Przejdź do treści
Dąbrowski: Lubię udowadniać ludziom, że się mylą

Polska Ekstraklasa

Dąbrowski: Lubię udowadniać ludziom, że się mylą

Jesienią został uznany za największą transferową wpadkę warszawskiej Legii, wiosną – za odkrycie rundy. Przed czerwcowym meczem eliminacji mistrzostw świata z Rumunią Maciej Dąbrowski jest wskazywany jako jeden z głównych kandydatów do zastąpienia na środku obrony reprezentacji Polski pauzującego za kartki Kamila Glika.

Rozmawiał MICHAŁ CZECHOWICZ

Po transferze do Legii piłkarz potrzebuje minimum pół roku, żeby odbudować formę: to prawda czy mit?

Mit – mówi Dąbrowski (na zdjęciu z prawej).

Zdaniem wielu twoja dyspozycja w rundzie jesiennej po transferze z Zagłębia Lubin była jednak na to dowodem.

Nigdy nie szukam wymówek, ale trafiłem do Legii w trakcie sezonu, po kilku tygodniach gry co trzy dni i męczących podróży w eliminacjach Ligi Europy. Na testy medyczne do Warszawy jechałem autem w nocy i po przyjeździe nie mogłem zasnąć. Po badaniach znowu wsiadłem za kierownicę i pojechałem do rodzinnego domu we Włocławku. Następnego dnia w Lubinie musiałem zdać sprzęt. Potem powrót do stolicy, trening, wyjazd na pierwszy mecz. Nie jesteś w stanie oszukać organizmu. Dlatego zupełnie inaczej wchodzisz do nowego zespołu po przepracowaniu pełnego okresu przygotowawczego. Moja wiedza o grze Legii opierała się głównie na momentach zapamiętanych z meczów Zagłębia i z telewizji. W spotkaniu z Górnikiem Zabrze w Pucharze Polski było widać, jak bardzo byłem zajechany. Dochodziłem do siebie bardzo długo, a potem przyszła zmiana trenera.

Zanim do tego doszło, Besnik Hasi wystawił cię w pierwszym składzie w przegranym 0:6 meczu z Borussią Dortmund w Warszawie. Na konferencji po spotkaniu powiedział: – To nie jest do zaakceptowania, żeby tak wyglądała nasza obrona, popełniła aż tyle błędów.

Z Jakubem Czerwińskim jesteśmy bardzo dobrymi kolegami, ale nigdy wcześniej ze sobą w piłkę nie graliśmy. Na lewej obronie wystąpił Guilherme. Defensywa z tego meczu była jednym wielkim eksperymentem. Czy sytuacja mnie przerosła? Nie. Sprawy potoczyły się tak szybko, że nie zdążyłem sobie poukładać w głowie, co się dzieje. Na mecz z Borussią, mój debiut w Champions League, wyszedłem po dwóch treningach z drużyną.

Po transferze mówiono, że Legia kupuje najlepszego środkowego obrońcę ekstraklasy, zaraz po Michale Pazdanie. W rundzie wiosennej kolejny raz w karierze musiałeś więc udowodnić swoją wartość.

Przyzwyczaiłem się. Lubię udowadniać ludziom, że się mylą.

To prawda, że już zimą mogłeś wrócić do Zagłębia?

Nie czułem się komfortowo w tej sytuacji. Po zakończeniu rundy porozmawiałem szczerze z trenerem Jackiem Magierą. Usłyszałem, że mogę wiele udowodnić w okresie przygotowawczym i dostanę szansę. Mam taki charakter, że lubię grać w otwarte karty. Jeśli trener nie widzi mnie w swoim zespole, nie chcę być dla nikogo obciążeniem. Dla mnie nie jest satysfakcją wygodne życie, dobry kontrakt i siedzenie na ławce. Nie chcę, żeby tak wyglądała moja kariera.

Decydując się na transfer, wiedziałeś, na co się piszesz. Masz znacznie silniejszą konkurencję do gry w pierwszym składzie niż w Lubinie: podstawowy obrońca reprezentacji Polski Michał Pazdan, najbardziej utytułowany piłkarz w historii Legii Jakub Rzeźniczak, Jakub Czerwiński na przenosiny do Warszawy zapracował, wyróżniając się w ekstraklasie w Pogoni Szczecin.

Oczywiście, że byłem świadomy, na jakiej wysokości zawieszona jest poprzeczka. Ale znałem też swoją wartość. Byłem pewny, że kiedy wypracuję optymalną formę i nie będę miał problemów ze zdrowiem, będę mógł wnieść wiele do drużyny, a drużyna pomoże mi wejść na wyższy poziom.

Wiosną sytuacja zmieniła się o 180 stopni.

Najważniejsze jest zaufanie, wparcie drużyny i trenera. To bardzo dużo daje. Inaczej nie można zbudować pewności siebie. Musiałem się też przyzwyczaić do innego rodzaju presji – w Legii liczy się tylko zwycięstwo. Jestem też świadomy, że na mecz z nami każdy przeciwnik w ekstraklasie motywuje się podwójnie.

Dziś jesteś jednym z głównych kandydatów do zastąpienia w meczu z Rumunią Kamila Glika.

Słyszałem. Super, tyle że czytam o tym tylko w prasie. Nikt ze sztabu reprezentacji Polski się ze mną nie kontaktował i dlatego nie myślę o meczu z Rumunią. Oczywiście reprezentacja jest marzeniem każdego piłkarza, ale teraz najważniejsza jest dla mnie końcówka sezonu w ekstraklasie. Nigdy nie byłem mistrzem Polski. Bardzo chciałbym nim zostać, zapisać się w historii Legii.

Niedawno w rozmowie z „Przeglądem Sportowym” twój były trener z Pogoni Szczecin, Dariusz Wdowczyk, powiedział: – Miał trudności z ustabilizowaniem formy. Zdarzało się, że w grze pokazywał przebłyski geniuszu, żeby za chwilę dać takiego babola, że ręce opadały. Co ty na to?

Często rozmawialiśmy na ten temat i nie będę zaprzeczał, że takie sytuacje nie miały miejsca. Tak było, ale kiedyś. Z Zagłębia odchodziłem po dobrym, liczącym półtora sezonu okresie, i wydaje mi się, że w Legii nie schodzę poniżej przyzwoitego poziomu.

Z Pogoni Szczecin odchodziłeś do pierwszoligowego wówczas Zagłębia Lubin po dwóch i pół sezonu regularnej gry w ekstraklasie.

Szczecin jest świetnym miastem do życia. Czuliśmy się tam z rodziną bardzo dobrze. W bloku, w którym mieszkaliśmy, poznałem mojego najlepszego przyjaciela, z którym kiedyś przypadkiem zaczęliśmy rozmowę na temat wędkarstwa. Wiedziałem, że Zagłębie szybko awansuje. Czułem, że potrzebuję zmiany, żeby sportowo pójść do góry i ustabilizować formę, a warunki w Lubinie były do tego idealne. Po pół roku z powrotem byłem w ekstraklasie.

Rok przed odejściem do Legii wiele mówiono o twoim transferze do Turcji. Podobno byłeś już dogadany z Osmanlisporem.

Były takie rozmowy, ale na nich się skończyło. Pojawiły się dwie poważne przeszkody przed moim wyjazdem. Nie byłem w stanie ocenić, jak bezpiecznie było w tym czasie w Turcji, mając na uwadze dobro mojej rodziny, nie chciałem ryzykować. Nie dogadały się też kluby, więc transfer nie doszedł do skutku.

Długo przebijałeś się na poziom ekstraklasy, zaliczając kolejne testy. Wyliczyłem, że sprawdzali cię w Cracovii, ŁKS, Koronie Kielce, Wiśle Kraków i GKS Bełchatów. W Łodzi podobno usłyszałeś, że nie potrafisz grać głową i jesteś słaby w obronie.

W innym klubie trener miał do mnie pretensje, że gram wślizgiem. Na dodatek po tym, jak w sparingu obroniłem w ten sposób strzał w szesnastce, po którym padłaby bramka. Kiedy czytam, że w Polsce testowanemu zawodnikowi podziękowano po jednym meczu, uważam to za absurd. W moim przypadku chodziło o to, że byłem piłkarzem Victorii Koronowo, gdzie postawiono za mnie zaporową cenę. W Wiśle dyrektorem sportowym był wtedy obecny selekcjoner Adam Nawałka i temat był zaawansowany. Podpisałem nawet umowę, którą potem wyrzuciłem do kosza. Victoria pomogła mi, wyciągając z czwartoligowego Zawiszy Bydgoszcz, gdzie mogłem równie dobrze przepaść. Staram się być człowiekiem i nie zapominać, ile znaczył dla mojej kariery tamten gest.

W lidze zadebiutowałeś w Bełchatowie, w marcu 2008 roku, w przegranym 0:3 meczu z Lechem Poznań, który był ostatnim na stanowisku Oresta Lenczyka. Podobno ten trener bardzo cię lubił?

To prawda, mieliśmy dobry kontakt. Najpierw nasłuchałem się plotek, jakim to jest ostrym szkoleniowcem dla młodych zawodników. Najbardziej zapamiętałem styl jego odpraw: 40 minut opowiadania jakiejś historii i nagle szybkie przejście do spraw piłkarskich. Mam do niego ogromny szacunek. Na odprawie przed meczem z Lechem pochwalił mnie, mówiąc, że zaangażowaniem zasłużyłem sobie na szansę w ekstraklasie. Zacząłem na prawej obronie, skończyłem na defensywnym pomocniku. Jeszcze przed przerwą walczyłem wślizgiem o piłkę chyba z Rafałem Murawskim i naderwałem więzadła krzyżowe. Adrenalina, pierwszy mecz, przeciwbólowe tabletki, ale dograłem do końca.

W „Piłce Nożnej” za to spotkanie dostałeś najwyższą ocenę w zespole obok Patryka Rachwała.

Następnego dnia nie mogłem już wyprostować nogi. Do zdrowia wróciłem po czterech miesiącach, jednak u trenera Pawła Janasa nie miałem żadnych szans na grę. Dlatego zrobiłem krok w tył i wróciłem do Zawiszy.

Na zainteresowanie klubów ekstraklasy jeszcze przed podpisaniem kontraktu z Bełchatowem miało wpływ twoje powołanie do kadry Michała Globisza na finały mistrzostw świata do lat 20 w Kanadzie w 2007 roku. Trafiłeś przecież do reprezentacji z trzeciej ligi.

Kompletnie nie spodziewałem się tej nominacji od trenera Globisza. Wcześniej nie byłem powoływany na oficjalne mecze w eliminacjach, nie siedziałem nawet na ławce rezerwowych, byłem tylko na kilku konsultacjach. O tym, że jadę, dowiedziałem się z komunikatu spikera na stadionie w Rypinie przed meczem w Pucharze Polski. Byłem w szoku. Podobnie jak trener, który powiedział, że usiądę na ławce, żeby nic mi się nie stało.

Ten wyjazd był punktem zwrotnym w twojej karierze? Pamiętam, jak Wojtek Szczęsny w jednym z wywiadów mówił, że dużo wtedy rozmawiał z Leo Beenhakkerem, co było bardzo pouczające.

Wojtek już wtedy mówił świetnie po angielsku, ze mną było gorzej. Beenhakker zrobił na mnie niesamowite wrażenie. Miałem 20 lat, a nigdy wcześniej nie spotkałem się z trenerem, który tak zwracałby uwagę na szczegóły. Tłumaczył nam, na którą nogę grać, żeby spojrzeć do tyłu przed przyjęciem piłki. Dziś może się to wydawać śmieszne, wtedy otwierało oczy na poważną piłkę.

Wywiad został przeprowadzony 11.5.2017 r.

WYWIAD UKAZAŁ SIĘ RÓWNIEŻ W NAJNOWSZYM WYDANIU TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA” (20/2017)

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024