Przejdź do treści
D jak drużyna. Długa droga Juventusu do finału Ligi Mistrzów

Ligi w Europie Liga Mistrzów

D jak drużyna. Długa droga Juventusu do finału Ligi Mistrzów

Gdy w 2011 roku Antonio Conte rozpoczął konstrukcję krajowego hegemona, pucharowy optymizm kibiców Juventusu natychmiast odżył. Okazało się jednak, że nadzieje były płonne. Do realizacji najważniejszego celu potrzebna była jeszcze jedna osoba.

Massimiliano Allegri nie był w Turynie witany z fanfarami (foto: G. Wajda)

W Turynie sceptycyzm

Kiedy przed obecnym sezonem Massimiliano Allegri obejmował drużynę bianconerich, nie mógł liczyć ze wsparcie ze strony trybun. W Turynie pojawiały się głosy, że 47-latek jest zbytnio związany z wielkim rywalem – AC Milan. Ponadto jego przejście na ławkę trenerską Starej Damy miało miejsce niedługo po premierze autobiografii Andrei Pirlo. Rozgrywający Juventusu nie pozostawił w niej suchej nitki na swoim byłym szkoleniowcu. Tifosim nie podobało się również, że Allegri zastąpi na stanowisko trenera pierwszej drużyny juventino z krwi i kości, czyli wspomnianego na wstępie Conte.

Los bywa jednak przewrotny i dziś nie da się chyba znaleźć kibica bianconerich, który nie stałby murem za obecnym trenerem. Być może Allegri nie jest na Juventus Stadium uwielbiany i czczony jak jeszcze niedawno Conte, ale czas pokazał, że nie to jest najważniejsze.

Najważniejsza lekcja Conte, czyli jak być drużyną

Aktualny selekcjoner reprezentacji Italii ma jednak gigantyczny wkład w awans Starej Damy do sobotniego finału Ligi Mistrzów. To Conte wpoił piłkarzom Juventusu, że powinni zawsze walczyć do końca i przede wszystkim – być drużyną. To właśnie dzięki takiemu nastawieniu bianconeri 12 lat temu odprawili dwóch gigantów, z jakimi los skojarzył ich i w tej edycji. W 2003 r. w ćwierćfinale turyńczycy stoczyli zwycięski bój z sobotnim rywalem – Barceloną. Półfinałowe starcie z Realem kibice Juventusu wspominają jako jedno z najlepszych w historii. Szczególnie drugi mecz, w którym zwycięski tort na trzy części podzieliło wielkie trio bianconerich – David Trezeguet, Alessandro Del Piero i Pavel Nedved.





Dziś w Juventusie Allegriego widać niejedną cechę tamtej ekipy. Conte stworzył podwaliny, wpoił piłkarzom prawidłowe wartości, a były szkoleniowiec Milanu pokazał, że Stara Dama w Europie wcale nie musi grać zawsze stosowaną przez selekcjonera azzurrich formacją 3-5-2. Wskazał, że bianconeri mogą być bardziej elastyczni, a obieranie taktyki odpowiedniej do przeciwnika wcale nie przekracza możliwości drużyny bez wielkich gwiazd. Allegri zrobił więc to, czego przed dwunastoma laty dokonał Marcello Lippi.

I to z drużyną bez wielkich gwiazd. Jak można było postawić Stephana Lichsteinera czy Patrice’a Evrę przy Cristiano Ronaldo i Garethcie Bale’u? Jak można było sądzić, że 36-letni Pirlo będzie w stanie pociągnąć zespół do wielkiego finału w Berlinie? Ano tak – zdaje się przekornie i z coraz większą pewnością mówić Allegri. Trener, który postawił na odrzuconego przez Real Alvaro Moratę. Tego samego, który niedawno okazał się katem największego klubu w historii Ligi Mistrzów (i Puchary Europy).

Złe dobrego początki

A na początku sezonu wcale nie było tak kolorowo. Przynajmniej jeśli chodzi o rozgrywki Champions League. Po trzech kolejkach rywalizacji w grupie A Stara Dama zajmowała trzecie miejsce, które uprawniało ją do gry w fazie pucharowej, ale wcale nie Ligi Mistrzów, a jedynie Europy. Piłkarze Allegriego nie mieli łatwej przeprawy z Atletico Madryt i Olympiakosem Pireus. Ostatecznie jednak – zdobywając 10 punktów – zapewnili sobie awans do 1/8 finału LM.

Bez presji

Tam czekała na nich wielka niewiadoma, czyli Borussia Dortmund. Podopieczni Juergena Kloppa w rundzie jesiennej zafundowali swoim kibicom huśtawkę nastrojów. W Champions League wygrywali mecz za meczem, a w rodzimej Bundeslidze odgrywali rolę topielca, który nie da rady oderwać się od dna.

Spotkania 1/8 finału dały jednak odpowiedź na pytanie, czy należy wierzyć w Juventus pod wodzą Allegriego. Stara Dama nie miała żadnych problemów z odprawieniem BVB. W fantastycznej formie był Carlos Tevez, który pociągnął ekipę z podnóża Alp do ćwierćfinału.

W tej fazie rozgrywek bianconeri rozegrali najnudniejszy dwumecz tej edycji LM. O awansie do półfinału zadecydował gol strzelony z rzutu karnego, który został podyktowany po błędzie sędziego. Ekipa AS Monaco nie mogła czuć się jednak szczególnie pokrzywdzona, bowiem przeprowadzenie sensownej akcji pod bramką Gianluigiego Buffona jawiło się dla niej jako zadanie z serii mission impossible.





Zabójcze uderzenia niechcianego snajpera


Gdy gracze Juventusu stawali do boju z wielkim Realem, mogli się cieszyć wiarą i wsparciem jedynie ze strony kibiców o biało-czarnych sercach. Ogromna liczba ekspertów, piłkarzy i osób związanych ze środowiskiem piłkarskim nie dawała bianconerim żadnych szans, wskazując jednoznacznie, że Ronaldo w pojedynkę rozstrzygnie losy dwumeczu. Trzeba przyznać, że w jednym się nie mylili – o awansie do finału zadecydował jeden piłkarz. Szkopuł tkwił jednak w tym, że był to gracz Juventusu, a konkretniej niechciany w Madrycie Morata.


Alvaro Morata nie okazywał radości po bramkach, które strzelił Realowi (foto: Ł. Skwiot)

Hiszpan najpierw dał o sobie znać w Turynie, gdzie wlał miód na serca kibiców Starej Damy, otwierając wynik spotkania. Tydzień później na Santiago Bernabeu wprowadził tifosich w stan ekstazy. Jego trafienie na 1:1 było równoznacznie z awansem bianconerich do wielkiego finału. Warto zaznaczyć, że 22-latek zachował się z klasą i nie celebrował zdobycia żadnej z bramek.

Przytłumiony silnik wreszcie odpalił

Moratę zdecydowanie można uznać za bohatera półfinałowego dwumeczu z Realem, ale dla Allegriego jasne jest, że motorem napędowym jego drużyny jest Tevez. Argentyńczyk biega, walczy, odbiera, strzela i zapewnia Juventosowi kolejne wygrane. Jego licznik trafień w LM zatrzymał się na siedmiu i nie sposób nie zauważyć, że Carlitos w Turynie wreszcie poczuł się jak w domu.

We wcześniejszych sezonach napastnik zanotował fatalną passę 997 minut bez gola w najbardziej prestiżowych rozgrywkach. Aż wreszcie nadszedł pierwszy mecz obecnej edycji, w którym Tevez dał jasno do zrozumienia, że nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Dwie bramki strzelone Malmoe pokazały, że bianconeri mogą na niego liczyć.

Gra drużynowa

W sobotę wieczorem, gdy piłkarze Juventusu i Barcelony wybiegną na murawę Stadionu Olimpijskiego w Berlinie, Stara Dama po raz kolejny nie będzie zaczynać spotkania jako faworyt. Mało tego, znów podejdzie do meczu w roli niemalże kopciuszka. I w czasach, gdy cały piłkarski świat zachwyca się dokonaniami Lionela Messiego, Luisa Suareza i Neymara, bianconeri będą uparcie walczyć o zrealizowanie swojego upragnionego celu. W końcu od ostatniego triumfu turyńczyków w LM minęło 19 lat, a okazje do zdobycia tego trofeum nie zdarzały się ostatnio zbyt często. Jednego można być więc pewnym – piłkarze Allegriego zagrają konsekwentnie, z uporem i jeśli tylko zdołają po raz kolejny udowodnić, że piłka nożna jest grą drużynową – wcale nie będą stać na straconej pozycji.

Tymoteusz Boć

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 46/2024

Nr 46/2024