Niepotrzebny w Realu Marcos Llorente grając w barwach nowego klubu, Atletico, uznawany jest dziś za najlepszego piłkarza Primera Division. Ale jej gwiazdą stał się w ostatnich tygodniach jeszcze jeden futbolista, który nie dostał szansy od Zinedine’a Zidane’a. To Jorge de Frutos, występujący obecnie w Levante.
De Frutos to jeden z cichych bohaterów tego sezonu w La Liga.
O Llorente i jego dokonaniach piszemy w innym miejscu tego numeru, zapowiadając derby Madrytu, których będzie bohaterem. Jego i De Frutosa łączy wiele rzeczy – w tym pozycja i styl gry. Jednak przede wszystkim obaj znajdują się na czele listy najlepszych asystentów La Liga. La Fabrica, jak widać, pracuje pełną parą i jej bramy opuszczają kolejne roczniki dobrze przygotowanych do zawodu wychowanków. Odciska piętno nawet na tych, którzy byli w niej króciutko, jak De Frutos. Natomiast w samym zespole Los Blancos jest ich jak na lekarstwo.
Jak w rodzinie
De Frutos nie jest żadnym juniorem, 20 lutego obchodził bowiem 23 urodziny. Na świat przyszedł w kastylijskiej wiosce Navares de Enmedio, niedaleko Segovii. Jego droga do Realu wiodła przez Rayo de Majadahonda, klub skoligacony z Atletico, które w tejże miejscowości ma ośrodek treningowy. W centrum szkoleniowym Realu, Valdebebas, spędził sezon 2018-19, w którym wystąpił w 37 meczach Castillii i strzelił 7 goli. To było za mało, żeby spojrzał na niego trener pierwszego zespołu, Jorge odwiedzał Santiago Bernabeu wyłącznie jako kibic. W poprzednich rozgrywkach najpierw przywdziewał koszulkę Realu Valladolid, w barwach którego zadebiutował i w La Liga, i w Copa del Rey, a potem Rayo Vallecano. Jak się zatem okazuje, także trener Los Pucelaso, Sergio Gonzalez, nie miał do tego niewysokiego (173 cm) skrzydłowego oka. – W Valladolid się nie odnalazłem, bo przeskok z Segunda B do Primera okazał się zbyt duży – powiedział piłkarz samokrytycznie, usprawiedliwiając niejako pomyłkę trenera. Za to wpadł w oko Paco Lopezowi. Szkoleniowiec Levante lubi futbol ofensywny, ceni zawodników dobrze wyszkolonych technicznie i z polotem, zatem zespół ten okazał się dla De Frutosa idealnym miejscem, by się rozwinąć i pokazać klasę.
Udane występy zawodnika zainteresowały menedżerów wielu klubów jego obecnym statusem. Otóż Levante wykupiło z Realu 50 procent praw do karty De Frutosa, płacąc za nie 3 miliony euro (inne źródła podają, że 2,5). „To jak prezent” – napisała ostatnio „Marca”. Zatem ewentualne wyciagnięcie zawodnika z Ciutat de Valencia będzie niełatwą, bo trójstronną operacją. Na razie zawodnik nie chce nawet słuchać o propozycjach z innych ekip, gdyż bardzo dobrze mu w Walencji. Podoba mu się nie tylko sposób myślenia trenera i styl gry zespołu. – To rodzinny klub. Nawet z prezydentem można bez kłopotu iść na kawę i porozmawiać – opowiada. Pozostanie w Levante doradza mu także jego mentor, którym do dziś pozostaje trener z Rayo Majadahonda, Antonio Ivando.
Gol z połowy
De Frutos znakomicie zaprezentował się w obu ligowych meczach z Atletico rozegranych w poprzednim tygodniu. Pierwszy (1:1) uważa za w ogóle swój najlepszy w sezonie; to on oczywiście asystował przy golu Enisa Bardhiego. W drugim znalazł się na ławce rezerwowych, co nie było żadnym despektem, bo Paco Lopez zmienił aż siedmiu zawodników wyjściowej jedenastki, by gwiazdy wpuszczać potem, na podmęczonego rywala; taki miał plan. Wypalił znakomicie. De Frutos wszedł na plac gry w 62 minucie, a w ostatniej strzelił gola na 2:0, uderzając przytomnie z połowy boiska do pustej bramki. – Bramkarz Atletico przy rzucie rożnym poszedł pod naszą bramkę. Stoperzy wybili piłkę, przejął ją Marcos Llorente. Zauważyłem, że podjął decyzję o podaniu górą na skrzydło. No więc ruszyłem, by przeciąć jej lot, przejąłem ją, pognałem na bramkę i kopnąłem. Patrzyłem na lot futbolówki z niepokojem, przez chwilę bałem się, że trafi w słupek, ale ostatecznie wpadła do siatki. Na pamiętam urodzin spędzanych w tak wspaniałym humorze, tak pięknych i emocjonujących – opowiadał po meczu.
Razem z nim z Realu do Levante trafił napastnik Dani Gomez. Obaj zrazu byli w cieniu, w głębokiej rezerwie, ale z czasem zaczęli odgrywać coraz ważniejsze role w ekipie. – To świetni chłopcy, z wielką ochotą do gry i umiejętnościami. Jestem bardzo zadowolony z ich towarzystwa na boisku – powiedział Roger Marti, najlepszy strzelec zespołu. Młodych komplementował także Jose Luis Morales. O De Frutosie jedna z gazet napisała, że przypomina właśnie młodego El Comendante. – Obym miał tak piękną karierę, jak on – powiedział Jorge. Obecnie to właśnie z klubową legendą rywalizuje o miejsce w jedenastce. Istotnie bowiem obaj mają podobny styl, czasami Paco Lopez uważa, że dwóch takich zawodników na raz na boisku to o jednego za dużo. – Walka o miejsce w składzie? To oczywiste, to jest Primera Division, tutaj niczego nie dostaje się za darmo. Nie widzę nic dziwnego w tym, że nawet po bardzo udanym meczu w kolejnym jestem rezerwowym – mówi Jorge.
Na boisku jest graczem bardzo walecznym, eksplozywnym, za to poza nim pozostaje nieśmiałym chłopcem z prowincji. Uchodzi także za dojrzałego człowieka. Z pewnością zawdzięcza to też temu, że bardzo wcześnie się ożenił. – Na co miałem czekać, skoro spotkałem kobietę swojego życia – wyjaśnił wścibskiemu dziennikarzowi. To jej dedykuje wszystkie gole, przyciskając w umówionym geście dłoń do policzka.
Przed Levante jeszcze wiele trudnych ligowych starć, do utrzymania nadal droga daleka. Natomiast już 4 marca zagra rewanż półfinału Copa del Rey z Athletikiem Bilbao. Baskowie na pewno woleliby, żeby tego dnia De Frutos dostał wolne.
Leszek ORŁOWSKI