Przed sezonem nikt nie postawiłby na nich złamanego grosza. Właściwie we wszystkich prognozach niemieccy eksperci i media stawiały ich w gronie drużyn, które do ostatniej chwili będą musiały drżeć o utrzymanie. Podśmiewywano się z dyrektora sportowego Hannoveru Horsta Heldta, który tuż po zakończeniu minionego sezonu hurtowo sprowadził do klubu gromadkę dość przeciętnych w skali ligi zawodników, a potem bezskutecznie przez długie tygodnie szukał po świecie napastnika. Mówiono, że kadrowo beniaminek prezentuje się najgorzej w całej lidze, że nazbierał odpadów z innych drużyn, że idzie drogą SV Darmstadt…
TOMASZ URBAN
Tymczasem dwa tygodnie temu „Kicker” przedstawił tradycyjną ocenę letnich transferów po jednej trzeciej sezonu. Bezkonkurencyjny w tej klasyfikacji okazał się właśnie Hannover 96. Nie mogło być zresztą inaczej, skoro pięciu z sześciu sprowadzonych latem piłkarzy stanowi dziś trzon pierwszej jedenastki i decyduje o obliczu zespołu. Doskonałymi pociągnięciami okazały się transfery Ihlasa Bebou, Pirmina Schweglera czy Jonathasa, po słabym okresie w Hamburgu odradza się Matthias Ostrzolek, a i Julian Korb zaczyna nawiązywać do swych najlepszych chwil z czasów gry w Borussii Moenchengladbach.
PIENIĄDZE SZCZĘŚCIA NIE DAJĄ
Augsburg też w zasadzie nikogo nie przekonywał, tym bardziej że przed początkiem bieżącego sezonu bardziej się osłabił, niż wzmocnił. W końcu Dominik Kohr, Raul Bobadilla, Halil Altintop, a nade wszystko Paul Verhaegh to byli podstawowi zawodnicy ekipy Manuela Bauma. Nabytki? Michael Gregoritsch, którego bez wielkiego żalu wypuszczono z HSV, Marcel Heller ze zdegradowanego Darmstadt, Rani Khedira, który nie mieścił się w kadrze Lipska, i anonimowy Wenezuelczyk Sergio Cordova. Ale Baum nie zamierzał narzekać.
FC Augsburg to skromniutka organizacja. Szefostwo, kibice i piłkarze znają miejsce w szeregu i wiedzą, że przede wszystkim muszą się oglądać za siebie. „Bild” nazwał ten zespół dyżurnym kandydatem do spadku. Klub relatywnie od niedawna gra na najwyższym poziomie w Niemczech i wciąż cieszy go każdy kolejny sezon spędzony pośród Bayernów, Borussii czy innych Bayerów. Pod względem wysokości budżetów płacowych ciągle należy do najbiedniejszych w całej stawce. I paradoksalnie – to jest jego mocna strona. Jego jedyną szansą jest skrupulatna praca organiczna, klarowna filozofia i mądre zarządzanie, czyli coś, czego od dawna brakuje w Hamburger SV, Werderze Brema czy w kilku innych klubach określanych mianem Traditionsvereine, które od lat pałętają się po niższych szczeblach. Czasem jest tak, że im mniej masz na koncie, tym mądrzej tym zarządzasz, musisz lepiej przemyśleć podejmowane decyzje. Tegoroczny przykład Kolonii pokazuje, że transfery robi się najtrudniej wtedy, gdy masz na nie pieniądze. Stefan Reuter wydał latem na nowych piłkarzy 7 milionów euro. To i tak sporo jak na Augsburg, ale z drugiej strony zarobiono na letniej wyprzedaży nieco ponad 6 milionów, więc bilans wyszedł prawie na zero. Gdzie jest dziś Kolonia, a gdzie Augsburg, wszyscy widzą…
PROSTO, ALE Z POMYSŁEM
Kilka tygodni temu Baum był gościem sobotniego „Sport Studio”, nadawanego co tydzień przed stację ZDF. Moderator dał mu białą kartkę papieru i poprosił, by w trakcie trwania programu opisał swoją piłkarską filozofię. Baum stworzył diagram, w którym wyłożył całą teorię, za punkt centralny wywodu obierając moment straty piłki. Albo wówczas odbudowujesz czym prędzej formacje, albo ruszasz do pressingu. Jeśli szybko przechwycisz piłkę, to albo ruszasz z kontrą, albo budujesz atak pozycyjny. Prowadzący studio nie dał za wygraną, bo nie chodziło mu o teorię piłki nożnej, a o to, by Baum odkrył przed nim i widzami tajemnicę świetnych wyników klubu w bieżących rozgrywkach. Baum jednak nie potrafił (bądź też nie chciał) wyjaśnić fenomenu drużyny. Ale podświadomie zdradził wszystko, bo faktycznie centralnym punktem w grze Augsburga jest organizacja zespołu po stracie piłki. Zgodnie z obowiązującymi w tym sezonie w lidze trendami, bazuje ona przede wszystkim na zabezpieczeniu dostępu do własnej bramki, ale robi to w sposób elastyczny i zależny od przeciwnika, a ponieważ mało drużyn w Bundeslidze potrafi sobie dziś radzić z atakiem pozycyjnym, na razie daje to znakomite efekty.
Są mecze, w których po stracie natychmiast odbudowuje zasieki na własnym przedpolu, w innych spotkaniach potrafi też jednak podejść wysoko pressingiem pod przeciwnika. O ile w spotkaniu z Werderem z uśrednionych pozycji piłkarzy FCA wynikało, że tylko czterech zawodników regularnie przebywało na połowie rywala, a pozycja najdalej wysuniętego piłkarza gości w tym meczu, czyli Alfreda Finnbogasona, mieściła się jeszcze w obrębie środkowego koła, o tyle w starciu z Bayerem Leverkusen aż pięciu piłkarzy grało średnio na połowie Bayeru (trzech z nich było znacznie wyżej niż wspomniany Finnbogason w meczu z Werderem), a w spotkaniu z Hannoverem nawet sześciu. Baum nie jest niewolnikiem jednego taktycznego systemu. Swobodnie przechodzi między grą trzema, czterema czy pięcioma obrońcami. Jego zespół chętnie oddaje piłkę rywalom (zaledwie 44 procent posiadania piłki, mniej w lidze ma tylko Freiburg), a po odzyskaniu rusza do kontry, w której czuje się najmocniejszy (pięć goli strzelonych w tym sezonie po szybkich atakach – więcej w całej lidze strzelił tylko Bayer Leverkusen). Zdecydowana większość ataków przeprowadzana jest skrzydłami – przede wszystkim lewą stroną – co jest zrozumiałe z kilku powodów: po pierwsze, w środku pola brak drużynie należytej jakości do przeprowadzania kombinacyjnych ataków, po drugie, gra ustawiona jest pod bardzo szybkich skrzydłowych – Brazylijczyka Caiuby’ego i Marcela Hellera, którzy doskonale czują się w szybkich atakach, a po trzecie, sezon życia ma lewy obrońca Philipp Max, dysponujący doskonałym dośrodkowaniem – najlepszym w lidze, co potwierdza liczba asyst (już pięć), a także znakomity wskaźnik zagrań w pole karne rywala, po których jego koledzy oddają bezpośrednie strzały na bramkę (12 prób na mecz, z których średnio sześć jest udanych – zdecydowanie najwyższy wskaźnik wśród wszystkich obrońców w lidze), oraz liczba wykonywanych kluczowych podań w meczu (2,9 – także najlepiej w całej lidze). Dorzućmy do tego szefa środka pola, nieśmiertelnego Daniela Baiera i skutecznego z reguły Finnbogasona i okaże się, że mimo dość skromnych możliwości, Baum ma jednak w drużynie kilka filarów, na których może oprzeć swoją filozofię. I niech ten sobotni mecz z Bayernem nikogo nie zmyli, bo wizyta na Allianz, dla takiego zespołu jak Augsburg, to zło konieczne. Trzeba przetrwać to spotkanie z możliwie jak najmniejszymi stratami i skupić się na bardziej realnych wyzwaniach.
BYLE NA ZERO Z TYŁU, A Z PRZODU CO SIĘ UDA…
Andre Breitenreiter, podobnie jak Baum, nie stroni od taktycznych eksperymentów. Hannover nie ma w tych rozgrywkach jednego, ulubionego ustawienia. Zaczął sezon od grania czwórką z tyłu, ale w meczach z Borussią Dortmund i RB Lipsk, czyli z drużynami o największym obok Bayernu potencjale piłkarskim, przeszedł na grę pięcioma obrońcami. I dało to znakomite efekty, bo Borussia Dortmund została rozłożona na łopatki, zaś Lipsk dopiero w samej końcówce przeważył szalę na swoją korzyść. Cechą charakterystyczną w grze H96, na co zwraca uwagę choćby fachowy portal spielverlaguerung.de, jest stosowanie ustawienia będącego lustrzanym odbiciem systemu taktycznego przeciwnika. Wspomniany mecz z Borussią Dortmund jest tego najlepszym przykładem. System 1-5-2-1-2, z którego tydzień wcześniej podobny użytek zrobił Niko Kovac i jego Eintracht Frankfurt, sprawił, każdy z graczy BVB miał na boisku indywidualnego opiekuna, co przy słabszym okresie całej drużyny i małej ruchliwości graczy w drugiej linii skutkowało wieloma odbiorami i szybkimi kontrami. Specjalnie na użytek tego meczu Breitenreiter zmienił nie tylko ustawienie zespołu, ale też pozycje kilku piłkarzom. Nominalnego bocznego obrońcę Olivera Sorga przesunął do środka, powtarzając manewr Thomasa Tuchela z Łukaszem Piszczkiem w zeszłym sezonie, skrzydłowego Feliksa Klausa ustawił na pozycji numer dziesięć, zaś bocznego napastnika Ihlasa Bebou jako środkowego napastnika. Zarówno Klaus, jak i Bebou znani są z tego, że potrafią bardzo szybko biegać, co w połączeniu z silnym i umiejącym ochronić piłkę napastnikiem Jonathasem oraz długimi piłkami bitymi bezpośrednio po przechwycie (blog niemalsallein, zajmujący się stroną taktyczną Hannover 96, wyliczył, że w całym meczu gospodarze tylko pięciokrotnie próbowali wyjść spod własnej bramki krótkimi podaniami, z czego tylko trzy próby okazały się udane) pozwalało na dość łatwe „przekopywanie” górą agresywnego pressingu Borussii i stwarzanie sobie dogodnych sytuacji, co z kolei poskutkowało aż czterema strzelonymi golami i czerwoną kartką dla Dana-Axela Zagadou.
O wszechstronności Hannoveru świadczą jednak i inne mecze. W spotkaniach z Lipskiem czy Augsburgiem zespół płynnie przechodził między trzema czy nawet czterema systemami taktycznymi – od 1-4-4-2 przez 1-4-2-3-1, po 1-4-1-4-1, a momentami też 1-4-3-3.
Tak czy inaczej jednak – w centrum uwagi cały czas pozostaje gra obronna. W odróżnieniu od Augsburga piłkarze Hannoveru raczej unikają wysokiego pressingu, a potwierdzają to grafiki z uśrednionymi pozycjami piłkarzy, z których wynika, że zespół atakuje maksymalnie czterema zawodnikami, którzy i tak ustawieni są zazwyczaj w obrębie środkowego koła. Tak zachowawcze podejście do przeciwnika daje jednak efekty pod własną bramką. Hannover pozwolił rywalom na strzelenie jedynie dwóch goli po atakach pozycyjnych – zdecydowanie najmniej ze wszystkich drużyn w lidze. Ponadto po uderzeniach z pola karnego stracił tylko osiem goli, czyli tuż po Bayernie najmniej w lidze. Siłą zespołu są też na razie indywidualności. Salif Sane to dziś czołowy obrońca w całej lidze, coraz lepszy jest grywający na różnych defensywnych pozycjach Waldemar Anton, gole strzela i jeszcze strzeli Martin Harnik (choć przy okazji też parę razy spektakularnie spudłuje, jak to ma w zwyczaju), a prawdziwą furorę robi wspomniany wcześniej Bebou.
W gruncie rzeczy można powiedzieć, że Augsburg i Hannover to w tym sezonie bardzo podobnie grające drużyny. Obie mają podobną filozofię, stawiają na szczelną defensywę, dopasowują się taktycznie do rywala, atakują głównie skrzydłami (gole z gry, zdobyte po atakach skrzydłami, to w obu przypadkach około 75 procent całości dorobku) i korzystają na tym, że trudno w tym sezonie w Bundeslidze znaleźć zespół, który swobodnie radzi sobie z atakiem pozycyjnym i rozbijaniem wzmocnionych liczebnie linii defensywnych, pomijając oczywiście Bayern. O ile jednak statystyki Augsburga są dość obiecujące także w kwestii ofensywy, o tyle w przypadku Hannoveru wypadają dość blado (dla przykładu – tylko Freiburg oddaje w całej lidze mniej celnych strzałów na mecz). Dlatego w przypadku drużyny Breitenreitera można wysnuć wniosek, że osiąga ona obecnie wyniki nieco ponad stan, i można się zastanawiać, co się stanie, gdy defensywa przestanie działać jak należy. Oby nie było tak jak w anegdocie opowiadanej przez Apoloniusza Tajnera. Kiedy Adam Małysz, po serii fantastycznych występów, nagle stracił formę, jeden z dziennikarzy zapytał trenera mistrza, dlaczego nasz orzeł przestał dobrze skakać. – Panie, my nawet nie wiemy, dlaczego on zaczął dobrze skakać… – odparł Tajner. Ciekawe, czy Breitenreiter w przypadku nadejścia kryzysu będzie lepiej przygotowany do odpowiedzi.
ARTYKUŁ UKAZAŁ SIĘ RÓWNIEŻ W NAJNOWSZYM WYDANIU TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA” (NR 47/2017)