Bundesligowa sztafeta pokoleń, czyli sławni synowie sławnych ojców
Niedaleko pada jabłko od jabłoni, mówią jedni. Geny, mówią drudzy. Jakkolwiek by nie spojrzeć – dzieci piłkarzy w naturalny sposób lgną do profesji wykonywanej przez ojców. Jest im o tyle łatwiej, iż na co dzień mają do dyspozycji „osobistego trenera”, który na bieżąco udziela porad i wskazówek. Nic więc dziwnego, że wielu z nich trafia później do profesjonalnej piłki i osiąga sukcesy. Czasem nawet większe niż ojciec.
(fot. Reuters)
W niemieckiej piłce jest wiele takich rodzinnych par. Z synów byłych piłkarzy, którzy mają na koncie występy w 1. lub w 2. Bundeslidze, można by sklecić całkiem sensowną kadrę.
Największy problem byłby z obsadą bramki. Nie ma bowiem zbyt wielkiego wyboru na tej pozycji. No i nie ten kwalitet. Są w zasadzie tylko dwie sensowne opcje. Pierwsza to Rene Vollath z Karlsruher SC. To były bramkarz młodzieżowych kadr Niemiec, a obecnie spadkowicza z 2. Bundesligi. Bronił przez pół sezonu, potem jednak stracił miejsce w składzie. Ma już 26 lat, więc można zakładać, że wielkiej kariery już raczej nie zrobi. Ojciec Richard, grywający dla odmiany na pozycji napastnika, też nie był wielkim piłkarzem. W 1. Bundeslidze zagrał tylko raz – w barwach 1. FC Norymbergi, a potem jeszcze kilkanaście meczów w 2. Bundeslidze jako piłkarz FC Augsburg. Kontrkandydatem Vollatha do miejsca w bramce mógłby być Benjamin Kirsten, syn słynnego Ulfa, którego przedstawiać chyba nikomu nie trzeba. Benny był przez cztery sezony podstawowym bramkarzem Dynama Drezno w 2. Bundeslidze i w III lidze, potem zaliczył nawet 6 występów w Eredivisie w NEC Nijmegen, dziś natomiast strzeże bramki występującego w Regionallidze Lokomotive Lipsk.
Znacznie lepiej wygląda natomiast linia defensywna. Na lewej stronie bloku obronnego można by było skorzystać z Phillippa Maxa, obecnie podstawowego zawodnika FC Augsburg, grywającego też czasem na pozycji bocznego pomocnika. Max to nie jest może czołówka ligi na tej pozycji, ale ma jedną bardzo mocną zaletę – mało który lewy obrońca w lidze ma tak doskonałe dośrodkowanie w biegu. Do klasy ojca Philippowi jednak sporo jeszcze brakuje. Urodzony w Tarnowskich Górach Martin Max to w końcu dwukrotny król strzelców Bundesligi w barwach Schalke 04, autor 126 goli w najwyższej klasie rozgrywkowej w Niemczech.
Środek obrony to Robin Koch z Kaiserslautern i Benjamin Hubner z Hoffenheim. Ten pierwszy to syn Harry’ego Kocha. Kibicom pamiętającym mistrzowskie Kaiserslautern z 1998 roku – ewentualnie najsłynniejszy skład Kaiserslautern w historii klubu – Harry Koch z pewnością zapadł w głowie. Wyróżniał się dużą agresywnością i bujnymi, kręconymi włosami. Przez 8 lat był podstawowym zawodnikiem bloku obronnego Czerwonych Diabłów. Zagrał ponad 270 razy dla zespołu z Betzenbergu, dostąpił też zaszczytu zagrania w Lidze Mistrzów. Jego 20-letni syn dopiero startuje do wielkiej kariery, ale początek ma solidny. W minionych rozgrywkach szturmem wywalczył sobie pierwszy plac, grywając albo jako środkowy obrońca, albo jako defensywny pomocnik.
Hubner natomiast to podpora rewelacji sezonu, czyli TSG Hoffenheim. Do zespołu Juliana Nagelsmanna trafił przed rokiem z FC Ingolstadt i od razu stał się kluczowym zawodnikiem trójosobowego bloku obronnego. Benjamina cechuje twardość i bezkompromisowość. Świetnie gra głową i bywa też groźny przy stałych fragmentach pod bramką rywala, o czym dobitnie przekonał się niedawno Eintracht Frankfurt. Dla Benjamina był to specjalny mecz, bo grał on przeciwko ojcu. Bruno Hubner jest bowiem dyrektorem sportowym klubu z finansowej stolicy Niemiec. W latach 80-tych występował na pozycji środkowego napastnika w 1. FC Kaiserslautern, w barwach którego rozegrał blisko 80 meczów w 1. Bundeslidze, zdobywając w nich 19 goli. Od nowego sezonu przykrość ojcu może też sprawiać kolejny z rodu Hubnerów – Florian, który właśnie awansował do 1. Bundesligi z Hannoverem 96. Początkowo miał on problemy z przebiciem się do składu 96, ale wiosną grał już regularnie. Florian, podobnie jak brat, też jest środkowym obrońcą.
Prawa strona defensywy to oczywiście domena Mitchella Weisera z Herthy. Mitchell imponuje szybkością, dynamiką, techniką i polotem w grze ofensywnej. Jego rozwój wyhamowały kontuzje. Miniony sezon musi absolutnie spisać na straty. Jeśli tylko zdrowie pozwoli, ma ogromną szansę na pobicie osiągnięć ojca Patricka – byłego piłkarza Wolfsburga i 1. FC Koeln – który w barwach obu klubów rozegrał 270 meczów w 1. Bundeslidze. Patrick także był bocznym obrońcą, tyle że lewym. Nie dostąpił jednak zaszczytu zagrania w niemieckiej kadrze, co powinno stać się udziałem Mitcha, o ile jego kariera nadal będzie się harmonijnie rozwijać.
Środek pola funkcjonowałby o tyle dobrze, że zagrałoby w nim dwóch znajomych z Augsburga, czyli Daniel Baier i Dominik Kohr. Ojciec Daniela – Juergen zaliczył w sezonie 1985-86 31 meczów w 1. Bundeslidze w barwach Hannoveru 96. Był lewym obrońcą słynącym z niewiarygodnej wręcz wydolności. Na poziomie 2. Bundesligi rozegrał blisko 400 meczów. Syn jednak może się pochwalić znacznie lepszą karierą. Mimo dość zaawansowanego wieku, wciąż jest jednym z najlepszych defensywnych pomocników w lidze. Rozpędu nabiera natomiast kariera Dominika Kohra. To piłkarz słynący z ostrej i zdecydowanej gry, który doskonale uzupełniał się w środku pola z eleganckim Baierem. Od przyszłego sezonu Baier będzie jednak potrzebował nowego bodyguarda, bo Kohr wraca do Bayeru Leverkusen. Ojciec Dominika – Harald, był natomiast napastnikiem. I to całkiem niezłym. W barwach 1. FC Kaiserslautern zaliczył w końcówce lat osiemdziesiątych 88 występów w Bundeslidze, w których strzelił aż 45 goli. Bilans, o którym wielu napastników może jedynie pomarzyć.
Stosunkowo najsłabszą karierę w tym gronie miał mierzący ledwie 170 cm wzrostu Hans-Juergen Bargfrede – ojciec Philippa, piłkarza Werderu Brema. Bargfrede senior grał w linii pomocy. W 1. Bundeslidze rozegrał jednak tylko 15 meczów w barwach St. Pauli, z którym był związany przez blisko 10 lat kariery. Lepiej szło mu na drugim poziomie rozgrywek, gdzie rozegrał ponad 100 meczów. Także i w tym przypadku syn osiągnął więcej niż ojciec. Philipp ma w dorobku blisko 150 meczów na najwyższym poziomie rozgrywkowym w Niemczech i do niedawna był podstawowym zawodnikiem Werderu. Byłby nim pewnie do dziś, gdyby nie plaga kontuzji, która trapi go od dłuższego czasu.
No i wreszcie ofensywa. Tutaj niekwestionowaną gwiazdą byłby oczywiście Leroy Sane, błyskotliwy skrzydłowy Manchesteru City. Jego ojciec, Souleyman, to legenda SG Wattenscheid. W sezonie 1993-94 tworzył tam groźny duet napastników z naszym Markiem Leśniakiem. Obaj strzelili wówczas po 13 goli. W sumie, Souleyman zaliczył ponad 320 meczów w dwóch najwyższych klasach rozgrywkowych w Niemczech, zdobywając w nich blisko 120 bramek.
Na drugim skrzydle Leonardo Bittencourt z 1. FC Koeln. Kto interesował się Bundesligą w latach 90., ten nie może nie pamiętać jego ojca Franklina. Niziutki napastnik VfB Lipsk, a potem także Energie Cottbus, miał mnóstwo zalet. Technikę, szybkość, kreatywność… I tylko jedną wadę. Nie strzelał goli. 6 trafieniami w 61 meczach chwalić się raczej nie wypada. Na jego tle, syn grywający najczęściej na pozycji skrzydłowego, już wypada lepiej, a przecież przed nim jeszcze wiele lat grania. Być może bilans Leonardo byłby jeszcze lepszy, gdyby nie kontuzje, które co rusz go dopadają.
Gdyby zatem znowu był kontuzjowany, to można by za niego wprowadzić do składu skrzydłowego Hannoveru 96 – Feliksa Klausa. Wraca on właśnie do 1. Bundesligi, w której występował już w barwach Greuthera Fuerth i Freiburga. W najbliższym sezonie powinien przekroczyć liczbę 100 meczów w najwyższej klasie rozgrywkowej. Bilans, o którym jego ojciec nie mógł nawet pomarzyć. Grający jako napastnik Fred zdołał uzbierać raptem 29 meczów w barwach Hamburga, Norymbergi i Herthy zdobywając w nich tylko 3 gole.
No i dobrnęliśmy do pozycji numer 9. Na szpicy można by ustawić Pascala Koepke z Erzgebirge Aue. 21-letni napastnik to oczywiście syn znakomitego golkipera Andreasa Koepkego, wieloletniego reprezentanta Niemiec, a obecnie szkoleniowca bramkarzy w sztabie Joachima Loewa. Pascal to piłkarz, którego kariera zaczyna nabierać konkretnego przyspieszenia. Postrzelał trochę na trzecim poziomie, teraz na drugim (10 goli w sezonie) i już pojawiają się plotki, że latem może trafić do berlińskiej
Herthy. Wypada życzyć młodzianowi, by jego kariera była choć w połowie tak dobra, jak ojca.
Oczywiście to nie wszyscy. Ojców-piłkarzy, którzy zagrali choć raz na dwóch najwyższych szczeblach rozgrywkowych w Niemczech, mieli też chociażby Roman Neustadter (West Ham), Marvin Bakalorz (Hannover 96), Tom Weilandt (Bochum), Tobias Kempe (Norymberga), czy Bernardo (Lipsk), którego ojciec (też Bernardo), w sezonie 1991-92 zaliczył 4 ligowe występy w barwach monachijskiego Bayernu. „Truskawką na torcie” w tym gronie jest natomiast skrzydłowy Mainz – Levin Oztunali, którego dziadkiem jest absolutna legenda niemieckiej piłki, pierwszy w historii król strzelców Bundesligi, czyli Uwe Seeler.
Co sądzicie o takiej drużynie? O co grałaby w Bundeslidze kadra synów sławnych ojców? Daliby radę utrzymać się w lidze?
Tomasz Urban