Co nas czeka w La Liga? Zapowiedź 24. kolejki
24. kolejka hiszpańskiej La Liga zapowiada się nad wyraz interesująco, zważywszy na fakt, że w nadchodzącej serii gier odbędą się dwa mecze, które bezsprzecznie można określić jako hitowe. Trapione nieustającymi kontuzjami Valencia i Atletico staną naprzeciwko siebie, a imponujące formą Getafe zawita na Camp Nou z nadzieją na pierwsze w historii klubu zwycięstwo na legendarnym obiekcie mieszczącym się w Barcelonie.
Przed Messim i spółką trudna przeprawa (fot. Reuters)
SZPITALNY POJEDYNEK
Choć w Walencji i okolicach mieści się aż siedemnaście szpitali, przy Avenida de Suecia, gdzie ulokowany jest Estadio Mestalla, właśnie powstaje kolejny. W trakcie leczenia odniesionych kontuzji znajdują się Cristiano Piccini, Ezequiel Garay, Manu Vallejo. Ponadto na mniejszy bądź większych ból – przez który nie trenują na najwyższych obrotach lub wcale – narzekają Luis Gaya, Francis Coquelin oraz Rodrigo Moreno.
Dorzucając do tego zawieszenia Alessandro Florenziego i Ferrana Torresa, kadra „Nietoperzy” staje się niebezpiecznie wąska. Mimo wszystko dowodzący drużyną z perspektywy ławki trenerskiej Albert Celades ma powody do optymizmu, ponieważ do pełni sprawności powrócili Jasper Cillesen, Denis Czeryszew i Kevin Gameiro.
Sympatycy „Los Ches” ze strapieniem w oczach spoglądają na ich ulubieńca – wspomnianego wcześniej Rodrigo. Z pozoru urodzony w Rio de Janeiro hiszpański napastnik jest praktycznie bezużyteczny w poczynaniach ofensywnych – we wszystkich rozgrywkach tylko dwukrotnie pokonał bramkarzy przeciwników – lecz jednocześnie wywiera znaczny wpływ na grę kolegów z drużyny.
Rodrigo skompletował bowiem aż dziewięć ostatnich podań (najlepszy wynik spośród całego zespołu). Co więcej – podopieczni Celadesa z sześciu meczów, w których Hiszpan z brazylijskim paszportem nie mógł wystąpić z powodu problemów zdrowotnych, zdołali pokonać tylko pokonać pokonać po serii rzutów trzecioligowy Cultural Leonesa w ramach rozgrywek Pucharu Króla.
Nie może zatem dziwić fakt, że wszyscy związani zarówno zawodowo, jak i emocjonalnie z „Los Murcielagos” liczą na to, że Rodrigo przezwycięży trapiący go ból w kolanach i w piątkowym starciu z Atletico pojawi się na placu gry od pierwszej minuty. Tym bardziej, że w dwóch ostatnich spotkaniach piłkarze Valencii zanotowali dwie porażki z rzędu, tracąc równocześnie aż pięć goli.
„To był najgorszy mecz odkąd zacząłem tutaj pracować. Nie zaprezentowaliśmy się z dobrej strony w żadnym aspekcie gry. W ogóle nie potrafiliśmy przeciwstawić się rywalom” – powiedział wyraźnie niezadowolony Celades w odniesieniu do postawy swoich zawodników w spotkaniu z Getafe (0:3).
Równie nie najlepsze nastroje panują w obozie najbliższych walencjan – Atletico. Także Diego Simeone i spółka zmagają się z istną plagą kontuzji. Na ten momentu w czerwono-białej części Madrytu leczy się – bagatela – sześciu graczy. Są to Diego Costa, Jose Gimenez, Kieran Trippier, Santiago Arias, Joao Felix oraz Alvaro Morata. Śmiało zatem hit dwudziestej czwartej serii gier określić można złośliwie mianem szpitalnego pojedynku.
Widać czarno na białym, że – jak powiedziałby zapewne Adam Nawałka – zarówno w defensywie, jak i ofensywie ekipa z Estadio Wanda Metropolitano jest mocno osłabiona. Kadrowe braki spowodowane licznymi urazami uwidaczniają się w rezultatach odnoszonych przez „Los Rojiblancos”.
Zawodnicy prowadzeni „Cholo” Simeone nie byli w stanie odnieść zwycięstwa w pięciu z ostatnich sześciu rozegranych meczów (cztery porażki i remis; niechlubną passę zakończyli w miniony weekend, pokonując Granadę 1:0), w których zdołali umieścić futbolówkę między słupkami bramek rywali raptem dwukrotnie.
Tymczasem Simeone przekonuje, że prawdziwą przyczyną gry poniżej oczekiwań w wykonaniu „Atleti” wcale nie są masowe urazy. „W zeszłym sezonie na przestrzeni całych rozgrywek ligowych musieliśmy radzić sobie z łącznie czterdziestoma kontuzjami. I udało nam się finiszować na drugiej pozycji. Nie możemy traktować obecnych problemów zdrowotnych jak wymówki dla słabych wyników” – powiedział.
Dla argentyńskiego szkoleniowca piątkowa konfrontacja z Valencią będzie okazją, aby potwierdzić słuszność i prawdziwość nadmienionych słów. Szansa wydaje się być całkiem niezła – walencjanie to rywale co prawda z górnej półki, ale przeżywający aktualnie dołek formy, a na dodatek w dziesięciu ostatnich meczach z Atletico za każdym razem schodzili do szatni po końcowym gwizdku arbitra bez zwycięstwa (sześć porażek i cztery remisy).
GETAFE. TO NIE JEST PRZYPADEK
Według słownika języka polskiego cudotwórca to człowiek czyniący cuda. Jose Bordalasa, trenującego na co dzień Getafe, bez cienia wątpliwości z pewnością można określić jako cudotwórcę. Dlaczego? Ano dlatego, że dowodzeni przez niego „Los Azulones” po dwudziestu trzech rozegranych kolejkach hiszpańskiej ekstraklasy plasują się na najniższym stopniu podium i ani myślą się stamtąd ruszać.
Aby lepiej zobrazować ogromny wkład pracy Bordalasa w Getafe, należy cofnąć się do września 2016 roku, kiedy to objął stery nad zespołem spod Madrytu, zajmującym wówczas miejsce w strefie spadkowej Segunda División. Jeszcze w tym samym sezonie zdołał poprowadzić swoich podopiecznych do awansu na najwyższy szczebel rozgrywkowy w Hiszpanii.
Następnie Getafe, grając już w La Liga w roli beniaminka, finiszowało na ósmej pozycji. Z kolei w zeszłym sezonie ekipa z Coliseum Alfonzo Perez do ostatniej kolejki walczyła o miejsce gwarantujące udział w rozgrywkach Champions League, ale ostatecznie musiała obejść się smakiem, ze stratą zaledwie dwóch punktów do zamykającej TOP 4 klasyfikacji Valencii.
A tego wszystkiego Bordalas dokonał przy użyciu drużyny pozbawionej wielkich gwiazd i nazwisk szerzej nieznanych w piłkarskiej Europie. Rynkowa wartość wszystkich zawodników Getafe to 178 milionów euro, co na tle reszty zespołów La Liga, jest jedenastym wynikiem. Dla porównania – o wiele bogatsze Atletico, Valencia, Real Sociedad, Betis, Sevila, Athletic, Villarreal czy Celta Vigo, aktualnie w ligowej tabeli oglądają plecy „Los Azulones”.
Bordalas preferuje do bólu prosty futbol. Wręcz prymitywny. Dość powiedzieć, że Getafe spośród wszystkich drużyn pięciu najlepszych lig europejskich nie ma sobie równych pod względem popełnionych fauli (najwięcej) i posiadania piłki (najmniej). Ale jakże skuteczny zarazem jest to futbol! Grając w ten sposób „Los Azulones” znajdują się na w pełni zasłużonym podium, a do tego notują godna podziwu passę czterech kolejnych meczów bez choćby remisu czy porażki, podczas których strzegący bramki David Soria ani razu nie wyciągnął piłki z własnej siatki.
W sobotnie popołudnie podopiecznych Bordalasa czeka jednak trudna przeprawa, bowiem przyjdzie im zmierzyć się na wyjeździe z FC Barceloną. Getafe jeszcze nigdy w swojej blisko czterdziestoletniej historii nie było w stanie odnieść zwycięstwa na legendarnym Camp Nou. Równocześnie jeszcze nigdy przed konfrontacją z aktualnymi mistrzami Hiszpanii nie plasowali się w klasyfikacji tak wysoko, jak ma to miejsce obecnie.
Mało tego. Szansa na historyczną wygraną całkiem spora mając na uwadze formę prezentowaną przez „Dumę Katalonii”. Odkąd na ławkę trenerską został zatrudniony Quique Setien gra „Blaugrany” nie uległa oczekiwanej zmianie – dyspozycja barcelończyków w dalszym ciągu jest dużo poniżej oczekiwań. Pod wodzą Setiena FCB wymienia w trakcie meczów rekordowe ilości podań, które jednak niespecjalnie pozytywnie przekładają się na poczynania ofensywne.
„To oczywiste, że potrzebujemy napastnika” – przyznał bez owijania w bawełną Setien. I trudno nie przyznać mu racji. W obliczu wielomiesięcznych kontuzji Luisa Suareza i Ousmane Dembele wybór na szpicy stał się dla 61-letniego Kantabryjczyka niezwykle ubogi, ponieważ w rzeczywistości wyklucza systematyczną rotację. Dlatego też pion sportowy w ostatnich tygodniach intensywnie sonduje rynek napastników, lecz póki bez żadnych skutków. Tak czy siak – w najbliższym pojedynku z Getafe siła rażenia „Dumy Katalonii” z pewnością nie zostanie wzmocniona świeżą krwią.
ALE TO NIE WSZYSTKO…
… co nas czeka w nadchodzącej serii gier hiszpańskiej ekstraklasy. Na zakończenie kolejki niepokonany przed własną publicznością w lidze od maja zeszłego roku Real Madryt podejmie zaciekle walczącą o utrzymanie Celtę Vigo. „Celtistas” po raz ostatni zaznali smaku ligowego zwycięstwa na Estadio Santago Bernabeu w listopadzie 2006 roku.
Mimo wszystko w obozie ekipy z Vigo panuje względny optymizm. „Grając na takim poziomie z pewnością wykaraskamy się z sytuacji, w której się znaleźliśmy, ponieważ jesteśmy bardzo dobrym zespołem, który daje z siebie maksimum swoich możliwości w każdym spotkaniu” – powiedział z niekrytym uśmiechem na twarzy szkoleniowiec Celty, Oscar Garcia, po zeszłotygodniowej wygranej z Sevillą (2:1).
Trudne chwile postara się przełamać wspomniana przed momentem Sevilla. Wszytsko wskazuje na to, że piłkarze prowadzeni Julena Lopeteguiego wpadli w kryzys formy, bo jak inaczej nazwać bolesną porażkę w stosunku 1:3 z drugoligowym Mirandes w ramach 1/8 Pucharu Króla, remis 1:1 z przeciętnym Alaves i kolejną porażkę z równie słabą Celtą?
„Czujemy smutek i gniew równocześnie” – powiedział Lopetegui w odniesieniu do ostatnich rezultatów w wykonaniu Andaluzyjczyków. Starcie z zamykającym tabelę Espanyolem jawi się jako dobra szansa na przełamanie zwycięskiej impotencji. Tym bardziej, że na Estadio Sanchez Pizjuan Katalończycy nie wygrali od jedenastu meczów z rzędu.
Ciekawie również będzie w prowincjonalnym Villarrealem, gdzie tamtejsza „Żółta Łódź Podwodna” zagra z Levante. Derby regionu Walencji są bardzo wyrównaną, a zarazem obfitującą w emocje rywalizację. Na przestrzeni dziesięciu ostatnich meczów pomiędzy obiema ekipa pięciokrotnie triumfował Villarreal, trzykrotnie Levante, a dwa razy nastąpił podział punktów, a w sumie padło w nich aż dwadzieścia cztery bramki.
Jan Broda