Co myślisz, kiedy patrzysz na swoje statystyki w tym sezonie?A co mam myśleć, kiedy przy golach i asystach mam dwa zera? – odpowiada Kownacki. – Na początku byłem spokojny, myślałem, że za chwilę się przełamię. Później pojawiła się niepewność i nerwowość. Odbyłem kilka rozmów z trenerem, uspokajał mnie. Kiedy zdobędę pierwszą bramkę, będzie z górki, ciśnienie zejdzie. To etap przejściowy, trzeba go przełamać. Trener powiedział, że widzi presję, która na mnie ciąży i pochwalił za wiele sytuacji przy rozegraniu piłki.
Z czego wynika problem z liczbami?
Gram na innej pozycji, a przy naszym stylu mam zdecydowanie więcej zadań w defensywie niż w ofensywie. Sztab przede wszystkim stawia na obronę, czasami muszę grać w jednej linii z obrońcami. Po odbiorze piłki, mam do pokonania 50-60 metrów do bramki przeciwnika, niemniej po liczbie sprintów możesz dojść do wniosku, że biorę udział w kontratakach, bo średnio robię ich na mecz około 35. Zresztą było kilka takich sytuacji, że po strzale szedłem na dobitkę i brakowało mi dosłownie 30 centymetrów, aby sięgnąć piłkę.
Od trenera Brzęczka dostałeś szansę gry w pierwszym składzie w rewanżowym meczu z Austrią. Jak byś siebie ocenił?
Bardzo słabo. Dla mnie było to pierwsze spotkanie w pierwszej reprezentacji od mundialu i… odczuwałem tremę. Miałem poczucie, jakby to był mój pierwszy mecz w kadrze narodowej.
Dawid Kownacki i trema – to do siebie nie pasuje.
Sam się tego nie spodziewałem. Tu nie chodziło o wypełnione trybuny, w Bundeslidze grałem już na Borussii Dortmund przy 80 tysiącach ludzi -super wypadłem, strzeliłem gola. Pojawiły się u mnie za duże emocje, źle wszedłem w mecz – pierwsze dwa-trzy podania były słabe. Kiedy schodziłem z boiska, miałem świadomość, że zagrałem słabo, ale musiałem uspokoić w sobie emocje, bo mogłem za dużo powiedzieć. Niby piłka nożna jest grą błędów, ale ja w tym spotkaniu popełniłem ich sporo.
Co pomyślałeś sobie dzień po zakończeniu Euro U-21?
Poczułem ogromny niedosyt, bo dzieliły nas dwie minuty od strefy medalowej. Hiszpania strzeliła gola Belgii w 91 minucie… Wiadomo, że przed ostatnim meczem wszystko było w naszych rękach, ale na nasze nieszczęście Hiszpanie weszli w turniej dopiero od spotkania z nami. Zagrali kapitalnie, sprowadzili nas brutalnie na ziemię. Oceniając całe dwa lata tej drużyny, daliśmy kibicom wiele radości, ale nic z tego nie było. Zajęliśmy trzecie miejsce w grupie, ale pokazaliśmy, że piłka młodzieżowa w Polsce nie zginęła.
Robert Lewandowski wypowiadał się o was w innym tonie. Zabolało?
Polskie drużyny nie potrafią dominować nad każdym rywalem, nie wykonają w meczu 700 podań. Nie mamy w składzie jedenastu kreatywnych wirtuozów, którzy robią na boisku, co chcą. Każdy o tym mówił, że naszą siłą jest dobra defensywa i kontrataki. Trener Michniewicz dobiera taktykę do zawodników. Żeby osiągnąć wynik, trzeba było postawić na defensywę. Z bardzo silnymi Włochami nie straciliśmy gola, w barażach z Portugalią też zagraliśmy świetnie w obronie. Z tej drużyny wyciągnęliśmy maksimum.
W Polsce była wielka dyskusja na temat stylu jej gry.
Wszystkim nie dogodzimy. Jeśli byśmy wyszli bardzo ofensywnie, chcieli grać otwarty futbol i przegrali 0:3, zaraz byłyby tytuły, że porwaliśmy się z motyką na słońce, że trener nie umie dobrać odpowiedniej taktyki, że znowu katastrofa. Przegraliśmy jeden mecz, ograliśmy dwie silne ekipy, a i tak jest źle…
Byłeś na tym turnieju jako zawodnik Sampdorii, który szykował się do odejścia. Mecz z Włochami rozgrywałeś bardzo indywidualnie. Chodziłeś między obrońcami, prowokowałeś, trybuny cię wygwizdały.
Wszystko to, co mówiłem chłopakom przed pierwszym gwizdkiem, sprawdziło się w stu procentach. Kiedy Włosi przegrywali, zaczęło się kopanie, szczypanie, gryzienie, utarczki słowne. Wiedziałem, że tak będzie, dlatego wziąłem na siebie tę odpowiedzialność, bo znam ich doskonale. Niektórzy mogliby tego nie wytrzymać, a ja dzięki pobytowi we Włoszech zdążyłem się do tego przyzwyczaić.
Po meczu zapewne dostałeś trochę wiadomości na portalach społecznościowych.
Włosi są bardzo emocjonalni, pokazują to na każdym kroku. Otrzymałem trochę wiadomości po spotkaniu, ale jeszcze więcej przychodziło, kiedy grałem w Sampdorii i nie strzeliłem karnego w 94 minucie przy bezbramkowym remisie. Przekleństwa, wyzwiska i… zdjęcia przegranych kuponów postawionych u bukmacherów: „Przez ciebie nie wygrałem 300 euro. Kup mi nowego iPhone’a, bo te pieniądze miały być na to przeznaczone. Oddawaj moją kasę”. W sumie dostałem pewnie z 1500 wiadomości.
Odpisałeś komuś?
Nie jestem na tyle głupi. Kilka lat temu pewnie bym odpisał, bardziej by to na mnie wpłynęło, coś bym palnął. Byłem młodym, jeszcze głupiutkim człowiekiem, krew buzowała. Teraz spokorniałem, nabrałem doświadczenia, z dystansem do tego podchodzę. Kilka pierwszych wiadomości przeczytałem, ale kiedy przyszła nawałnica, od razu kasowałem bez odczytywania. To był mój pierwszy niestrzelony karny w życiu, ale przecież nie popełniłem żadnej zbrodni. Nikogo nie zabiłem. Nie wykorzystałem jedenastki, jak wielu lepszych zawodników, w zdecydowanie ważniejszych meczach i istotniejszych momentach.
Kiedy przeszedłeś z Włoch do Niemiec, poczułeś ulgę, bo tam jest trochę inne podejście?
We Włoszech jest różnie – zależy, na jakiego trenera trafisz. Jeden z tobą cały czas rozmawia, wspiera, a drugi w ogóle nie wchodzi w dyskusje. Ja trafiłem na takiego szkoleniowca, z którym nie rozmawiałem. A fajnie czasami byłoby się dowiedzieć, czego trener od ciebie oczekuje. Dostawałem informacje od asystentów, że super trenuję, jestem wzorem, ale przychodził mecz i nie grałem. Po dziesiątym takim przypadku jesteś już trochę zmęczony. Uznałem, że nie mogę dłużej tracić czasu. Z jednej strony rozumiałem klub, który zimą nie chciał mnie puścić, bo trener chciał mieć w kadrze czterech napastników. Poszedłem jednak na rozmowę ze szkoleniowcem i powiedziałem, że ja też muszę patrzeć na siebie, na własny rozwój. Udało się, przekonałem też wszystkich w Niemczech, klub wyłożył rekordowe pieniądze za mnie i chcę udowodnić, że była to dobra decyzja.
Zapłaciłbyś za siebie tyle co Fortuna Duesseldorf?
Najpierw trzeba byłoby mieć taką kasę. W grach komputerowych zawsze siebie kupuję! Różnica jest jedna – w rzeczywistości nigdy nie strzeliłem w jednym sezonie dziesięciu goli, a w grach zawsze mam na koncie przynajmniej dwadzieścia bramek.