Przejdź do treści
Bomby spadały blisko mojego domu

Polska Ekstraklasa

Bomby spadały blisko mojego domu

W zakończonym sezonie rozegrał w barwach Lechii nieco ponad 600 minut. Nie przeszkodziło mu to jednak zanotować potem sportowy awans – mimo że w sierpniu skończy już 34 lata właśnie został piłkarzem Rakowa. Żarko Udovicić jest osobą, u której nie schodzi uśmiech z twarzy. Skąd u niego to pozytywne myślenie?





Jak się odnajdujesz w nowym klubie?
Od pierwszych dni ciężko pracujemy i szykujemy się do nowego sezonu – odpowiada Udovicić. – Zdajemy sobie sprawę, o co gramy w nadchodzących rozgrywkach, dlatego potrzebujemy paliwa na długą trasę. Do rozgrywek ligowych i krajowego pucharu dojdą jeszcze występy w Lidze Konferencji Europy, więc musimy być gotowi na walkę.

Jak zostałeś przyjęty do zespołu?
Wkupnego jeszcze nie było, ale koledzy mnie dobrze przyjęli. Z wieloma zawodnikami znałem się z boiska. W Rakowie jest kilku chłopaków z Bałkanów, więc z nimi najszybciej złapałem wspólny język. Mieszkam w pokoju z Franem Tudorem, ale generalnie nikt nie dał mi odczuć, że jestem tutaj obcy. Tomasa Petraska, Andrzeja Niewulisa, Igora Sapałę czy Patryka Kuna znałem z występów boiskowych, a są w Rakowie już dosyć długo, więc można powiedzieć, że starszyzna mnie szybko zaakceptowała.

Dlaczego wybrałeś Raków?
A miałem jakiś inny wybór? Oczywiście żartuję. Były jakieś propozycje, ale pierwsza oferta przyszła z Częstochowy. Nie zastanawiałem się zbyt długo. Raków pytał o mnie już jakiś czas temu, szybko się dogadaliśmy, trener przedstawił wizję co do mojej osoby i podpisałem kontrakt. Jestem bardzo szczęśliwy, zanotowałem kolejny sportowy awans. Przyszedłem do Polski do pierwszej ligi, wywalczyłem awans z Zagłębiem Sosnowiec do Ekstraklasy. Później trafiłem do Lechii, która była świeżo po zdobyciu Pucharu Polski, a teraz przeszedłem do zespołu, który wywalczył to samo trofeum i został wicemistrzem kraju. W Gdańsku były trudne momenty. Jestem świadomy, gdzie byłem pół roku temu, ale teraz wróciłem do żywych, będę walczył w europejskich pucharach. Nie wahałem się nawet przez sekundę. Kiedy pojawiła się możliwość transferu do Rakowa, od razu chciałem tu trafić.

Powiedziałeś, że zanotowałeś sportowy awans w Polsce. Spodziewałeś się, że tak się potoczy twoja kariera w naszym kraju?
Żałuję, że do Polski przyjechałem tak późno! Nie było jednak wcześniej możliwości, abym trafił nad Wisłę. Grałem w Serbii, z której wyemigrowałem dopiero w wieku 28 lat. Od mojego przyjazdu cały czas stawiam kroki do przodu i się rozwijam. Jestem taką osobą, która na wszystko patrzy pozytywnie i z uśmiechem na ustach. Jeśli miałbym inne nastawienie, nie wiem, co bym zrobił pół roku temu. Byłem kontuzjowany, długo nie grałem, kiedy wyzdrowiałem musiałem czekać kilka tygodni na swoją szansę, później musiałem wywalczyć miejsce w pierwszym składzie. Gdybym wtedy zmienił nastawienie, dzisiaj nie przygotowywałbym się do eliminacji europejskich pucharów i do Superpucharu Polski.

Zagrałeś w Ekstraklasie w poprzednim sezonie nieco ponad 500 minut i zgłasza się po ciebie wicemistrz Polski. To chyba nie jest oczywista sytuacja?
Widziałem już takie opinie, że Raków robi dziwny ruch. Ja nie byłem zdziwiony. Wiem, że trener Marek Papszun mnie zna, wie na co mnie stać, jakie mam możliwości i ma na mnie plan. Dla mnie było ważne, aby wyjść z czarnej dziury, w której kilka miesięcy temu się znalazłem. Najpierw chciałem w ogóle wejść na boisko, później chciałem wywalczyć pierwszy skład. Po prawie pięciu miesiącach przerwy pojawiłem się w meczu z Wisłą Kraków i strzeliłem gola. Później dostałem kilka minut z Pogonią i wskoczyłem do jedenastki na starcie z Zagłębiem, w którym też wpisałem się na listę strzelców. Wtedy już wiedziałem, że wszystko będzie dobrze. Pokazałem niektórym osobom, że z moim zdrowiem i formą wszystko jest w porządku. Szkoda, że nie dołożyłem jeszcze kilku asyst… Zapracowałem na nie, ale okoliczności były takie, że koledzy po prostu nie trafiali, a kilka asyst zabrał mi VAR. Chciałem wrócić na boisko, pokazać się, a skończyło się na transferze do drugiego zespołu w Polsce.

Jakie masz wspomnienia z Lechii?
Dobre. Zadebiutowałem w wieku 32 lat w europejskich pucharach, zdobyłem Superpuchar Polski, wygrałem z Lechem w Gdańsku, z Legią w Warszawie, strzeliłem gola mistrzowi Polski na jego terenie – gdyby mi ktoś powiedział to przed transferem, to nawet bym chyba nie negocjował warunków.

Jak będziesz wspominał relację z trenerem Piotrem Stokowcem?
Nasze relacje były normalne. Nie mieliśmy zbyt wielu rozmów. Na dzisiaj nie rozumiem jednak wielu decyzji i nie znam odpowiedzi na wiele pytań, które mnie nurtowały. Próbowaliśmy rozmawiać, ale to były zwykłe pogawędki trenera z zawodnikiem.

Cieszysz się, że odszedłeś z Gdańska?
Tak. Przechodzę z siódmego zespołu w Polsce, do drugiego, który w dodatku zdobył krajowy puchar.

W Lechii miałeś problemy kardiologiczne. Wszystko już w porządku?
Półtora roku temu miałem podejrzenie zawału serca. Okazało się, że to była jakaś infekcja. Miałem dziesiątki badań, EKG, echo serca, rezonans magnetyczny, próbę metodą Holtera… Z sercem wszystko w porządku. Później był koronawirus, po którym miałem jeden z parametrów powiększony niż dopuszczalna norma, dlatego musiałem jeszcze odpocząć. Testy medyczne w Rakowie nie pokazały żadnych dolegliwości.

W tym roku minie sześć lat, odkąd trafiłeś do Polski. Zadomowiłeś się?
Świetnie się czuję w Polsce, ale jestem Serbem, dlatego jeśli mamy kilka dni wolnego, to wykorzystuję ten czas na powrót do domu. Nie spodziewałem się, że będę w Polsce tak długo, tym bardziej będąc piłkarzem. W futbolu nie można nic planować, a na pewno nie na sześć lat. Teraz podpisałem kontrakt z Rakowem, więc na pewno jeszcze trochę czasu spędzę w waszym kraju. Najważniejsze, że mimo upływających lat, robię stały progres i się rozwijam. Brakuje mi już tylko rok, aby otrzymać polski paszport. Chciałbym go wyrobić, szykuję się do egzaminu z języka polskiego. Nie mam jeszcze zaplanowanego dokładnego terminu, ale na pewno podejmę próbę uzyskania polskiego obywatelstwa. Serbia nie jest w Unii Europejskiej, a z paszportem UE łatwiej jest się poruszać po świecie.

Po tej rozmowie dałbym ci piątkę.
Dziękuję, ale ciągle się uczę. Prawo jazdy polskie już mam, teraz czas na kolejny krok. Muszę najpierw przedłużyć kartę pobytu i za rok rozpoczniemy odpowiednie procedury.

Jak trafiłeś do Polski?
W 2015 roku miałem półroczną przerwę od futbolu. Po jednym z meczów w FK Novi Pazar na swoją prośbę nie chciałem grać już w tym klubie. Po takim rozbracie z piłką trudno było znaleźć klub. Zgłosiło się Zagłębie i stwierdziłem, że nie mam nic do stracenia, dlatego zdecydowałem się na transfer.

Dlaczego nie grałeś w FK Novi Pazar?
W lutym 2015 roku graliśmy mecz z Radem Belgrad. Przegraliśmy 0:1, a ja w końcówce nie wykorzystałem rzutu karnego. Po tym spotkaniu dostaliśmy dwa dni wolnego. Kiedy przyszedłem na pierwszy trening, w szatni czekało pięciu mężczyzn. Dostrzegłem, że jeden z nich trzymał pistolet. Po chwili wycelował w moją głowę. Nigdy w życiu nie spodziewałem się, że niestrzelony rzut karny może wywołać taką sytuację.

Co wtedy czułeś?
Nic, totalnie nic. Nie zastanawiałem się nad niczym. Patrzyłem tylko na tego człowieka. To trwało kilkanaście sekund.

Do kogoś jeszcze celował?
Nie, tylko do mnie. Przegraliśmy mecz 0:1, nie strzeliłem karnego i wskazał mnie jako winnego. Po tej sytuacji powiedziałem, że nie będę już grał w tym klubie. Po kilku miesiącach okazało się, że to zajście pomogło mi wyjechać z serbskiej ligi.

Klub nie próbował cię zatrzymać?
Nie było o tym mowy. W tej całej sytuacji bardzo mi pomógł Mirko Poledica, który dzisiaj jest prezesem związku piłkarzy w Serbii. Grał kiedyś w Polsce w Lechu, Legii i Pogoni. Dzięki niemu mogłem się rozstać z Serbią.

Po tej sytuacji korzystałeś z pomocy psychologa?
Nie chodziłem na żadną terapię, nie miałem z tym problemu. Dużo już przeżyłem w swoim życiu. Oswoiłem się z groźnymi sytuacjami.

Miałeś coś podobnego?
Wydaje mi się, że jeszcze gorszego. W 1999 roku było bombardowanie NATO, operacja Allied Force na terenie Jugosławii. Trwało to 78 dni, żyliśmy w wielkim strachu. Cztery bomby spadły bardzo blisko mojego domu. Może w Polsce te wydarzenia nie były wtedy tak nagłaśniane i pokazywane w telewizji… To wszystko bardzo mnie wzmocniło mentalnie. Nie boję się niczego, szczególnie w piłce nożnej. To, co przeżyłem, sprawiło, że dzisiaj jestem taką osobą, a nie inną. Dlatego ciągle się uśmiecham i patrzę na wszystko w kolorowych barwach. Pół roku temu grałem w rezerwach Lechii u trenera Dominika Czajki, a za kilkanaście dni mam szansę wystąpić w europejskich pucharach. Naprawdę, musi stać się coś bardzo mocnego, poważnego, aby mnie wyprowadzić z równowagi i zabrać mi radość z życia. 

PAWEŁ GOŁASZEWSKI

WYWIAD UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (26/2021)

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024