Przejdź do treści
Czesław Michniewicz jak malowany

Polska Reprezentacja Polski

Czesław Michniewicz jak malowany

Jest Jurek Brzęczek i jest Czesiu Michniewicz. Tak się jakoś przyjęło, w środowisku nikt inaczej nie powie, nawet jeśli brakuje legitymacji do spoufalania się z dwoma najważniejszymi obecnie trenerami w Polsce. Ale o ile Jurek wciąż nie może zostać Jerzym, to Czesiu akurat wyrasta na Czesława.

ZBIGNIEW MUCHA, PRZEMYSŁAW PAWLAK


Kiedyś zastanawiano się dlaczego po sukcesach w Lechu, a zwłaszcza w Zagłębiu, nie dostał szansy w Legii bądź Wiśle Kraków. Dlaczego bywał bezrobotny, dlaczego za robotą jeździł do Niecieczy i Bielska-Białej. Po ponad dwóch latach pracy z reprezentacją młodzieżową przekonał do siebie nawet nieprzekonanych. Choć nie wszystkich. W środowisku wciąż ma kolegów po fachu, którzy mają swoje zdanie na temat Michniewicza, ale się nim publicznie nie dzielą. 

Europejskie korytarze

O zawodzie trenera myślał od zawsze. Jako młody chłopak nie planował zostać piłkarzem, chciał być nauczycielem, następnie szkoleniowcem. Ustawiał kolegów na osiedlowym boisku, zarządzał grupą, wybierał skład. Rzadki przypadek. Piłkarzem został przy okazji. Jednocześnie studiował dziennie na gdańskiej Akademii Wychowania Fizycznego. Gdy trafił do Amiki Wronki w roli bramkarza, miał już w ręku dyplom, był trenerem. Pracujący tam Paweł Janas i Stefan Majewski wymyślili, że mógłby poprowadzić rezerwy wronieckiego klubu. 

– Oho, Stefana pomysł – co i rusz powtarza Bogdan Basałaj, gdy wprowadzamy dyscyplinę na zgrupowaniach reprezentacji młodzieżowej. Łapię się na tym – mówi Michniewicz. – Z tamtych czasów zapamiętałem jednak najbardziej zasadę Stanisława Gzila: jak chcesz prowadzić drużynę, nie możesz rozgrywać z nią meczu na boisku, musisz mieć chłodny umysł, analizować. Krzyki, wrzaski nic nie dają. Masz widzieć więcej niż tylko piłkę i kto popełnił błąd. 

Amica miała pieniądze. Ruszył w tour, chciał zobaczyć jak w codziennej pracy zachowują się Huub Stevens czy Klaus Toppmoeller, wtedy europejska czołówka trenerów. Nie po to, żeby małpować ich metody, ale żeby przyjrzeć się strukturze treningu, temu jak funkcjonują, na co zwracają uwagę, jak myślą. To mu zresztą zostało, do dziś podpatruje pracę innych szkoleniowców. Ostatnio tych z Serie A, głównie przy okazji wyjazdów do kadrowiczów. Przyglądając się pracy Włochów, rozwinął się pod względem taktycznym. Na meczu z Italią w trakcie finałów młodzieżowych mistrzostw Europy pojawił się Fabio Micarelli, od lat bliski współpracownik Marco Giampaolo, który uchodzi za taktycznego maniaka. Ta obsesja zaprowadziła go prawie na sam szczyt Serie A – do Milanu. Tyle że w Mediolanie liczy się najpierw wynik, taktyczne niuanse, na których wprowadzenie potrzebny jest czas, dopiero w dalszej kolejności. I już go na San Siro nie ma. 

– Po meczu z Włochami Fabio powiedział: w defensywie zagraliście fantastycznie, o ofensywie nie mówię – uśmiecha się trener kadry U-21. – We Włoszech nasze zwycięstwo docenili, oni bardzo chcieli jechać na igrzyska olimpijskie, my im tę drogę zablokowaliśmy. Wygraliśmy sposobem, to umiejętność pokonać lepszego od siebie. W polskiej lidze człowiek przechadzał się ciągle tymi samymi korytarzami, wpadał na tych samych ludzi, teraz jedziemy do Europy i nas tam kojarzą. Byłem na meczu Huddersfield u Kamila Grabary, ktoś mnie klepie w ramię, odwracam się – trener ich kadry młodzieżowej Aidy Boothroyd. Miło. 

Kłopoty z pęcherzem

Jest wyznawcą kultu pracy. Wyznawcą analizy przy wykorzystaniu nowoczesnych narzędzi. Kiedy rozgryzał Duńczyków, rywali w eliminacjach Euro U-21, zaszył się na Kaszubach, wyłączył telefon, zabrał laptopa i kilka twardych dysków. Rozpisał rywali na nuty. Kiedy trzeba było śledzić treningi Duńczyków, wysłał na zwiad nastoletniego syna. Trenujących w Gdyni przeciwników Mateusz obserwował z trybun, rysował ustawienia, przesyłał do ojca. To samo z Gruzinami. Pytany co robi, mówił, że jest juniorem Arki. Nie kłamał.

Zawsze przygotowany do zajęć. Już na pierwszym spotkaniu z nową drużyną stara się znać wszystkich z imienia i nazwiska, nawet tych najmłodszych, wiedzieć o podopiecznych cokolwiek. Szatnię stara się szybko kupić, zjednać sobie. Nie tylko humorem, ale szacunkiem i zaufaniem. Nie zawsze jest dobrym wujkiem. Po fatalnym meczu w Pucharze Polski kazał zawodnikom Jagiellonii stać dwie godziny nieruchomo na boisku, każdy w swoim sektorze. Takie coś, zwłaszcza, gdy wycieka w przestrzeń publiczną, to upokorzenie, a piłkarze nie puszczają płazem podobnych numerów. Na Michniewicza nikt się jednak nie poskarżył, przynajmniej głośno.

Jest pracowity i ambitny. Kiedyś, śp. Andrzej Czyżniewski, były świetny bramkarz i sędzia opowiadał (sport.pl), jak najpierw nie poznał się na talencie bramkarskim Michniewicza, a ten zawziął się i na treningach wyczyniał takie cuda, że Czyżniewski-trener bał się, że chłop mu się połamie. Lubi pracować nad sobą także intelektualnie. Według Czyżyka prowadził notes, w którym zapisywał różne złote myśli. Ale elokwencji niewyuczonej, lecz naturalnej, nikt nie może mu odmówić. Wystąpienia publiczne go nie peszą. Nie zawsze tak było, w czasach szkolnych, gdy miał recytować wiersz, już trzy dni wcześniej ze wzmożoną częstotliwością opróżniał pęcherz. Zmiana nastąpiła na studiach. Nie tylko poszerzyły jego horyzonty, ale też musiał przemawiać przed grupą bądź poprowadzić zajęcia. Jego pewność siebie rosła. Lubi czytać książki i czyta dużo. To daje mu swobodę w wyrażaniu myśli. Zakreśla zdania warte zapamiętania, a na komputerze ma plik z cytatami słynnych trenerów. Wie, że informację może przekazać na kilka sposobów. Nie przygotowuje sobie jednak wystąpień. W głowie ma zarys tego, co chce przekazać drużynie. Pierwsze zdania wybiera, stojąc przed grupą. Przychodzi mu to naturalnie, łatwo. 

Lubi tłumaczyć obrazowo. Do legendy przeszło jego rzucanie stuzłotowym banknotem. Robił to na konferencji jako trener Pogoni. Zgniótł stówę i rzucił, a dziennikarzom objaśniał, że tak samo jest z wartością drużyny. Że bez względu na to, co się stanie i kto ją podepcze, wartość stówka ma zawsze taką samą, więc jego Pogoń to również nie jest 99 czy 85 zł, tylko właśnie 100. To jeden z jego ulubionych trików. Na zajęciach w szkole trenerów – czytamy na wyborcza.pl – zrobił podobno to samo, tylko obrazował inny aspekt: – Czym różni się ten zgnieciony banknot od tego, którym był przed chwilą? Niczym. To ten sam banknot. Podobnie jest z trenerem wyrzuconym z pracy. To wciąż ten sam trener. 

Prawdziwy boss

Wiedział co mówi, bo bezrobocia też zaznał. Czekając na ofertę rzucał się na media. Komentował, analizował, dyskutował, był zawsze pod telefonem, z Twitterem budził się i zasypiał. Przyznał nawet kiedyś, że trochę się pogubił, a od ćwierkania uzależnił. Ale sprzedać zawsze potrafił się znakomicie.

– Nieskromnie powiem, że wydawanie pieniędzy na moje szkolenie PR byłoby stratą kasy – to zdanie z „Polska The Times” idealnie oddaje otwartość medialną Michniewicza. Przemawiać dziś uwielbia. Tryskający humorem, anegdotkami – bystrzacha. Język w gębie to ważny narząd, ale Michniewicz zna także znaczenie mowy ciała i ubioru. Podczas meczów reprezentacji zawsze w garniturze i pod krawatem, nawet gdy gorąco – elegancko zawiązanym i z dopiętą marynarką. 

– To działa – zapewnia jego były zawodnik, Błażej Telichowski. – Pamiętam jak szatnia w Podbeskidziu zareagowała, gdy się pojawił w eleganckim gajerku, z mocnym uściskiem dłoni, prawdziwy boss. Zawsze wchodzi w ten sposób do szatni, potęgując wrażenie. 

– I natychmiast, na pierwszym spotkaniu, trwająca trzy godziny projekcja multimedialna na temat: co chcemy osiągnąć, jak mamy grać, czego od was oczekuję. Ten scenariusz przerabiałem z nim w każdym klubie: w Jagiellonii, Niecieczy i Zagłębiu – dodaje Dawid Plizga.

Kultowy tekst z piłkarskiej szatni? – Kadra pije z wiadra, a gaz robi gaz – ogłosił w ankiecie Canal+ zadeklarowany fan Liverpoolu. A właśnie w piłkarskiej szatni czuje się jak ryba w wodzie. Potrafi ją sobie zjednać – śmiechem, żartem, rozmową, wyrozumiałością, czasem złośliwością. 

Plizga: – Lubił wbić szpilę, nie wszyscy to dobrze znosili albo prawidłowo odbierali, niejeden może się obraził, ale niesłusznie, bo to nie wynika u trenera ze złej woli. 

– Nie ma szans z nim się przekomarzać. Jak dał ścinę, było pozamiatane – uzupełnia Wojciech Kędziora.

– To prawda – potwierdza Telichowski, który z trenerem pracował w niejednym klubie. – Mistrz ciętej riposty, inteligentny, błyskotliwy, taki futbolowy Kuba Wojewódzki. Lubi swoje bon moty, typu: Historię trzeba znać, ale nie wolno nią żyć. Zawsze na 120 procent przygotowany do zajęć, z pełną głową nowinek, gotów wykorzystywać nawet drony, monitoringi i tak dalej. 

Po nowinkach technicznych motywacja to jego kolejny konik. – Szpec, tak bym go określił, bo na wszystko ma odpowiedź i przygotowaną historyjkę. W Podbeskidziu to był trudny czas, walczyliśmy o utrzymanie, trener przejął drużynę w trybie awaryjnym – opowiada Marek Sokołowski. – Kwestie sportowe były ważne, ale trzeba było dać coś jeszcze. Regularnie pompował nas filmami motywacyjnymi. Zaraz na początku, chyba przed meczem z Górnikiem, wynajął salę w kinie „Helios” w Bielsku-Białej. Zaprosił piłkarzy i puścił film „Cud w Lake Placid” opowiadający o zwycięstwie hokeistów USA nad ZSRR. 

„Gladiator” to też fajna pomoc, choćby sama ścieżka dźwiękowa, podobnie film „300″. Przed finałem Pucharu Polski, w którym Lech ograł Legię zafundował ponoć swoim piłkarzom projekcję filmu o tym, jak mistrzami świata zostali Francuzi. Niezmordowanie montuje filmiki, rozdaje piłkarzom płyty, fragmenty treningów najlepszych klubów, a nawet kompilacje najbardziej efektownych zagrań gwiazd futbolu. 

– Jego mowy motywacyjne to znany temat – twierdzi Kędziora, który pracował z trenerem w Termalice. – Kiedyś na treningu, przed jakimś ważnym meczem, wygłosił przemowę, która zrobiła spore wrażenie, choć w założeniu miała być prostym przekazem pozytywnej energii. Próbuję sobie przypomnieć czego dotyczyła, ale dokładnie nie powiem. Mówił coś o… wagonach.
Telichowski: – Uwielbia żartować, sam też dawał powody do tego. Kiedyś na trening zapomniał założyć okularów. Wchodzimy na boisko, a trener kazał nam się rozbiec i przepłoszyć ptaki z murawy, tymczasem to były rozłożone elementy niezbędne do renowacji boiska…

– Tak, to było na Lechu – przypomina sobie Michał Goliński. – Czasem żartowaliśmy z jego problemów ze wzrokiem, pytając czy na pewno dobrze widzi, kto leży na boisku, a kto strzela… Na pewno nie ma problemów z głosem. Po finale Pucharu Polski, kiedy wracaliśmy autokarem do Poznania, wiadomo, po kilku piwkach, dorwał się do mikrofonu i dał prawdziwy recital. Niczym w „Drogówce”, tylko ładniej. Znał chyba wszystkie przeboje weselno-biesiadne. Głos i pamięć do tekstów – pierwsza klasa. Po wygraniu Pucharu Polski był bohaterem Poznania. Mieszkaliśmy obok siebie, nasze dzieci chodziły do tego samego przedszkola, tam się często spotykaliśmy. Na rozmaitych przedszkolnych uroczystościach scenariusz był zawsze taki sam: pan Czesław w środku, ja gdzieś obok, wokół wianuszek rodziców, bardzo dużo kobiet, i wypytywanie o Lecha. Zero zainteresowania występami maluchów.

Człowiek o szkolnym pseudonimie „Misiu” sam również ma dystans do siebie. Kiedyś na pytanie w czym nikt go nie pokona, wystrzelił: – W kilogramach!

– Trener jest słusznej postury. Mieliśmy w Niecieczy kolegę, który miał problem z utrzymaniem prawidłowej wagi. Trener podszedł do niego, objął i powiedział: pójdziemy razem na odchudzanie, w pakiecie wyjdzie taniej – opowiada Plizga.

O swoim serdecznym druhu między innymi z czasów Bałtyku Gdynia, Andrzeju Nakielskim, powiedział, że to najgorszy technik jakiego widział – dwie żonglerki, trzecia na wślizgu… i zarazem najbardziej pracowity zawodnik. Piłkarzom w szyderce nigdy nie pozostaje dłużny. Czasami żartuje, by pomóc. O Piotrze Grzelczaku – donosił „PS” – miał się wyrazić, że na pewno jest bogaty, bo ma 80 procent akcji Drew-Budu. A ten zamiast się obrazić, odblokował się i zaczął strzelać gole.

– Jeśli ktoś się spina, że jest drewniany, to trzeba mu tę spinkę zdjąć i trener wiedział jak to zrobić – mówi Mateusz Bartczak, mistrz Polski z Zagłębiem. – Michniewicz znajdzie swój sposób, wytrych na szatnię. Czy jest ona cicha, czy głośna, dotrze do każdego. Jest idealnym połączeniem fachowca i fajnego człowieka. Do dziś utrzymujemy kontakt. Co by się nie działo, możemy na siebie liczyć. Tak sądzę.

Nie schlapać dupy

Praca trenera to nie tylko jednak blichtr. Ten zawód ma ciemne strony. Jakby się nad tym zastanowić, może minusy przysłoniłyby plusy. W końcu ilu się udaje? Ilu żyje z trenowania na wysokim poziomie? To taka robota, w której już pierwszego dnia wiesz, że cię zwolnią. Michał Probierz powiedział kiedyś, że trener jedną ręką podpisuje kontrakt, a w drugiej trzyma spakowaną walizkę. Henryk Kasperczak na Gali tygodnika „Piłka Nożna” w 2007 roku pocieszając Michniewicza po utracie pracy w Zagłębiu Lubin, powiedział mu, że poznał wielu trenerów na całym świecie, ale żadnego, który nie został zwolniony. Większość ludzi ma możliwość przepracowania w jednym zakładzie czy firmie 30 lat, u trenerów to niemalże niemożliwe. 

– Bycie trenerem to bycie samotnym. Za rogiem zawsze czeka na ciebie porażka. Prędzej czy później się spotkacie – przekonuje. – Musisz być przygotowany na zwolnienie. Giampaolo pracował przez lata w Sampdorii Genua na swoją pozycję na rynku włoskim, pozamiatali go w Milanie w dwa miesiące. Pierwszą samodzielną pracę w Ekstraklasie podjąłem w wieku 33 lat. Od razu trafiłem do Lecha Poznań. Jechałem tam z niepewnością, w głowie kołatała się myśl, że to może być moja pierwsza robota w Ekstraklasie i zarazem ostatnia. Wielu trenerów dostawało szansę w najwyższej klasie rozgrywkowej, przegrywali i już na ten poziom nie wracali. Miałem świadomość, że nie mogę schlapać dupy. 

Trenerzy kreują się na herosów. Muszą. Piłkarze coraz częściej przyznają się na przykład do chorowania na depresję, a ilu trenerów przyznało się do depresji? Dlaczego akurat szkoleniowcy mają być wolni od tej choroby? Jest wręcz przeciwnie, wykonywanie ich zawodu to często „proszenie się” o depresję. Stres, oczekiwania, każdy twój ruch jest obserwowany i oceniany przez prezesów, zawodników, media, obawa przed wyrzuceniem z pracy, obawa o znalezienie nowej – wieczna niepewność. 

– W Anglii jest organizacja, która wykonuje trenerom badania wysiłkowe. Doradza też szkoleniowcom, jak radzić sobie, gdy nie mają pracy, jak radzić sobie ze stresem. Tyle że trener nie może sobie pozwolić na przyznanie się do depresji. Musisz być liderem w szatni, zarządzać zawodnikami, nie możesz pokazać, że masz słabość – twierdzi. – Ilu prezesów zatrudni szkoleniowca, co do którego zajdzie podejrzenie, że nie wytrzyma stresu, presji? Wielu trenerów ma dziś problem mentalny, nikt jednak nie decyduje się na pokazanie ludzkiej twarzy. Rozmawiałem z jednym z kolegów, który jeszcze niedawno pracował w Ekstraklasie, w głosie można było wyczuć obawę, niepewność czy wróci na ten poziom. Jako trener musisz nauczyć się radzić sobie ze zwolnieniami, musisz zrozumieć, że to nie koniec świata – przecież codziennie jakiś trener traci pracę. Każde kolejne zwolnienie sprawia, że nabierasz dystansu, że przestajesz się bać następnego. Gdy wywalili mnie z Zagłębia, napisał do mnie kolega: zabrali pracę, nie zabrali głowy – masz łeb na karku, poradzisz sobie. Tylko potrzebny jest czas, żeby to zrozumieć. Ja najdłużej nie pracowałem przez około dwa lata, zacząłem wątpić w siebie. W lidze doszło do kilkunastu zmian trenerów, a ja dalej siedziałem w domu.

Udzieliłem nawet wywiadu, w którym powiedziałem, że chyba już nie chcę być trenerem. – k…, jestem do niczego, nikt mnie nie potrzebuje – myślałem. Patrzyłem na mapę klubów, w części już byłem, z częścią nigdy nie było mi po drodze, rynek się zawężał. Wyszło mi, że już nigdzie nie będę pracował. Stresowałem się ja, stresowała się rodzina. Na taksówkę pójść nie musiałem, bo trenerzy w Ekstraklasie zarabiają godne pieniądze, ale też nie takie jak w największych ligach, gdzie jeden kontrakt daje ci kilka milionów euro i finansową niezależność na lata. Stan konta ci się kurczy, na początku daleko w tunelu widziałeś światełko, teraz pociąg już na ciebie wali. Rzucasz wędkę i czekasz, a obok ciebie siedzi jeszcze kilku wędkarzy. To najtrudniejszy moment w zawodzie. Najgorzej jest stracić pracę jesienią, przychodzą długie wieczory, w styczniu zespoły jadą na zgrupowania, a ty zostajesz w domu i nie masz co ze sobą zrobić. Nie masz po co wychodzić, telefon nie dzwoni, nikt od ciebie nic nie chce. Trafiasz na bocznicę. Dlatego gdy zimą nie miałem pracy, starałem się tak gospodarować finansami, aby na mroźne miesiące zachować trochę pieniędzy na zagraniczny wyjazd. Ucieczka do przodu, wybieram trenera, sprawdzam plan przygotowań i w drogę. 

Co ja tu robię?

Prowadzi rejestr miesięcy, w których miał zatrudnienie i w których był bezrobotny. Dopiero pracując z kadrą U-21, w zawodzie jest od 16 lat, przepracowanych miesięcy zaczął mieć więcej. Zwolnienia można oswoić. Porażki też. Kiedyś niepowodzenia w poszczególnych meczach dotykały go do żywego. Zamykał się w pokoju, ten sam mecz katował po siedem razy – od prawej do lewej strony. Mówi, że porażka była gorsza od śmierci, bo trzeba było się po niej obudzić, podnieść. Czas pozwolił mu zrozumieć, że grzebie w trupach, że ten mecz już przecież się odbył, że nic się już nie da zmienić. Dlatego teraz jest analiza, plan działania, a potem rower bądź tenis i odcięcie tematu. 

– Brałem wszystko do siebie. Także z racji tego, że szybko mogą zrobić z ciebie nieudacznika. Utrzymałem Podbeskidzie Bielsko-Biała w beznadziejnej sytuacji, tam już czekali na księdza, a potem mnie wyrzucili. Wracasz do domu i zaczynasz się zastanawiać: co ja tu robię? Jakiś czas później spotkałem ówczesnego szefa Podbeskidzia Wojciecha Boreckiego, przeprosił za całą sytuację. Niewykluczone, że kilku innych prezesów miało podobne myśli, ale on jako jedyny potrafił je wyartykułować i za to go cenię. Być może dlatego, że sam był trenerem? Najtrudniej pogodzić się z nieoczekiwaną utratą pracy. Z Niecieczy też doszły mnie słuchy, że niektórzy żałują rozstania ze mną. Po dwóch latach od mojego odejścia spotkałem się z prezes Danutą Witkowską i sobie sympatycznie porozmawialiśmy. Czas goi rany. 

Jego historii nie da się opowiedzieć bez wątku afery korupcyjnej. W 2008 roku stawił się w prokuraturze we Wrocławiu, by dobrowolnie złożyć zeznania w charakterze świadka. Nie zostały postawione mu żadne zarzuty w związku z tą sprawą. Kiedy został trenerem Widzewa Łódź w 2010 roku zobowiązał się zapisem kontraktowym do zapłaty kary umownej w wysokości miliona złotych, jeśli sąd udowodni mu udział w aferze korupcyjnej. Nigdy nie musiał jej zapłacić.

– Prokuratura prześwietliła mnie do siódmego pokolenia i wyszło na to, że niczego złego nie zrobiłem. Stawiłem się w charakterze świadka, złożyłem wyjaśnienia dotyczące okresu mojej pracy w Lechu. Tyle. Nic więcej w tej sprawie nie mam do powiedzenia – mówi Michniewicz. 

Lider peletonu

Dziś Czesław Michniewicz jest prymusem, liderem peletonu tworzonego przez polskich szkoleniowców, a może wręcz bohaterem samotnej ucieczki. Dziś uchodzi za tego, który w razie co, jest już gotów zastąpić Jerzego Brzęczka na stanowisku selekcjonera reprezentacji Polski. Gotów mentalnie, warsztatowo i pod każdym innym względem. To znamienne, że właśnie pracą z młodzieżą wykatapultował się na poziom – wydawało się – jemu niedostępny. Wyrobił sobie markę. Lepszą niż wówczas, gdy zdobywał mistrzostwo czy Puchar Polski. 

– Każdy trener marzy o tym, żeby kiedyś zostać selekcjonerem. Nie będę fałszywie skromny, mnie to też dotyczy. Chciałbym oczywiście za kilka lat jeszcze raz móc pracować z pokoleniem zawodników, których prowadziłem i prowadzę w drużynie do lat 21. Na dłuższe opowieści w tym temacie nie będę się nawet silił, mam swoją robotę do wykonania z reprezentacją młodzieżową. 

Ilu polskich trenerów pracuje w poważnych klubach europejskich? Odpowiedź jest łatwa, więc nie ma sensu podpowiadać. Natomiast zupełnie niedawno, po zwycięstwie młodzieżówki nad Serbią, Cezary Kowalski podał, że Michniewiczem zainteresowane jest Dynamo Moskwa. Michniewicz – wiele na to wskazuje – wchodzi właśnie na wyższą półkę. Że nie boi się wyzwań – to pewne. Jedna z jego złotych myśli brzmi: Jeśli tonąć, to w mundurze. Do realizacji kolejnej – Praca trenera jest jak molo – kiedyś się kończy – w jego przypadku jest daleko. A temat Dynama rzeczywiście był, Rosjanie przez pośredników próbowali go sondować. Usłyszeli: niet. 

– Prezes Boniek swoje dostał od niektórych dziennikarzy, gdy mnie zatrudniał, nie mógłbym się teraz odwrócić na pięcie i powiedzieć odchodzę – twierdzi. – Cenię miejsce i ludzi, z którymi obecnie pracuję w federacji. Czuję wsparcie prezesa Bońka, a ja i mój sztab odwdzięczamy się za to pracowitością i lojalnością. Julen Lopetegui chciał być w reprezentacji Hiszpanii i Realu Madryt, a za chwilę nie było go nigdzie. Chciałbym pojechać jeszcze raz na młodzieżowe Euro, zobaczymy co będzie dalej. Skończę pięćdziesiątkę, jeszcze kupa czasu do emerytury. Gnuśnieć nie zamierzam. Praca w reprezentacji młodzieżowej mnie inspiruje i niesamowicie rozwija. Mogę analizować grę zawodników takich jak Fabian Ruiz, Nicolo Zaniolo. Jak zagłębiasz się w piłkarza na tym poziomie, dostrzegasz pracę trenera. Dziś mam mnóstwo pomysłów w głowie, gdy kiedyś trafię znów do klubu i będę miał czas na codzienną pracę z zespołem, wiem co będę chciał zrobić. W praktyce zapewne nie wyjdzie to od razu idealnie, bo ktoś nie będzie umiał czegoś wykonać, drugi się obrazi, a trzeciego nie będę mógł wymienić, ale czekam spokojnie na ten moment. Mam już gotowy plan. 



TEKST UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA”

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024