Brzęczek wrócił do gry. A jednak kochany?
Prędzej czy później to musiało się wydarzyć. Już w dniu zwolnienia Jerzego Brzęczka z reprezentacji można było zakładać się o to, że pewnego dnia zostanie szkoleniowcem Wisły Kraków. Trener i klub z oczywistych względów byli sobie pisani, więc gdy nastały sprzyjające okoliczności, powiedzieli: tak. Układ wydaje się sensowny, jednak każda ze stron ma w nim sporo do stracenia.
Choć na klubowych korytarzach będzie spotykać członków rodziny, były selekcjoner wchodzi na nieprzyjazny grunt. Rola szkoleniowca Białej Gwiazdy to jedna z najmniej stabilnych posad w polskiej piłce. Brzęczek jest już ósmym trenerem Wisły w ciągu ostatnich sześciu lat, ponadto dwukrotnie w trybie awaryjnym drużynę prowadził duet Kazimierz Kmiecik-Radosław Sobolewski. Średnia długość pracy szkoleniowca w krakowskim klubie to w tym okresie ledwie dziewięć i pół miesiąca. Dłużej niż rok wytrzymali na stanowisku tylko Maciej Stolarczyk oraz Artur Skowronek, przy czym ten drugi został zwolniony krótko po rocznicy. Rządzący Wisłą od stycznia 2019 roku (formalnie od kwietnia 2020) Jakub Błaszczykowski, Jarosław Królewski i Tomasz Jażdżyński jak dotąd nie trafiali z trenerskimi wyborami. Skowronek w dłuższej perspektywie okazał się nieskuteczny, Peter Hyballa rozsadził zespół od środka, zaś Adrian Gula nie potrafił dostosować pomysłu na grę do potencjału zawodników. W zatrudnianiu szkoleniowców przez Białą Gwiazdę trudno doszukać się jakiejkolwiek spójności. Po Polaku przyszło dwóch obcokrajowców, teraz nastąpił powrót do rodzimej myśli trenerskiej. Kolejni trenerzy mają niewiele wspólnych mianowników, nie są przedstawicielami konkretnego spojrzenia na futbol. Polityce personalnej klubu nie przyświeca żadna sprecyzowana koncepcja, brakuje wizji i motywu przewodniego, które pozwoliłyby określić, jaka ma być to drużyna i jaki chce prezentować styl. W tym zakresie Wisła się miota, zamiast konsekwentnie kroczyć wytyczoną ścieżką.
ZMIANA PRIORYTETÓW
– Doszliśmy do momentu, gdy nasze oczekiwania trzeba urealnić: w tej chwili gramy o utrzymanie. Uznaliśmy, że w ten sposób będzie nam ciężko to zrealizować, nie chcemy podejmować ryzyka, stąd decyzja o zmianie trenera – wyjaśniał na konferencji prasowej dyrektor sportowy Tomasz Pasieczny. Prezes Dawid Błaszczykowski ujawnił, że konkretne rozmowy z Brzęczkiem zaczęły się wieczorem 12 lutego, czyli już kilka godzin po porażce ze Stalą Mielec. Porażce doznanej w tak żenującym stylu, że władze klubu przepraszały kibiców, a trener przyznał, że jego zespół nie zasługuje na wsparcie z trybun.
Przez pryzmat tego właśnie meczu wspominana będzie praca Guli przy Reymonta: nie udało mu się stworzyć drużyny, dyrygował chaotyczną grupą pozbawioną własnego DNA. Im dłużej Słowak prowadził Białą Gwiazdę, tym trudniej oglądało się jej występy. Jego Wisła była zespołem naiwnym, łatwym do wypunktowania. Porażkę 0:5 z Lechem na wyjeździe da się jeszcze wytłumaczyć, ale dla tych samych rozmiarów domowej klęski z co najwyżej średnim Śląskiem usprawiedliwień nie ma. Gula przegrał połowę z 24 spotkań, za jedyny sukces 46-latka można uznać dojście do ćwierćfinału Pucharu Polski. Opinia dobrego trenera, z jaką przyjeżdżał do Krakowa, odeszła w zapomnienie.
– Priorytety się zmieniły, trzeba to sobie uczciwie powiedzieć. Usiedliśmy, popatrzyliśmy w tabelę i wiemy, co nam grozi – przyznał dyrektor Pasieczny, dając do zrozumienia, że klubowi na poważnie zajrzało w oczy widmo degradacji. Wisła od dawna nie liczy się w grze o poważne cele, ale w ostatnich miesiącach stała się zespołem, przed którym już nikt w lidze nie czuje respektu. No bo jak obawiać się drużyny, w której defensywa broni bardzo słabo, druga linia nie kreuje sytuacji, a napastnicy nie strzelają goli? I z której na dodatek wykupiono w przerwie zimowej dwóch najlepszych piłkarzy. Brzęczek musi zacząć budowę na poziomie fundamentów, znaleźć liderów i powierzyć im odpowiedzialność, która dotychczas była tak mocno rozproszona, że aż zanikła. Nowy trener doszedł do wniosku, że czeka go praca u podstaw: pierwszego dnia w klubie zarządził testy szybkościowe i wydolnościowe, co nie jest zwyczajną praktyką w trakcie rozgrywek.
UNIKNĄĆ KATASTROFY
Wisła jest niepewna jutra. Świadczy o tym sposób, w jaki skonstruowano umowę z Brzęczkiem: kontrakt został podpisany jedynie do końca sezonu, czyli de facto na trzy miesiące, z możliwością prolongaty tylko w przypadku utrzymania w Ekstraklasie. Ewentualny spadek byłby dla klubu wielopoziomową katastrofą. Pod względem finansowym oznaczałby nie tylko drastyczną obniżkę wpływów z tytułu praw telewizyjnych, ale również odejście większości sponsorów. Rozsypałaby się kadra, a namówienie nowych, przyzwoitych piłkarzy do gry w I lidze graniczyłoby z cudem. Wisła, przynajmniej początkowo, pewnie musiałaby oprzeć zespół na wychowankach, a tym – jakkolwiek zdolni by nie byli – bez wsparcia doświadczonych zawodników trudno byłoby mierzyć w awans. Niewykluczone, że w obecnych okolicznościach degradacja wiązałaby się z nawet kilkuletnią banicją poza najwyższą klasą rozgrywkową.
W Krakowie zdali sobie jednak sprawę z powagi sytuacji, nie uważają się za zbyt wielkich, by upaść, a to pierwszy krok w stronę naprawy stanu rzeczy. Chociaż Wisła dysponuje przeciętnymi zawodnikami, za postawę w bieżącym sezonie trudno wyróżnić kogokolwiek, to pod względem potencjału kadry nie jest wśród trzech najsłabszych drużyn ligi. O miejscu w dziesiątce nie ma co marzyć, lecz przy rozsądnym rozłożeniu akcentów i uświadomieniu piłkarzom, że żarty się skończyły, stać ją na względnie spokojne utrzymanie. Nowy trener musi jednak działać dynamicznie, bowiem terminarz nie jest sprzymierzeńcem Białej Gwiazdy: w najbliższy weekend Wisłę czeka arcyważny dla układu dolnej części tabeli wyjazd do Warszawy, następnie zaś spotkania z Lechią, Lechem i Pogonią. A przecież w marcu odbędzie się jeszcze ćwierćfinał Pucharu Polski, który trudno odpuścić, gdy rywalem jest trzecioligowa Olimpia Grudziądz.
– Skoro Brzęczek przyjął to stanowisko, musi być przekonany, że jest w stanie szybko zmienić mentalność drużyny i sprawić, że Wisła zacznie wygrywać, przynajmniej z innymi zespołami zagrożonymi degradacją – twierdzi Tomasz Frankowski, pięciokrotny mistrz Polski z krakowskim klubem.
Brzęczek nie eksperymentował z doborem sztabu. Otoczył się zaufanymi ludźmi: Tomasz Mazurkiewicz, Leszek Dyja oraz Michał Siwierski współpracowali z nim zarówno w reprezentacji, jak i w Wiśle Płock. Zatrudniony został także psycholog Damian Salwin, którego działalność przy kadrze wzbudzała kontrowersje. Jedynym, ale za to sporym zaskoczeniem jest obecność w sztabie Sobolewskiego. 45-latek, mający za sobą niespełna dwa sezony samodzielnej pracy w Płocku, wykonał zawodowy krok wstecz, ponownie zostając tylko pomocnikiem pierwszego trenera.
– Cieszę, że Radek pozytywnie odpowiedział na propozycję. To człowiek emocjonalnie związany z Wisłą, jej losy nie są mu obojętne. Wyróżnia go także wielka charyzma, która może nam tylko pomóc. Jestem przekonany, że to odpowiednia osoba na odpowiednim miejscu – zachwalał nowego asystenta były selekcjoner.
– Wydaje mi się, że zadziałała tutaj obopólna chęć wyciągnięcia do siebie ręki. Znając temperament Radka, po jakimś czasie odpoczynku pewnie już go trochę nosiło, żeby znowu popracować. Wisła jest mu niezwykle bliska, więc ofertę z tego klubu mógł potraktować w sposób szczególny – zauważa Frankowski.
INACZEJ NIŻ DOTYCHCZAS
Po raz drugi Brzęczek przychodzi do klubu z Ekstraklasy w trakcie sezonu. W listopadzie 2014 roku powierzono mu zadanie poprawienia wyników Lechii. Położenie gdańskiej drużyny było jednak znacznie lepsze niż Wisły obecnie: miała sześć punktów przewagi nad strefą spadkową, w dodatku po 15. kolejce, gdy rozgrywano ich aż 37. Lechia pod wodzą Brzęczka zrobiła duży progres, kończąc sezon na piątej pozycji. W Trójmieście jednak szybko o tym zapomniano i po siedmiu kolejkach następnych rozgrywek, w których zespół zdołał odnieść tylko jedno zwycięstwo, trener stracił posadę. Dwa lata później do Płocka nie przybył w celu ratowania przed spadkiem, ale stworzenia solidnej drużyny. Wyszło lepiej, niż oczekiwano, Nafciarze otarli się o miejsce w pucharach; Brzęczek przepracował sezon od A do Z, potem odebrał telefon od Zbigniewa Bońka.
Pomiędzy Lechią a płocką Wisłą był jeszcze GKS. Katowicki rozdział biografii szkoleniowca to opowieść o rozbudzeniu nadziei i wielkim rozczarowaniu. W rozgrywkach 2015-16 wywindował zespół z czternastego na czwarte miejsce. Przejął GKS w kiepskiej kondycji, ale na wczesnym etapie zmagań, przed jedenastą serią gier. Miał więc sporo czasu i wykorzystał go właściwie. W kolejnym sezonie w Katowicach oczekiwano awansu, jednak w rundzie wiosennej drużyna gubiła punkty na potęgę. Kiedy w decydującym momencie sezonu GKS przegrał trzy mecze z rzędu i stracił szanse na Ekstraklasę, trener podał się do dymisji. Cel nie został zrealizowany, jednak wielu zawodników skorzystało na współpracy z Brzęczkiem – to w tamtym czasie przyspieszyły kariery Kamila Jóźwiaka, Alana Czerwińskiego czy Dawida Abramowicza.
WIELE DO UDOWODNIENIA
Po zamknięciu reprezentacyjnego etapu Brzęczek miał trzynastomiesięczną przerwę. Mniej więcej tyle wynosi średni odpoczynek od pracy byłych selekcjonerów reprezentacji Polski w XXI wieku. Adam Nawałka wrócił do zawodu bardzo szybko (jak się okazało – zbyt szybko), bo już po czterech miesiącach. Franciszek Smuda wytrzymał na urlopie pół, a Waldemar Fornalik – rok. W przypadku Pawła Janasa okres od zwolnienia z kadry do zatrudnienia w GKS Bełchatów trwał dwa lata. Najdłużej, bo aż trzy lata, poza trenerską ławką pozostawał Jerzy Engel. Z tego grona jedynie Fornalik przejmował drużynę zagrożoną degradacją (gdy zaczynał, Ruch Chorzów był w tabeli trzeci od końca – ostatecznie utrzymał się z bezpieczną przewagą), ale ta historia miała wymiar sentymentalny, wszak wrócił do klubu, który pomógł mu zostać najważniejszym szkoleniowcem w kraju.
Przypadek Brzęczka jest bardzo specyficzny: czy były selekcjoner, trener – co by nie było – z niezłą reputacją, na tym etapie sezonu podjąłby się misji ratowania drużyny przed spadkiem, gdyby propozycji nie złożyli mu siostrzeńcy? Najprawdopodobniej by nie ryzykował. Obie strony unikają tematu rodzinnych relacji, lecz nie sposób uciec przed faktem, że Wisła w aktualnej sytuacji jest beneficjentem tych powiązań. Nie było przecież tak, że Brzęczek wyczekiwał oferty spod Wawelu: wcześniej rozmawiał i z Jagiellonią Białystok, i z federacją Kosowa. Przesadą byłoby twierdzenie, że Biała Gwiazda zatrudniła 50-latka wyłącznie po znajomości, ale ta znajomość musiała Brzęczkowi uatrakcyjnić perspektywę pracy z zespołem walczącym o pozostanie w lidze. Jako szkoleniowiec z reprezentacją w CV miał prawo mierzyć wyżej.
– O ile prowadzenie kadry było może trochę na wyrost, o tyle pracę w Ekstraklasie trener Brzęczek ma dobrze opanowaną. Pokazał to w poprzednich klubach – podkreśla Frankowski. – Nie sądzę, by powrót do ligi po kadencji w reprezentacji był szczególnie trudny. Nie minęło przecież aż tak wiele czasu, w klubach nie zmieniły się metody szkoleniowe. Pod tym względem nie mam obaw. Wierzę, że niezależnie od koneksji z rodziną Błaszczykowskich okaże się właściwym szkoleniowcem dla Wisły – dodaje czterokrotny król strzelców Ekstraklasy.
To kluczowy moment trenerskiej kariery Brzęczka. Po trzech i pół roku wraca do piłki klubowej z szansą na udowodnienie – w trudnych warunkach – że jest szkoleniowcem z dobrym warsztatem, będącym w stanie dotrzeć do piłkarzy, umiejącym wskazać zespołowi kierunek i nadać jego pracy odpowiedni rytm. Jeżeli utrzyma Wisłę w Ekstraklasie, a w kolejnym sezonie zrobi z niej drużynę na miarę ambitniejszych celów, będzie mógł z satysfakcją uśmiechnąć się do krytyków. Początkowo nieistotny będzie styl, lecz w ewentualnej dłuższej perspektywie Wisła Brzęczka nie uniknie porównań z prowadzoną przez niego kadrą. Dla trenera to sposobność do zerwania z łatką asekuranta, którego zadowala bezbramkowy remis przed własną publicznością. Podczas selekcjonerskiej kadencji pozasportowy wizerunek Brzęczka ewoluował w szkodliwą stronę. Również na skutek własnych działań i niefortunnych wypowiedzi trener zaczął być postrzegany przez znaczną część opinii publicznej jako „niekochany”, zamykający się w oblężonej twierdzy. Teraz ma okazję do pokazania innego oblicza.
KONRAD WITKOWSKI