Inaczej to sobie w Gelsenkirchen wyobrażali po ostatnim sezonie. Wicemistrzostwo Niemiec, powrót do upragnionej Ligi Mistrzów, Borussia Dortmund pobita i w tabeli, i na boisku, światły trener z otwartą głową… Kadra może nie najmocniejsza, ale skoro Domenico Tedesco potrafił wycisnąć z niej ostatnie soki, jak tu nie być optymistą przed nowym sezonem?
TOMASZ URBAN, KOMENTATOR ELEVEN
Dla nikogo z kibiców nie stanowiło większego problemu, że Schalke osiągnęło te cele, grając dość prosty futbol. Jedni powiedzą, że pragmatyczny, inni, że prymitywny, ważne jednak, że skuteczny. W końcu piłkarze z Gelsenkirchen tyle razy w historii pięknie i spektakularnie przegrywali, że nikt się teraz na brzydkie zwycięstwa nie zamierzał obrażać. Tedesco miał jednak świadomość, że nie można w nieskończoność grać ponad stan i bazować na stałych fragmentach (Schalke w ubiegłym sezonie strzeliło po zagraniach ze stojącej piłki aż 26 goli, czyli blisko 50 procent całego dorobku!). Wiedział, że nieprędko znowu trafi się sezon, w którym Dortmund, Leverkusen, Gladbach, Lipsk i Hoffenheim będą miały aż takie wahania formy. Do maksimum wykorzystał sytuację, ale wiedział, że ze swoim pomysłem na zespół doszedł w zasadzie do ściany.
Do tego drużyna straciła w lecie centrum operacyjne, czyli cały środek pola. Odejścia Goretzki i Meyera okazały się nie do zrekompensowania. Szkoda zwłaszcza Meyera (bo Goretzka i tak był nie do zatrzymania), którego Tedesco zaczął formować na klasową szóstkę. Pozyskani w ich miejsce Rudy, Mascarell i Serdar ani przez chwilę jesienią nie dali poczucia, że są w stanie wejść w buty poprzedników. A kosztowali niemało, w sumie jakieś 35 milionów euro. Ale o transferach za chwilę.
MIAŁO BYĆ EFEKTOWNIEJ…
Tedesco próbował przestawić zespół na inne granie. Chciał, by drużyna grała milej dla oka, ofensywniej, jednak zawrócił w połowie drogi. Po pięciu porażkach w pierwszych pięciu ligowych meczach postanowił wrócić do starych ustawień. Ale zespół nie funkcjonuje już tak dobrze i nie ma się specjalnie czemu dziwić po takim początku. No i nie ma tyle szczęścia pod bramką przeciwnika co w zeszłym sezonie. Po stałych fragmentach udało się w tym sezonie trafić do bramki przeciwnika zaledwie sześć razy (czyli tylko 30 procent ogólnego dorobku) i o ile w ubiegłym sezonie byli niekwestionowanymi królami stojącej piłki w całej lidze, o tyle w tym roku zajmują w tej klasyfikacji zaledwie 12 lokatę.
Jakie są przyczyny takiego stanu rzeczy? Problemem są być może europejskie puchary. W zeszłym sezonie Schalke grało tylko w lidze. Mikrocykl przed każdym meczem trwał pięć dni, można było dopieścić każdy szczegół. Teraz czasu na korektę już nie było. Przerabiał to w zeszłym sezonie Julian Nagelsmann. Po słabej jesieni, kiedy to jego drużyna musiała grać w Lidze Europy, nadeszła znakomita, wolna od obciążeń pucharowych wiosna. Był czas na reakcję i pracę. Granie co trzy dni, kiedy drużynie nie idzie, to zmora dla trenera. Tym bardziej że Tedesco przykłada ogromną wagę do kwestii taktycznych, nad którymi trzeba długo pracować. Może nawet zbyt wielką, przez co w Niemczech dość popularna jest opinia, że piłkarze nie zawsze wiedzą, co mają na boisku robić, bo Tedesco narzuca im zbyt wiele zadań.
(…)
CAŁY TEKST MOŻNA ZNALEŹĆ W NOWYM (3/2019) NUMERZE TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”