Dariusz Mioduski – zakładnik oczekiwań
Przy Łazienkowskiej liczą się trofea i gra w fazie grupowej europejskich pucharów. Trener Legii nie ma czasu, trener Legii musi mieć wynik. Dopóki takie będzie myślenie o Legii, dopóty będą się w niej często zmieniali szkoleniowcy. Może więc problemem, choć nie najważniejszym, jest narracja, którą Mioduski buduje wokół klubu?
PRZEMYSŁAW PAWLAK
Dariusz Mioduski zwolnił Aleksandara Vukovicia już kilka tygodni temu, więc temat mógłby wydawać się mocno nieświeży. Głos zabrał jednak trener (obszerne fragmenty wywiadu dla portalu WP SportoweFakty publikujemy w dalszej części tego wydania „PN”) i dał mu drugie życie. Vuko docenia pracę wykonywaną przez właściciela na rzecz Legii Warszawa, uderza za to w otoczenie Mioduskiego, w którym miały znajdować się osoby szyjące mu buty. Takie postawienie sprawy nie zamyka mu w przyszłości powrotu na Łazienkowską. Przecież łatwiej wymienić kilka elementów w otoczeniu Mioduskiego niż Mioduskiego.
Vuko dobrze tę rozmowę przemyślał. Nie spalił najważniejszego mostu wiodącego do Legii. Poniekąd rozmył odpowiedzialność za swoje zwolnienie. Tyle że to właściciel mistrzów Polski wykonał wyrok. I miał do tego prawo. Prawo w rozumieniu także momentu podjęcia decyzji. Jestem zwolennikiem długofalowej pracy trenerów z drużynami. Powinni wdrażać koncepcje, układać zespoły według własnego pomysłu, wyprowadzać je z kryzysów. Spójrzmy na przykład Rakowa Częstochowa – klub działa zgodnie z tą sztuką i jakie są efekty! Tyle że Raków to nie Legia. Gdyby Raków odpadł po dogrywce w drugiej rundzie kwalifikacji Ligi Mistrzów, uznalibyśmy, że nie przyniósł wstydu polskiej piłce. Gdy odpada Legia, zaczyna się polowanie na czarownice. Kwestia oczekiwań.
Vuković ma żal, że nie dostał możliwości poprowadzenia drużyny w decydujących meczach kwalifikacji Ligi Europy. Jako dziennikarz też uważam, że na to zapracował, tak byłoby sprawiedliwie. Gdybym jednak znalazł się na miejscu Mioduskiego, nie mogę wykluczyć, że podjąłbym identyczną decyzję jak prezes Legii. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Właściciel Legii zdecydował się na ryzykowny ruch, ale czy mając na uwadze postawę mistrzów Polski w kilku meczach przed zmianą trenera, zostawienie Vuko na stanowisku nie było równie ryzykowne?
Przy Łazienkowskiej liczą się trofea i gra w fazie grupowej europejskich pucharów. Trener Legii nie ma czasu, trener Legii musi mieć wynik. Dopóki takie będzie myślenie o Legii, dopóty będą się w niej często zmieniali szkoleniowcy. Może więc problemem, choć nie najważniejszym, jest narracja, którą DM buduje wokół klubu? Bo jeśli w każdym wywiadzie stawiasz przed zespołem cele, nakładasz na niego i siebie presję, stajesz się zakładnikiem oczekiwań opinii publicznej. Wiążesz sobie ręce. Nie możesz dać czasu trenerowi, możesz tylko rozliczać go z wyników. Podobnie postępowali Karol Klimczak i Piotr Rutkowski w Lechu Poznań. Kiedy jednak zatrudnili Dariusza Żurawia i zdecydowali, że przyszedł czas na wprowadzenie szeroką ławą wychowanków do składu, wydźwięk ich wystąpień medialnych uległ zmianie. Przestali mówić o trofeach, zaczęli o jak najlepszej grze (co przecież nie wyklucza trofeów!). Klimczak i Rutkowski z pełną premedytacją wzięli presję i gniew kibiców na siebie, a Żuraw i młodzi zawodnicy dostali czas i margines do popełnienia błędów. Lech mógł awansować do fazy grupowej Ligi Europy, ale nie musiał. Legia Mioduskiego zawsze musi, tyle że wciąż nie awansowała.
TEKST UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (NR 43/2020)