Przejdź do treści
Czekając na Bochum

Ligi w Europie Bundesliga

Czekając na Bochum

Polskie kluby na dobrą sprawę niczego jeszcze w Europie nie zwojowały, ale radości przysparzają sporo.



Śląsk w piątym meczu odniósł czwarte zwycięstwo. Gra widowiskowo, odważnie, strzela gole, zdaje się nie widzieć własnych ograniczeń. Wyżej notowany Hapoel mógł we Wrocławiu przegrać wyraźniej. Inną drogę obrał Raków, który goli w ogóle nie strzela, ale nie przegrywa i właśnie wybiera się na rewanż do Kazania z cennym mimo wszystko remisem. Mogło być lepiej? Pewnie mogło, ale pozostańmy na ziemi. Jeszcze w sezonie 2016-17 Raków grał na trzecim poziomie rozgrywkowym w Polsce, podczas gdy Rubin wydał wówczas na transfery 40 milionów euro, a chwilę wcześniej odbierał punkty Liverpoolowi i Bordeaux. To musi uświadamiać jaką drogę przeszedł właściciel Rakowa wraz z piłkarzami i trenerem Markiem Papszunem.

Siłą rzeczy największa ciekawość towarzyszyła grającej o najwyższe cele Legii. Emocji nie brakowało już przed meczem z Dinamem, gdy zaczęła krążyć pogłoska, że Czesław Michniewicz może nie doczekać kalendarzowej jesieni na stanowisku, a o jego być albo nie być miałyby zadecydować rozgrywki pucharowe. Z pewnością ciut inaczej trener wyobrażał sobie współpracę z właścicielem klubu, natomiast trudno mimo wszystko wyobrazić sobie sytuację, że Michniewicz miałby zostać zwolniony, gdyby jedynymi międzynarodowymi rozgrywkami dla Legii miały się okazać te w Lidze Konferencji. Czy na pewno klub zrobił wszystko, by zespół wzmocnić i przygotować do gry o coś więcej?

W każdym razie remis w Zagrzebiu to niewątpliwy sukces Michniewicza. W starciu z rywalem, w którego szeregach jest kilku uczestników Euro, który niedawno odprawiał Atalantę, Tottenham czy Benfikę, trzeba liczyć na łut szczęścia, ale sprowadzanie wszystkiego do poziomu fartowności jest nonsensem. Trzeba jakiś plan na mecz przygotować, trzeba umiejętnie reagować w trakcie gry. I Michniewicz to wszystko wykonał bez zarzutu. OK, kultura gry, tempo rozgrywania akcji, jakość poszczególnych zawodników (Bruno Petković – facet z innej bajki), to wszystko było po stronie gospodarzy i biło w oczy na Stadionie Maksimir. Zazdrość brała patrząc choćby na takiego Lukę Ivanuseca.

22 lata, od dwóch w Dinamie, kupiony za 3 miliony euro. Żeby jednak tak kupować, trzeba najpierw sprzedawać drożej, a Dinamo to potrafi. Ivanusec wkrótce pójdzie pod młotek za kilkanaście milionów, za niego przyjdzie kilku kolejnych. I tak to się będzie kręcić niezależnie od tego, czy mistrz Chorwacji wygra w rewanżu, czy nie. Legia nie była faworytem w Zagrzebiu, nie będzie nim w Warszawie. Dinamo jest zespołem lepszym, może nawet o klasę, ale nie takie niespodzianki w pucharach się zdarzały.

Za kilka dni rozpoczną zmagania piłkarze Premier League, La Ligi i Bundesligi, a to niechybna oznaka tego, że wakacje już na dobre się skończyły. Mamy swoich ludzi w najlepszej lidze świata (angielskiej – of course), ale gapić się będziemy przede wszystkim na Lewego. Bundesliga jest atrakcyjna, jednak nie tak jak Premier League. To w gruncie rzeczy od lat teatr jednego aktora – tak w ujęciu indywidualnym (Robert Lewandowski), jak i zespołowym (Bayern Monachium). Bawarczycy chcą wygrać dziesiąte z rzędu mistrzostwo i pewnie to uczynią niezależnie od wąskiej kadry i apetytów rywali. Z kolei Lewandowski ma na koncie 277 goli. Do pobicia „niepobijalnego” rekordu brakuje mu 89. Trudno sprowadzać wszystko to, co za chwilę zacznie dziać się na niemieckich boiskach do pogoni RL9 za Gerdem Muellerem, ale perspektywa większości polskich kibiców taka właśnie jest – dołki formy Eintrachtu czy świetna passa Greuther Fuerth interesuje ich średnio. Ile strzelił Lewy? – też mam dosyć tych pytań, ale one zawsze padają. Tymczasem tylko jednemu rywalowi z aktualnej stawki Lewy dotąd gola nie strzelił. Nigdy w lidze nie pokonał bramkarza Bochum. I to nie z powodu datującej się od 1973 roku słynnej „freundschaft” między tymi klubami (wiem, bo młodzieńcem będąc miałem w kolekcji stosowny szalik), ale z przyczyn prozaicznych – w erze Lewego Bochum w Bundeslidze nie występowało. Spadło z niej, gdy Lewandowski zdobywał koronę króla strzelców Ekstraklasy. Jeśli Polak zanotuje podobny jak w ostatnim sezonie wyczyn snajperski, to nie będzie moim zdaniem siły, która zmusi go do zmiany klubu po sezonie, a 366 pulsować będzie coraz mocniej w głowie kapitana reprezentacji Polski.

ZBIGNIEW MUCHA

TEKST UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (32/2021)

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024