Jego powrót do Ekstraklasy był u nas najgłośniejszym transferem lata. Paweł Wszołek przyjechał do Warszawy z tkanką tłuszczową na poziomie tylko siedmiu procent, ale brakowało mu gry w meczach, nawet sparingowych.
(fot. Marcin Szymczyk/400mm.pl)
Po przeczytaniu twojego wywiadu w „Przeglądzie Sportowym” miałem wrażenie, że się latem mocno pokłóciłeś ze swoim menedżerem. Prawda?
Życie to ciągła bijatyka, ale nie chcę już do tego wracać – mówi
Paweł Wszołek. – Rozstaliśmy się i tyle.
W tym momencie sam siebie reprezentujesz?
Tak. Od niedawna jestem wolny.
Sezon 2018-19 był twoim najlepszym?
Nie chcę tego oceniać. Dla mnie wymowne było, kiedy odchodziłem z klubu i otrzymałem mnóstwo wiadomości od kibiców z wyrazami wsparcia: „No Paweł, no party”, „Paweł wracaj do nas”. Odszedłem, ponieważ nie dogadaliśmy się w sprawie nowego kontraktu. W dodatku mój klub Queens Park Rangers miał małe problemy finansowe, więc zdecydowałem się na zmianę.
Londyn ci się podobał?
Za duże miasto jak dla mnie. Nie jeździłem po całym Londynie, żyłem w swojej zamkniętej strefie, czyli: dom, baza treningowa, stadion, sklep. Czasami się zdarzyło pojechać do centrum, aby trochę pozwiedzać. Z ruchem lewostronnym też nie było problemów. Tylko raz już w Polsce zdarzyła się sytuacja, że wjechałem na rondo pod prąd, ale na szczęście było małe i nikt nie jechał.
Mentalność Anglików ci pasowała?
Różnie z tym bywało. Kiedy przyjeżdżał chłopak np. z Irlandii czy z Liverpoolu i zaczynał mówić swoją gwarą, to kompletnie nic nie rozumiałem. Po prostu jak język chiński. Strasznie mnie drażniło, kiedy młody Anglik olewał niektóre rzeczy. Nie podobało mi się, że potrafił się kilka razy spóźnić półtorej godziny na trening i kiedy cała drużyna już wychodziła na boisko, to on wpadał, szybko się przebierał i ruszał z miejsca na trening. W szatni nie potrafił butów ułożyć albo brudnych ubrań odłożyć na miejsce. Niektórzy szybko się czują panami piłkarzami.
W Anglii współpracowałeś ze Stevem McClarenem. Jaki on jest?
Kozak! Świetny fachowiec, bardzo dobre treningi i podejście do zawodników. Szkoda, że musiał się z nami rozstać, ale taka była decyzja klubu. W styczniu walczyliśmy o play-offy, ale później słabo punktowaliśmy, takie jest życie. Przebiłem się u niego do składu po kilku meczach. Każdy zawodnik miał z nim rozmowę indywidualną raz w tygodniu, ale była to krótka, kilkuminutowa pogawędka. Pozytywnie nas motywował.
Przed McClarenem był Jimmy Floyd Hasselbaink.
Kolejna świetna osobowość! Od początku widziałem, że ma problem z kolanami, bo dziwnie chodził, ale był po wielu operacjach. Trener Hasselbaink kiedy nas obejmował, był mało doświadczony, bo wcześniej chwilę pracował w Belgii, później League One i przyszedł do QPR. Widać było jego otwartość na życie i szacunek do piłkarzy. Cały czas chodził uśmiechnięty. Pamiętam, kiedy jedliśmy wspólnie obiady, to zaglądał nam do talerzy i mówił: „Chcesz grać w Championship? To musisz więcej jeść! Idź sobie nałóż jeszcze ryżu”.
Podobno przyjechałeś do Warszawy z tkanką tłuszczową na poziomie siedmiu procent.
Lubię o siebie dbać, zwracam uwagę na to co jem i od kilku lat współpracuję z dietetykiem, więc takie są efekty. Mimo, że nie grałem oficjalnego spotkania przez pięć miesięcy, to przywiązywałem cały czas do tego wagę. Normalnie się odżywiałem, trenowałem indywidualnie, ale brakowało mi meczów, nawet sparingowych. Poziom 6,5-7 procent tkanki tłuszczowej jest optymalny.
Kto gotuje w domu?
Głównie żona, choć i mi czasami zdarzy się coś przyrządzić. Nie jestem wielkim kuchennym wirtuozem, ale potrafię też ugotować smacznie i zdrowo. Cały dzień mam zaplanowany, jeśli chodzi o jedzenie. Zawsze po przebudzeniu piję szklankę wody z cytryną.
Jak często pozwalasz sobie na ustępstwa?
Kiedy byłem młodszy i grałem w Polsce, uwielbiałem jeść słodycze. Jadłem ich bardzo dużo… Pamiętam, że kiedy jechaliśmy na wyjazd, to z Adamem Pazio i Łukaszem Teodorczykiem zawsze braliśmy paczkę słodyczy do torby. Byliśmy młodzi, więc to było normalne zachowanie. Dzisiaj raz na jakiś czas sięgnę po jakiegoś żelka, żeby nie być totalnym wariatem. Mam świadomość, ile mogę. Organizm też czasami potrzebuje odskoczni.
W Polsce pozwalałeś sobie na fast fooda?
Nie ma co ukrywać, czasami się zdarzyło, bo to było tanie jedzenie, a finansowo jakoś się nie przelewało. A tak zupełnie poważnie, to w Markach przy centrum handlowym jest bar chiński, więc tam czasami gościłem. Za jedenaście złotych było dużo kurczaka i ryżu, więc spokojnie się najadałem. Podobno nawet od ryżu zęby robią się białe, to trzeba było jeść.
Nie przelewało się, ale pięciozłotówkę do podłogi przyklejaliście w szatni Polonii, więc chyba humory dopisywały.
Trzeba było jakoś budować atmosferę, mimo sytuacji, jaka wówczas panowała. Zresztą w każdej szatni numer z przyklejaniem kasy jest słynny, tylko kwestia wartości monety czy papierka. Nas było stać na pięć złotych w tamtych czasach.
Nie bałeś się, że będziesz traktowany w Legii jako polonista?
Nie mam na to wpływu. Mogę tylko pokazywać w meczach i treningach, że nie przyjechałem tu na wakacje i zasługuję na szacunek.
(fot. Marcin Szymczyk/400mm.pl)
Jesteś zadowolony z miejsca, w którym jesteś teraz?
Oczywiście, że tak. Chodzę uśmiechnięty, niczego mi nie brakuje.
Jak ci się podobało pasowanie na legionistę po meczu z Lechem?
Trudno mi to opisać. Cieszyłem się ze zwycięstwa i zdobycia trzech punktów. To było najważniejsze.
Wielu zawodników dałoby się podpuścić w takim momencie.
Mam swoje zasady i wiedziałem, co mam w tym momencie zrobić. Nigdy nie mówiłem, że jestem z kimś mocno związany czy komuś kibicuję albo że w jakimś klubie nigdy nie zagram. Jeśli ktoś tak mówi, to moim zdaniem jest lekkim szaleńcem, bo nie wiesz, co przyniesie życie.
Czujesz się największą gwiazdą ligi?
Nie mnie to oceniać. Najważniejsze jest to, co prezentuję na boisku i poza nim, czyli ciężko trenuję i staram się pomagać innym. Taki cel sobie postawiłem. Mam robić swoje i grać jak najlepiej dla drużyny. Staram się nie czytać o sobie.
Nie wierzę. W dobie portali społecznościowych chyba się tego nie da uniknąć.
Twittera nie mam. Instagrama nie prowadzę osobiście, tylko moja żona. Facebooka mam od bardzo dawna, ale też nie wrzucam nic prywatnego.
Sprawdziłem – udostępniasz różne posty na przykład o zwierzakach.
No tak, ale to nic prywatnego. Kocham psy i zwierzęta w ogóle, staramy się nawet z żoną wspierać różne akcje. Zresztą kiedyś rozmawialiśmy, że po zakończeniu kariery weźmiemy do siebie kilkanaście piesków ze schroniska. Mam w głowie takie powiedzenie, aby doceniać życie tak jak robią to psy. Zobacz, zawsze są wierne, kochają właściciela, szanują innych, kiedy wracasz nawet po godzinie do domu, to szaleją ze szczęścia. Może to zabrzmi banalnie, ale sporo możemy się od czworonogów nauczyć.
Nie czytasz o sobie, ale ostatnio wszędzie ciebie pełno w mediach.
Szanuję waszą pracę i wiem, że to jest część moich obowiązków. Zawsze mówię to, co myślę i tego się nie wstydzę. Jestem takim człowiekiem, że jeśli z kimś raz porozmawiam, a ktoś przekręci moje słowa, to już nigdy więcej się nie spotkamy. Kiedyś miałem sytuację, że ktoś mnie zawiódł i urwaliśmy kontakt. Zdarzyło się to nie tylko w Polsce, ale również za granicą. Wiem, kiedy mam czas na wywiady. Na pewno nie spotkasz mnie z dziennikarzem w dniu meczu czy dzień wcześniej.
Co przekręcili?
Temat zamknięty.
Jak się zmieniłeś przez sześć lat emigracji?
Z wyglądu? Zobacz, noszę okulary, bo trochę mądrzej w nich wyglądam. A życiowo? Dojrzałem, spokorniałem. Wyjeżdżałem w takim wieku, kiedy hormony trochę buzują i u mnie nie było inaczej. Nauczyłem się języków, innej kultury, kuchni. Często po meczach w szatni mieliśmy pizzę, po tak wielkim wysiłku jest to wskazane, ale generalnie za nią nie szaleję. Trochę inaczej jest w przypadku makaronów, które uwielbiam. Zresztą do dzisiaj w domu króluje kuchnia włoska. Kocham pesto, szczególnie a la genovese, czyli klasyczne pesto z Genui.
A piłkarsko?
Kiedy porównuję dzisiaj mecze w Serie A do tych sprzed sześciu lat, to mam wrażenie, że ta liga się trochę otworzyła i nie jest już tak czysto taktyczna. Pada więcej goli, są wysokie wyniki nawet 3:3, 4:3. Kiedyś było zazwyczaj 0:0, 1:0, 1:1. Nie wiem, czy teraz bym się lepiej odnalazł. Na początku było ciężko, to oczywiste. Godzinami przesuwaliśmy się tylko po boisku. U trenera Delio Rossiego, który był wtedy uznawany we Włoszech za mistrza taktyki, na pierwszym obozie jako rozruch mieliśmy… przesuwanie. Wstawaliśmy rano, wychodziliśmy na boisko i 45 minut przesuwaliśmy się po boisku. Mieliśmy różne kolory i w zależności od sytuacji musieliśmy się dobrze ustawić. Dzień w dzień to samo.
We Włoszech trafiłeś też pod skrzydła Sinisy Mihajlovicia.
Świetny gość, bardzo się przy nim rozwinąłem piłkarsko. Ma teraz problemy zdrowotne, ale potrafi zjednoczyć drużynę, co widać po zachowaniu jego zawodników. U niego grałem na dwóch pozycjach: prawego obrońcy i prawego pomocnika, ale w moim drugim roku w Sampdorii powiedział, że dla niego jestem właśnie takim wahadłowym do sytemu 1-3-5-2. Zostawałem po treningach z jego asystentem Sakiciem, pracowaliśmy nad wieloma elementami, ale trener powtarzał, że szansę na pewno otrzymam. Słowa dotrzymał i w końcu mi zaufał.
A jaką miał osobowość?
Jak każdy człowiek z Bałkanów. Kiedy się denerwował, to szybko było widać w nim nerwy, ale też potrafił zagrać na naszych emocjach. Po jednym z przegranych meczów przyszliśmy na trening, ale poszliśmy do sali konferencyjnej i kazał nam dwa razy oglądać to spotkanie. 90 minut meczu, 10 minut przerwy i drugi raz to samo. Katorga. Mieliśmy wyciągnąć wnioski i mogliśmy jechać do domu.
Co sobie myślałeś?
Wszyscy byli źli, dookoła słychać było „mamma mia”, ale nikt mu nie podskoczył. Kiedy wchodził na siłownię, to podnosił wszystko na maksymalnych obciążeniach. Po treningach zostawał z bramkarzami i strzelał rzuty wolne. Śmiesznie ich podpuszczał, a później ładował gole.
Spotkałeś nie tylko ciekawych trenerów, ale też niezłych zawodników.
No tak, spora grupa się zebrała: Samuel Eto’o, Ante Rebić, Sergio Romero, Shkodran Mustafi, Luca Toni, Antonio Cassano, Giampaolo Pazzini, Rafa Marquez, Roberto Soriano czy Pedro Obiang. Z niektórymi mam nawet kontakt do dzisiaj, jak chociażby z tym ostatnim. Dzięki Sergio Romero mogłem zaprosić rodzinę i znajomych na mecz Manchesteru United.
Koszulki od nich zbierałeś?
Jakąś kolekcję mam, wymienialiśmy się.
Wcześniej jako dzieciak spotkałeś na turnieju międzynarodowym m.in. Paula Pogbę i Mario Goetzego.
Ale to ja zgarnąłem statuetkę dla najlepszego zawodnika i króla strzelców! Olympique Marsylia chciał mnie wtedy ściągnąć, ale nie wyszło.
Kiedy opuszczałeś Włochy to już miałeś wrażenie, że wszystko wiesz o taktyce?
Na pewno mocno się rozwinąłem i zwróciłem uwagę na wiele elementów, o których wcześniej bym nie pomyślał. Rezerwy jeszcze na pewno posiadam, zresztą jak każdy, bo nie ma ludzi nieomylnych. Z każdym dniem się uczę czegoś nowego. W Legii też.
W Legii to młodzież ma się od ciebie uczyć.
Jeśli komuś mogę pomóc, to jestem na to otwarty. Widzę, że w zespole jest wielu młodych i utalentowanych zawodników, którzy mają spory potencjał. Widać to nie tylko na treningach, ale też w meczach, co pokazało chociażby spotkanie z Lechem.
Po golu Maćka Rosołka z Lechem wykonałeś przedziwny taniec radości.
Widziałem to, ale nie byłem tego świadomy na boisku. Chyba jakiś fotomontaż… Odwróciłem się i chyba chciałem wziąć wodę, a do tego doszły wielkie emocje i tego po prostu nie ogarniasz. Wyszło śmiesznie, ale po prostu to było ciśnienie. Przegraliśmy dwa poprzednie mecze, z Lechem też było 0:1 i się podnieśliśmy. Pokazaliśmy dobrą mentalność i charakter.
A ty jesteś silny mentalnie?
Oczywiście, od zawsze. Od najmłodszych lat nigdy się niczego i nikogo nie bałem. Robię swoje, wierzę w siebie i zasuwam na sto procent. Jeśli w każdym treningu dajesz z siebie maksa, to kiedy wychodzisz na mecz nie masz prawa nikogo się bać. Zresztą w każdej dziedzinie życia nie wolno chodzić na skróty, bo prędzej czy później wyjdzie ci to bokiem. Jako dziecko też musiałem walczyć o swoje na podwórku, trudnym podwórku. To mnie ukształtowało. Mam swoje zasady, którymi się kieruję.
Miałeś przygody?
Pewnie, że tak. Każdy miał w tamtych latach. Kiedy jako młodsi wchodziliśmy na boisko i przychodziła grupa starszych, chcieli wejść, to trzeba było się postawić. Wiadomo, że się czasami oberwało.
Co sobie pomyślałeś, kiedy po krótkim czasie odszedłeś z Lechii Gdańsk?
Grałem w roczniku 1992 i po pewnym obozie nasza drużyna została rozwiązana. Niektórzy przeszli do starszej drużyny, inni zrezygnowali. Ja byłem w tej drugiej grupie. Mnie nie było stać, żeby codziennie dojeżdżać z Tczewa do Gdańska. Wróciłem do swojego miasta, trafiłem do Wisły i zacząłem grać w czwartej lidze jako nastolatek. Fizycznie na początku sobie nie radziłem, ale z tygodnia na tydzień robiłem postępy. Trzeba było walczyć o swoje.
Co się wydarzyło na obozie?
Było, minęło, nie ma co do tego wracać.
Nie byłeś wkurzony, że odszedłeś z klubu, który piął się szczebelek po szczebelku do Ekstraklasy?
Chciałem po prostu grać, a w Wiśle grałem regularnie i rozwijałem się.
Trener Bogusław Kaczmarek powiedział, że Wisła wyciągnęła cię za pięć piłek.
Fura kasy jak na tamte czasy! A tak serio, to chyba były piłki całkiem niezłej jakości, na pewno nie takie za 20 zł. Z trenerem Kaczmarkiem mamy do dzisiaj kontakt. Kiedy się spotkamy, to zawsze chwilę porozmawiamy. Zresztą to przecież on mnie później wyciągnął z Wisły.
Euro 2016 to największe niespełnione marzenie?
To prawda. Każdy sportowiec marzy, aby brać udział w wielkich imprezach. To był jeden z moich celów, który sobie założyłem, ale nie udało się zrealizować. Miałem za sobą dobry sezon, dostałem powołanie w marcu, strzeliłem dwa gole i później miałem szansę, aby powalczyć o bilet do Francji. Niestety, kontuzja na zgrupowaniu w Juracie – czyli w zasadzie na moim terenie – i Euro oglądałem w telewizji. Jestem wdzięczny najbliższym, że mnie wspierali, bo to był trudny moment.
Po mistrzostwach Europy byłeś kilka razy w kadrze przed mundialem…
…ale nigdy nie pomyślałem, że pojadę na mistrzostwa świata. Wiem, że w meczach, w których otrzymałem szanse, zawiodłem. Czasami graliśmy w eksperymentalnym ustawieniu, ale to nie jest wytłumaczenie.
A teraz jest jakiś kontakt ze strony selekcjonera?
Nie. W tym momencie liczy się tylko Legia i nie myślę o niczym innym. Twardo stąpam po ziemi i nie jestem szaleńcem, żeby wybiegać daleko w przyszłość. Chcę grać regularnie w Legii, a co będzie więcej, to czas pokaże.
PAWEŁ GOŁASZEWSKI