Przejdź do treści
Czy wart VAR zachodu?

Ligi w Europie Bundesliga

Czy wart VAR zachodu?

Miało być sprawnie, przejrzyście i sprawiedliwie. Do wprowadzenia VAR w Niemczech przygotowywano się sumiennie przez rok, co pozwalało przypuszczać, że to Bundesliga będzie wytyczać trendy piłkarskiej Europie.
Fot. Markus Ulmer/Reuters/Forum

TOMASZ URBAN
komentator Eleven

No bo jeśli Niemcy już się za coś biorą i podchodzą do zagadnienia z należytą powagą, z reguły udaje im się stworzyć coś sensownego i nie jest to zwykły stereotyp. W końcu reforma szkolenia, jaką przeprowadzili u progu bieżącego tysiąclecia, sprawiła, że siermięga i toporność, kojarzące się z niemieckim futbolem, zostały wyparte przez szyk i elegancję. Tak jak wartburgi i kanciaste golfy oddawały niemieckie ulice porszakom i mercedesom, tak Jensów Jeremiesów i Thomasów Strunzów zaczęli nagle zastępować Guendogany, Hummelsy, Kroosy czy Oezile. Okazało się jednak, że nie wszystko złoto, za co się Niemcy wezmą. Mimo iż sezon jeszcze nie dobiegł końca, już można śmiało powiedzieć, że nadzieje związane z wprowadzeniem do meczu sędziego siedzącego przy monitorze znacząco rozminęły się z oczekiwaniami. 


Postawmy sprawę jasno – od VAR nie ma odwrotu. Futbol znalazł się na drodze jednokierunkowej i nie da się na niej zawrócić. Chyba nikogo nie trzeba przekonywać, że Videobeweis – jak Niemcy nazywają tę innowację – jest współczesnej piłce potrzebny. Sprawą oczywistą są też pomyłki i niedociągnięcia. Czasami sędziom brakuje automatyzmów w zachowaniu, jak chociażby Danielowi Siebertowi, prowadzącemu niedawny półfinał Pucharu Niemiec pomiędzy Schalke a Eintrachtem, który o ułamek sekundy pospieszył się z gwizdkiem przy niesłusznie nieuznanym golu Franco Di Santo w doliczonym czasie gry, przez co VAR w ogóle nie mógł zostać użyty. Takie rzeczy się zdarzają i trzeba je zaakceptować, bo cały system dopiero raczkuje. To jednak, co dzieje się w ostatnim czasie na niemieckich boiskach, obrzydziło VAR nie tylko kibicom, ale też wielu byłym i obecnym zawodnikom.

System powinien w założeniu dawać drużynom poczucie sprawiedliwości, a to z kolei zakłada, że wszystkie zespoły będą traktowane jednakową miarą. Potrzebna jest konsekwencja w podejmowaniu decyzji. A tej brakuje. No bo jeśli w meczach Kolonii z Hannoverem i Hannoveru z Lipskiem VAR wkracza do akcji i anuluje gole zdobyte przez gospodarzy w doliczonym czasie, dopatrując się w obu przypadkach minimalnych spalonych, zaś w monachijskim Klassikerze nie interweniuje przy dwóch golach Bayernu, mimo iż w obu przypadkach powinien zareagować, to coś jednak nie działa tak, jak powinno. Wśród kibiców wytwarza się wówczas mimowolnie przekonanie, że nawet wobec VAR są równi i równiejsi. Tłumaczenie, że kolońskie „Houston” nie potrafi właściwie skalibrować linii spalonego, jest wygodne, ale stawia też pod znakiem zapytania funkcjonowanie całego systemu. Trudno pojąć, że w dobie dzisiejszych technologii nie da się w studiu telewizyjnym wytyczyć właściwie prostej linii, tym bardziej że mijają właśnie dwa lata, odkąd Niemcy zdecydowali się na testowe wprowadzenie VAR do ligi. 


Trudno też zrozumieć, dlaczego VAR nie interweniował chociażby w przypadku meczu HSV z Schalke, kiedy to Naldo, wykonując wyraźny ruch ręką, skierował piłkę do bramki gospodarzy. Albo w meczu Kolonii z Schalke, kiedy Embolo był ewidentnie cięty w polu karnym przez Heintza. Takie przykłady można tylko mnożyć, kontrowersje wokół funkcjonowania systemu pojawiają się niemal co kolejkę. I nie znikną, jeśli bliźniaczo podobne sytuacje będą oceniane skrajnie różnie. 

Niemieccy kibice nie rozumieją jeszcze jednej rzeczy. O ile w pierwszej rundzie VAR interweniował niemalże przy każdej ważkiej sytuacji, noszącej znamiona kontrowersyjnej, a sędziowie stosowali go jako środek pomocniczy przy podejmowaniu decyzji, o tyle wiosną sytuacja uległa diametralnej zmianie. Sędziowie dostali przykaz, by skupili się na meczu, a nie na oglądaniu sytuacji z odtworzenia. Zwrócono uwagę, by VAR wkraczał do akcji tylko w przypadku rażących błędów popełnianych przez arbitra boiskowego. Tak jak zapisano w przepisach. No i w tym tkwi cały problem z funkcjonowaniem VAR na bundesligowych boiskach.

Za najlepszy przykład może posłużyć sytuacja z rzutem karnym podyktowanym dla Herthy w meczu z Eintrachtem. Sędzia spotkania Sascha Stegemann starcie Makoto Hasebe z Daviem Selke w pierwszym odruchu zakwalifikował jako przewinienie obrońcy i wskazał na wapno. Za chwilę jednak dostał sygnał z Kolonii, że może warto tę sytuację obejrzeć raz jeszcze, co sugerowałoby, że sędzia siedzący w studiu miał wątpliwości co do słuszności podjętej przez arbitra głównego decyzji. Stegemann podbiegł więc do monitora, po czym podtrzymał pierwotną decyzję. Z powtórek telewizyjnych wynika natomiast, że karny wcale taki jednoznaczny nie był. Selke efektownie upadł, bo… ratował się przed paskudnym skręceniem źle postawionej stopy. Jedynego kontaktu między piłkarzami można się dopatrywać w tym, iż Japończyk lekko przytrzymał w pół napastnika Herthy. Ale czy wystarczało to do podyktowania rzutu karnego? Jeśli tak, należałoby ich w każdym meczu dyktować około 20.

Sytuacja ta i interwencja sędziego VAR pokazują jednak, że przepisy gry nie bazują na sztywnych zapisach, a na miękkiej interpretacji zdarzeń, dokonywanej przez sędziego boiskowego. To, co dla jednego jest faulem, dla drugiego być nim nie musi. Sytuacja oczywista dla jednego arbitra – nie musi być tak jednoznaczna dla drugiego. Zagrania piłki ręką? Tego i tak nikt dziś nie rozumie, każdy interpretuje sobie takie sytuacje po swojemu. Przykład? Niedawny głośny karny podyktowany w przerwie meczu Mainz z Freiburgiem. Marc-Oliver Kempf zagrał piłkę ręką, ale nikt w Niemczech nie potrafi jednoznacznie ocenić, czy dostrzegalna była w tym zagraniu intencja obrońcy, czy jednak nie. Tak naprawdę sytuacji zero-jedynkowych wcale tak wielu w meczu nie ma. A faul Medhiego Benatii na Lucasie Vazquezie podczas niedawnego meczu Realu z Juventusem, który zadecydował o awansie madrytczyków do półfinału Ligi Mistrzów? Wiele osób żałowało, że w Lidze Mistrzów nie ma VAR, bo być może tego karnego by nie było. Problem w tym, że w myśl obowiązujących reguł decyzja podjęta przez Michaela Olivera nie mogłaby być konsultowana z VAR. Albo inaczej – VAR nie miałby prawa do interwencji, bo trudno powiedzieć, by Oliver popełnił rażący błąd… 


Może zatem warto pomyśleć o tym, by zmienić zapisy dotyczące korzystania z VAR przez sędziów boiskowych? Jeśli bowiem zasady mają być klarowne i czytelne dla wszystkich, jeśli chcemy traktować wszystkie drużyny jedną miarą, może trzeba jednak coś zmienić w metodologii korzystania z dobrodziejstw technologicznych? Może warto by było na przykład wprowadzić nakaz obligatoryjnego weryfikowania każdego gola przez sędziego boiskowego i każdej decyzji o przyznanym rzucie karnym? Idealnych rozwiązań pewnie nie ma, ale warto ich szukać. Bo stan bieżący daleki jest od zadowalającego. Przynajmniej w Niemczech.  

ARTYKUŁ UKAZAŁ SIĘ RÓWNIEŻ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (NR 18/2018)

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024