Boniek nie ryzykuje wiele, a do wygrania ma sporo
– A co jeśli Sousie się nie uda? Boniek weźmie oczywiście odpowiedzialność na siebie, bo tego nigdy nie unikał, ale nikt nie powinien go zbyt mocno krytykować, no bo jak to? Przecież wszyscy mieli dość Brzęczka! Wszyscy byli przekonani, że z nim kadra dalej będzie męczyć oczy i sumienia, tkwić w marazmie, że nie ma czego szukać na Wembley lub – o zgrozo! – w Budapeszcie, o Euro nie wspominając. Tak czy nie? – pisze w felietonie Zbigniew Mucha.
ZBIGNIEW MUCHA
Fakty są znane. Dla większości kibiców reprezentacji Polski i tzw. środowiska – nawet radosne. Oto zniknęła największa przeszkoda, dla wielu wręcz szkodnik i zakała. Teraz ruszymy mocno – odważnie, zwycięsko, stylowo. W twarzowych płaszczach zamiast jesionek. Jakkolwiek będzie, to przecież gorzej być nie może. Otóż – i tego wykluczyć nie wolno – może, tyle że dziś tego nie sprawdzimy.
Wierzmy zatem, że będzie lepiej. Na pewno znający kulisy i atmosferę wewnątrz grupy Zbigniew Boniek dobrze diagnozował. Między drużyną a trenerem był rozdźwięk. Mogło dojść do sytuacji, że syndromem oblężonej twierdzy i martyrologicznym wirusem zaraziliby się również piłkarze. Nie przekonują mnie oczywiście tłumaczenia, że styczeń to równie dobry termin do takich rozwiązań jak listopad, natomiast ufam, że w całej tej sprawie nie ma drugiego dna, jest natomiast wyłącznie nadrzędna troska o dobro drużyny narodowej. Zresztą pierwsze wrażenie, że prezes oszalał lub w najlepszym razie mocno się pogubił, w miarą oddalania się od krytycznego poniedziałku, ustąpiło innemu: w tym rzekomym szaleństwie jest dużo chłodnej analizy i racjonalizmu, czyli – może być metoda. Nie brak bowiem głosów, że boss zagrał va banque, rzucił na szalę swoją reputację, całą drugą kadencję, podjął ryzykowną grę. Otóż nie – Boniek to dobrze przemyślał. Wbrew pozorom nie ryzykuje wiele, zgoła nic, do wygrania ma zaś sporo.
Bo jeśli namaszczony przez niego Paulo Sousa zrobi fajny wynik na Euro, a wcześniej mocno zacznie eliminacje MŚ, Boniek będzie odchodził ze stanowiska jako człowiek nie zacietrzewiony – ale elastyczny, nie głuchy i ślepy – ale wizjoner. Jeśli Jerzy Brzęczek mógł zagrać jak równy z równym z Italią na selekcjonerskiej świeżości, Sousa tym bardziej może pokonać Madziarów i nie dać się stłamsić Anglikom. Na to liczy szef. Teoretycznie jego wybraniec ma bowiem to, czego brakowało Brzęczkowi. Dobrą prasę, dwa Puchary Mistrzów w zawodniczym CV przekładające się na szatniany respekt, światowe obycie i sztab na takowym poziomie, a przy okazji – to nigdy nie szkodzi – ponoć również wiedzę, przygotowanie do zawodu, treningi, sposób zarządzania i komunikowania się na topowym poziomie. Tak przynajmniej twierdzi Boniek. Lepszych piłkarzy od tych, którzy w kadrze już są, raczej nie znajdzie. Musi więc zadziałać efekt psychologiczny, musi pojawić się aura podobna tej, jaką na początku roztaczał Leo Beenhakker, dopóki nie okazało się, że na dłuższą metę może zdziałać dokładnie tyle samo, ile każdy trener wychowany nad Wisłą, a nie Mozą.
A co jeśli Sousie się nie uda? Boniek weźmie oczywiście odpowiedzialność na siebie, bo tego nigdy nie unikał, ale nikt nie powinien go zbyt mocno krytykować, no bo jak to? Przecież wszyscy mieli dość Brzęczka! Wszyscy byli przekonani, że z nim kadra dalej będzie męczyć oczy i sumienia, tkwić w marazmie, że nie ma czego szukać na Wembley lub – o zgrozo! – w Budapeszcie, o Euro nie wspominając. Tak czy nie?
Wydawało się tylko, że zwalniając w nagłym trybie trenera, którego dotąd bronił i który sam bronił się realizacją wyznaczonych celów oraz w pewnym stopniu wynikami (racja – słabszymi od Nawałki, tyle że ten nie musiał grać cztery razy z Italią, miał za to furę nieistotnych sparingów oraz Piszczka, Błaszczykowskiego, Grosickiego w Rennes, Krychowiaka między Sevillą a PSG i Glika między Torino a życiówką w Monaco), prezes powinien chować asa w rękawie. Może nie kogoś jak Tuchel czy Sarri (lodu!), ale mimo wszystko postać większą niż Sousa.
Pępkiem świata jednak nie jesteśmy, może więc to człowiek akurat naszego formatu? Życzyć trzeba mu jak najlepiej, dać w spokoju rozegrać przynajmniej marcowy tryptyk i Euro – tyle nakazuje rozsądek i przyzwoitość. Boniek dużo mówiąc o opinii publicznej i atmosferze, wygłosił zdanie w moim odczuciu kluczowe. Z grubsza: „Doszliśmy do sytuacji, że presja na piłkarzach była zbyt mała”. No więc trzeba mieć nadzieję, że następca chyba nie do końca szanowanego przez większość kadrowiczów Brzęczka, nie będzie już pętał im nóg, tłamsił potencjału, zatruwał umysłów. Alibi się skończyło. W końcu przekonamy się czy mamy znakomitych futbolistów, którzy jedynie z winy Brzęczka nie tworzyli drużyny, czy jednak potencjał piłkarski kadrowiczów jest mocno przeceniany (moim zdaniem – jest), a na ich ocenę rzutuje wyłącznie wyjątkowość kapitana.
Trzymajmy zatem kciuki za Sousę, by nie okazało się, że największym wygranym styczniowej zadymy okaże się na końcu sam Brzęczek.
FELIETON UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (NR 4/2021)