dysponował ich większą pulą niż inni trenerzy. Zawodnicy mu uwierzyli. Isco i James grali u niego mniej niż u Beniteza, ale byli bardziej zadowoleni! Jednak teraz już nie są.
Casting na gwiazdę
Po co pisać tyle o zawodniku, którego zabraknie w obu spotkaniach z Atletico? Dlatego, że jego kontuzja jest bardzo dobrą wiadomością dla Realu i złą dla rywala. Po prostu forma Walijczyka była ostatnio tak niska, że każdy, kto za niego zagra, będzie lepszy. A wcale nie musi to być Isco, może paść na Jamesa Rodrigueza albo Marco Asensio. Zawodnik, który dostanie szansę, stanie na głowę, by udowodnić trenerowi, że jest lepszy od GB, ale też by przekonać ostatecznie Cristiano, że więcej będzie miał pożytku ze współpracy z nim, niż z Walijczykiem. Zresztą, zapewne w kolejnych spotkaniach Zizou wystawi wszystkich (jest jeszcze naturalny zmiennik Bale’a – Lucas Vazquez) kandydatów na jego zastępcę. To będzie swoisty casting do jednej z głównych ról w zespole Realu, a w roli oceniających wystąpią panowie ZZ i CR. Dwumecz z Atletico nabiera szczególnego wymiaru dla Jamesa. Wiadomo bowiem, że latem odejdzie jeden z trójki: Isco, Asensio, James. Z Isco klub niedawno przedłużył kontrakt do 2022 roku, więc Kolumbijczyk musi pilnie udowodnić nie tyle, że jest lepszy od Asensio, ale że jest po prostu wielki.
Madryckie media pisały, że po El Clasico z loży honorowej i gabinetu prezydenta wieje już w kierunku szatni zupełnie inny wiatr. Florentino Perez miał, oglądając te zmagania, dojść do wniosku, że czas Bale’a w Realu się kończy, trzeba zastąpić go Isco albo kimś innym, nawet jeśli wiązać się to będzie z przekomponowaniem podstawowego pomysłu na grę całego zespołu; tego pomysłu, który dwa razy doprowadził do zdobycia uszatki. Można postawić tezę, że jeśli Real bez Bale’a wyeliminuje Atletico, to skrzydłowy z Wysp zostanie latem wytransferowany; nie sprzedaje przecież nawet połowy koszulek, z tego co sprzedaje Cristiano. Nieco podobnie wygląda sprawa z Benzemą. Wielu dziennikarzy uważa, że jego czas na Santiago Bernabeu także dobiega końca. Niech no zawiedzie, zaś decydującego gola strzeli wpuszczony za niego Alvaro Morata, a wokół Francuza będzie się działo więcej, niż ostatnio wokół Bale’a.
Słabym punktem Realu jest Casemiro. Strzelił gola Barcelonie, zaliczył asystę z Bayernem, ale jest bardzo niepewny w rozgrywaniu piłki, łatwo ją traci. Gracze Atletico z pewnością się na niego wręcz rzucą, spróbują zdobyć bramkę po zabraniu mu futbolówki. Pewności brakuje też stoperom. Sergio Ramos jest nerwowy, Pepe kontuzjowany, Raphael Varane wraca po urazie, Nacho na pewien poziom się nie wespnie. To, plus Casemiro, jak się wydaje warunkuje taktykę Atletico na derby: będzie to agresywny, wysoki pressing od pierwszej minuty, by jak najszybciej strzelić gola na Santiago Bernabeu, a następnie włożyć do banku i wyjąć po tygodniu jako trafienie decydujące o finale Lig Mistrzów dla Los Colchoneros. Na pewno Cholo poleci staranne pilnowanie skrzydeł, bo ofensywne wejścia Daniego Carvajala i Marcelo to dziś najgroźniejsza broń Merengues.
Na mecz ligowy z Deportivo, 26 kwietnia, Zidane wystawił jedenastkę składającą się z prawie samych zmienników. Wygrała ona 6:2. „Marca” napisała, że Real ma prawdopodobnie najlepszych rezerwowych na świecie. Ich klasa, potencjał, forma i głód gry na pewno będą atutem Realu w wyczerpujących fizycznie zmaganiach z Atletico.
Nogi i serca w jednym rytmie
Simeone musiała bardzo zdenerwować porażka 0:1 z Villarrealem w 34 kolejce Primera Division. Przecież w przypadku zwycięstwa i bardzo możliwego potknięcia Sevilli z Celtą lub Malagą jawiła się szansa na zwiększenie przewagi nad zespołem z Andaluzji. A gdyby wzrosła ona do czterech punktów, można by ligowe spotkania „okołorealowe” potraktować ulgowo, to znaczy zadowolić się w nich remisem. A tak trzeba będzie grać o zwycięstwo, bo przecież trzecie miejsce na mecie sezonu jest niezwykle ważne. Przegrana z Submarinos boli tym bardziej że była całkiem niezasłużona. Atletico atakowało, stwarzało sytuacje, ale znakomicie bronił Andres Fernandez, a Roberto Soriano strzelił gola po jedynej groźniejszej akcji gości. Nie ma zatem mowy o jakimś kryzysie Los Colchoneros. Od początku marca prezentują równą, wysoką formę. W czternastu spotkaniach stracili zaledwie sześć goli, więc odzyskana została stracona jesienią solidność w defensywie. Diego Simeone nie ma żadnego większego problemu, dłubie tylko przy szczegółach.
Jakże inaczej było na początku lutego, gdy Atletico w kiepskim stylu przegrało u siebie 1:2 w Copa del Rey z Barceloną! Dziennikarze i eksperci pisali wtedy i mówili, że zespół jest już wypalony współpracą z Simeone, któremu brakuje pomysłów, by ożywić grę, że wielkie Atletico wkroczyło w fazę schyłkową. Tymczasem nic bardziej mylnego! Dziś znów gra drużyny pełna jest energii, bliska niezawodności. U zawodników nie widać śladu zmęczenia sezonem. – Mamy entuzjazm, czujemy się silni, a nogi są w stanie dogonić serca – powiedział ostatnio w charakterystycznym dla siebie stylu Argentyńczyk.
Ciekawe, jak Simeone poradzi sobie z brakiem w pierwszym meczu Yannicka Carrasco, który doznał kontuzji przeciwko Submarinos? Wpuścił Belga w trakcie drugiej połowy, co dowodzi, że planował oszczędzanie jego wątlejszych niż innych piłkarzy sił na Real. Carrasco pełni o wiele ważniejszą rolę niż tylko skrzydłowego, który asystuje i strzela. Rozciąga mianowicie grę Atletico, umie sam utrzymać się przy piłce, co pozwala reszcie zespołu odbudować ustawienie. Tymczasem ze skrzydłowymi nie jest najlepiej, dla Carrasco brakuje zmiennika. Wciąż nie jest takim bardzo długo adaptujący się Nicolas Gaitan, żadnej gwarancji nie daje Angel Correa. Na jednym boku zagra oczywiście Koke (zapewne na lewym, jak zwykle pod nieobecność Carrasco), ale obsada drugiego skrzydła spędzała Simone sen z oczu w ostatnie noce przed meczem.
Podobnie jak ma to miejsce w Realu, w znakomitej formie są boczni obrońcy Atletico. Imponuje zwłaszcza Filipe Luis. Brazylijczyk znajduje się w życiowej formie, prze do przodu niczym taran. Natomiast na prawej stronie występował ostatnio Jose Gimenez, zastępujący kontuzjowanych: Juanfrana i Sime Vrsaljko. Były to występy na tyle udane, że nie można wykluczyć, iż zagra także przeciwko Realowi. Oczywiście, nie da zespołowi tyle w ataku co rekonwalescenci, ale za to zatrzyma każdego zawodnika atakującego jego stroną. Vrsaljko albo Juanfran mógłby wtedy zająć miejsce na prawej pomocy.
Derbowy dwumecz o finał Ligi Mistrzów nie ma faworyta. Ze spotkaniami Realu z Atletico jest w erze Simeone tak, że logika, która nimi rządzi, ujawnia się dopiero po meczach. Wtedy wiadomo, że dane starcie nie mogło się skończyć inaczej, niż się skończyło. Ale przed – nie ma mądrych! I za to właśnie kochamy derby Madrytu.
TEKST UKAZAŁ SIĘ RÓWNIEŻ W NAJNOWSZYM WYDANIU TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA” (NR 18/2017)