Czy mnie jeszcze pamiętasz? Urugwajskie gwiazdki
Mój Boże, ile to już tekstów o młodych Urugwajczykach napisałem. Na pięciolecie współpracy z „Piłką Nożną” postanowiłem sprawdzić ilu z nich faktycznie odpaliło, w końcu Suarez, Cavani i Godin wiecznie grać nie będą.
BARTŁOMIEJ RABIJ
Edinson Cavani zamienił PSG na Manchester United, Luis Suarez wypchnięty z Barcelony trafił do Atletico Madryt, Lucas Torreira z Arsenalu też do Atletico. Niewielki Urugwaj w każdym oknie zaskakuje mnogością transferów. Czasem zdarzają się dużego kalibru niespodzianki, czasem spore rozczarowania. Kilka świetnie rokujących nazwisk zniknęło z radaru, a tak pięknie rokowali.
Czy to z wrodzonego sceptycyzmu, czy to z powodu uwielbienia dla graczy biegających z piłką przy nodze, zaczynam od Federico Valverde. Cztery lata temu za jakieś pół miliona euro z Penarolu kupił go Real Madryt – najlepszy klub świata, trzy razy z rzędu wygrywający Ligę Mistrzów. Dzisiaj zawodnik wyjściowej jedenastki Królewskich, wyceniany na 30 milionów euro, czyli 60 razy więcej niż zapłacił za niego Real. Valverde ma dopiero 22 lata, jego kariera rozwija się imponująco. W reprezentacji też już zaczyna pojawiać się w wyjściowym składzie. Kto wie, czy do mundialu w Katarze nie stanie się wiodącą postacią urugwajskiego futbolu.
A jeśli nie on to być może Rodrigo Bentancur z Juventusu. Ten 23-latek trafił do Juve przed trzema laty. Tym razem w grę wchodziły miliony euro, bo Urugwajczyka sprzedawali Boca Juniors, a ci mają znacznie wyższe notowania w Europie niż kluby z Urugwaju, zatem sprzedają piłkarzy za kilka razy większe kwoty niż sąsiedzi.
Bentancur we Włoszech radzi sobie całkiem nieźle, w Juventusie ma teraz nowego trenera i walczyć znowu musi o miejsce w wyjściowym składzie. W reprezentacji ma pewne miejsce wśród powoływanych, chociaż też nie zawsze w wyjściowym składzie. Para Bentancur i Valverde – zdaniem wielu obserwatorów urugwajskiego futbolu, takich jak Ruben Sosa czy Enzo Francescoli – będzie napędzać grę kadry narodowej w najbliższych latach.
Ale już Agustin Davila takiego szczęścia nie miał. Jako 17-latek wpadł w oko skautom Liverpoolu, potem trafił do Realu Sociedad, jednak od kilkunastu miesięcy znowu gra w Urugwaju. Ciągle jest jeszcze młody, dopiero 21 wiosen za nim, lecz w lidze urugwajskiej na pewno nie jest najjaśniej błyszczącą gwiazdą, po którą ustawiają się kolejki chętnych do wzmocnienia składu. Zaciął się? Załamał po nieudanych wojażach po Starym Kontynencie? Diabli wiedzą. Dodatkowo młodzieniec dosyć często łapie kontuzje, a to nie znamionuje rozkwitu kariery. Powrót do dużej ligi w Europie? Nie można wykluczyć, ale raczej nie do klubu, który liczy się na kontynencie. Swoją szansę na dużą piłkę Davila raczej już stracił.
O Nicolasie Schiappacasse pisałem kilka lat temu z niekłamanym entuzjazmem. W młodzieżowych reprezentacjach kraju gonił rekordy, w lidze strzelał gole mając 17 lat. Zakochał się w nim Diego Simeone i ściągnął do Atletico. Ogrywać młodzian miał się na wypożyczeniach – pierwsze, drugie, trzecie, wreszcie w Madrycie doszli do wniosku, że coś ta kariera nie idzie do przodu. W sierpniu Schiappacasse trafił do Sassuolo, gdzie jeszcze nie miał okazji zagrać ani minuty. W przeciwieństwie do Davili w Urugwaju ciągle wspominają jak cudownie zapowiadał się Nicolas. Nadal jest wiara w społeczeństwie, że chłopak jeszcze odpali. 21 lat, a w CV już kluby z Hiszpanii, Portugalii i Włoch. Sceptycy w audycji Tirando Paredes twierdzą jednak, że problemem młodego napastnika nie okazało się publicity pędzące przed talentem, lecz klasyczna woda sodowa uderzająca z siłą wodospadu w mózgownicę Urugwajczyka. Pisząc wprost, największy talent urugwajskiego futbolu ostatniej dekady, po prostu rozmył się w tłumie. Nie udało mu się przebić w Atletico, Parmie, Famalicao, nie idzie też w Sassuolo.
Podobnie jak z Davilą, Schiappacasse ewidentnie nie przetrwał konfrontacji z zawodowym futbolem. Kapitalnie rokujący juniorzy, czarujący dryblingiem, pomysłowością i skutecznością, w rywalizacji z zawodowcami nie dali rady. Dla zastępów Argentyńczyków czy Brazylijczyków, reklamowanych jako nowy Maradona, Cafu, czy Roberto Carlos to żadna nowość, lecz dla niewielkiego Urugwaju takie przestrzelone nadzieje mogą oznaczać jedno – powrót do chudych lat 90, kiedy to palców jednej ręki starczało by wymienić Urugwajczyków osiągających międzynarodowe sukcesy.
Kolejnym szeroko reklamowanym talentem był Joaquin Ardaiz. Miał zastąpić Cavaniego! Nawet z tej samej miejscowości pochodzi i w tym samym klubie zaczynał. W 2017 roku, 18-letni napastnik został wypożyczony do ligi belgijskiej. Cóż, zważywszy na reklamę jaką mu zrobiono, Royal Antwerp brzmiało jakoś niepoważnie… Chiasso, Frosinone, Vancouver, a teraz Lugano. 21-letni Ardaiz trochę świata już zwiedził, pewnie trochę zarobił, lecz goli ten następca Cavaniego strzelił niewiele. Ot, kompletnie rozminął się z zapowiedziami skautów sprzed paru lat. Ani to wojownik i siłacz jak Edi, ani drybler, ani jakiś szczególnie obdarzony instynktem strzelec. Po prostu, kolejny zawodowy piłkarz na rynku. Z szansami na więcej? Wątpliwe, bo u Ardaiza tego magicznego błysku, który mieli Davila i Schiappacasse nigdy znać nie było, szykował się raczej wyrobnik, który tytaniczną pracą ma szansę wykopać sobie miejsce w międzynarodowym futbolu.
Wystrzelił za to Maxi Gomez. 24-latek zrobił furorę w trakcie dwuletniego pobytu w Celcie Vigo, więc w 2019 roku za grube pieniądze trafił do Valencii. Dzisiaj to on ma szanse stać się reprezentacyjną gwiazdą, bowiem zbyt długi czas poświęcony wybieraniu klubu skreślił z kadry Cavaniego, a jego wieczny dubler Stuani znowu zmaga się z kontuzjami.
Ten sezon może za to być przełomowy dla Darwina Nuneza, piłkarza całkiem dobrze znanego już polskim kibicom. A to za sprawą gry podczas mistrzostw świata do lat 20 w Polsce oraz rywalizacji Benfiki z Lechem w Lidze Europy. Nunez, tak jak Schiappacasse i Ardaiz ma 21 lat i jest napastnikiem. Z tą subtelną różnicą, że jego wejście do europejskiej piłki okazało się sporym sukcesem. Ledwie trafił do Lizbony już stał się wiodącą postacią zespołu, a może zaraz całej ligi. Gra tak dobrze, że trener Jorge Jesus stwierdził, iż długo mieć go nie będzie, bo Darwina zaraz mu z drużyny sprzątną jacyś bogacze. Nunez strzela gole, asystuje, czaruje fantastycznymi zagraniami. Oscar Washington Tabarez już powołał go do reprezentacji.
Miejsce w niej czeka też na Briana Rodrigueza, o którym pisaliśmy swego czasu jako materiale na niezły, europejski transfer. Niestety, wybrał MLS, co zwykle oznacza koniec marzeń o europejskiej karierze i ogrywanie między USA a ligą meksykańską. No i jeszcze jeden ulubieniec sprzed kilku lat – Nicolas de la Cruz, rocznik 1997. Od kilku lat całkiem dobrze radzący sobie w argentyńskim River Plate. Ekipa prowadzona przez Marcelo Gallardo jest wprawdzie kontynentalnym hegemonem, lecz im dłużej De la Cruz zwleka z wyprowadzką do Europy tym mniejsza szansa na udaną karierę. Z drugiej strony, kto w Europie szuka jeszcze „enganche” jak za dawnych lat? Być może Urugwajczyk jest skazany na występy w Ameryce, bo gracz w jego stylu jest do Europy niezbywalny…
A co z grupą młokosów kojarzoną z mistrzostw Ameryki i świata z 2005 roku? Dzisiaj to już zawodowcy pełną gębą, więc wiadomo czy młode wilki stały się samcami alfa, jak się buńczucznie zapowiadało.
Nahitan Nandez na pewno! Z Urugwaju wyfrunął do Boca Juniors, gdzie stał się ulubieńcem kibiców, a następnie we włoskiej Serie A całkiem dobrze się rozgościł. Ale już najbliższy jego współpracownik z tamtej drużyny, Mauro Arambarri utknął w hiszpańskim Getafe i raczej nie zanosi się na transfer stamtąd do Barcy czy Realu. Ot, europejski średniak i tyle. Gaston Pereiro po kilku sezonach w PSV Eindhoven trafił do Cagliari, gdzie zmontowano silną paczkę Urugwajczyków. Niestety, poważna kontuzja prawdopodobnie wyłączy go z gry na wiele miesięcy. Holendrzy na siłę starali się zrobić z niego napastnika. Włosi cofnęli zaś na pozycję, dzięki której świat zwrócił na niego uwagę, czyli ofensywnego pomocnika.
Mimo świetnego startu kompletnie zawiódł bramkarz Gaston Guruceaga. Tabarez nie bierze go pod uwagę nawet wobec długotrwałego leczenia kontuzji przez Fernando Muslerę. Wolał pościągać zaawansowanych wiekiem bramkarzy z Brazylii i Paragwaju niż dać ponowną szansę Guruceadze. Jego obecnym pracodawcą jest chilijski zespół Palestino. Wcześniej nie dał rady w Paragwaju i Argentynie. O dwa lata młodszym Facundo Amaralu pisaliśmy kilkukrotnie. Oj, bogate życie ma ten młokos. A to totalny konflikt z agentem, a to ojcostwo w wieku 20 lat, a to zerwanie więzadeł i dziesięć miesięcy przerwy w graniu…
Być może coś jeszcze z niego będzie, ale na pewno nie będzie Amaral graczem, którego kibice mogli sobie wyobrażać patrząc na jego grę przed pięcioma laty. Podobnie jego partnerzy z ataku – Kevin Mendez i Franco Acosta, 24-latkowie po kompletnie nieudanych próbach rozwinięcia skrzydeł zagranicą grają w przeciętnej lidze urugwajskiej i wcale nie robią w niej za gwiazdy. Natomiast filar tamtej defensywy Mauricio Lemos miał ciekawy okres gry w Krasnodarze, nieźle zaczął w Las Palmas, ale potem ciężka kontuzja uniemożliwiła transfer do większego klubu. Obecnie zawodnik Fenerbahce – spory to zawód, bo rzadko zdarzają się stoperzy tak chętnie grający piłką i wznawiający grę z taką fantazją.
TEKST UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (NR 45/2020)