Bjelica dla PN: Dwa plus dwa nie zawsze daje cztery
Pracuje w Poznaniu od niespełna roku, a już zdążył postawić na Lechu bardzo wyraźny stempel. Trener Kolejorza opowiedział „Piłce Nożnej” o przyczynie klęski w finale Pucharu Polski, szalonym oknie transferowym i wielu innych kwestiach. Co godne podkreślenia: Chorwat udzielił wywiadu w całości w języku polskim.
foto: Adam Ciereszko / 400mm.pl
ROZMAWIAŁ KONRAD WITKOWSKI
To prawda, że uczy się pan języka polskiego samodzielnie?
Zgadza się. Brakuje mi czasu na regularne lekcje. Zamierzam jednak częściej spotykać się z naszym tłumaczem, aby jeszcze podszkolić polski – mówi Nenad Bjelica (na zdjęciu).
Poznaje pan język także przez codzienną lekturę polskiej prasy?
Sporo się nauczyłem, czytając gazety, słuchając radia czy oglądając telewizję. Język polski nie jest taki sam jak chorwacki, ale występuje dużo podobnych słów.
Stara się pan śledzić wszystko, co w mediach pojawia się na temat Lecha?
Nie mam aż tyle czasu. Poza tym czasami lepiej jest nie czytać tego, co piszą o drużynie w gazetach. Liczy się koncentracja. Nie chodzi mi tylko o negatywne artykuły – pochwały mogą być nawet bardziej niebezpieczne, zarówno dla trenera, jak i piłkarzy. Nie muszę śledzić mediów ani chodzić na konferencje prasowe, żeby dowiedzieć się, jak zagraliśmy ostatni mecz. Jestem trenerem, który realnie ocenia postawę drużyny. Nie potrzebuję do tego dziennikarzy.
W końcówce poprzedniego sezonu wprowadził pan w drużynie ciszę medialną, kiedy piłkarze dostali zakaz udzielania dłuższych wywiadów. To rozwiązanie się sprawdziło?
Pomogło w utrzymaniu odpowiedniej koncentracji do końca rozgrywek. Problemem był finał Pucharu Polski. Przed tym meczem nie byliśmy odpowiednio skoncentrowani na pracy i właśnie dlatego przegraliśmy. Doznaliśmy porażki, nie dlatego, że okazaliśmy się słabsi na boisku. Wręcz przeciwnie: byliśmy lepsi, mieliśmy więcej okazji do strzelenia goli. To, co działo się przed finałem, nie było pozytywne: mnóstwo wywiadów, telewizja, radio, dziennikarze. Zabrakło miejsca na koncentrację na treningu i meczu. Nie chciałem tego samego na finiszu sezonu. Drużyna zachowała odpowiednią koncentrację i dzięki temu do samego końca walczyliśmy o mistrzostwo. A przed finałem Pucharu Polski nikt się nie zastanawiał, czy wygramy z Arką Gdynia, lecz ile goli strzelimy. Takie panowały nastroje. Podobnie było przed ligowym starciem z Górnikiem Łęczna, które zakończyło się remisem 0:0. Tak nie można. W piłce nożnej nie zawsze dwa plus dwa równa się cztery. Wiosną, po serii kilku wysokich zwycięstw, zapanowała zbyt luźna atmosfera: wszyscy wokół mówili, że kolejny mecz też wygramy 3:0. Na tamtym etapie sezonu nie mieliśmy wszystkiego pod kontrolą. A w sporcie nie można odlecieć. Oczywiście nie było tak, że kompletnie zamknęliśmy się na media. Po prostu nie było zgody na długie rozmowy. Dochodziło do takich sytuacji, że jechaliśmy do Krakowa i jeden z dziennikarzy zadzwonił, że chce zrobić wywiad z Radkiem Majewskim w hotelu tuż przed meczem. Tego było już za dużo.
W poprzednich klubach też zdarzało się panu wprowadzać takie ograniczenia?
Nie, wcześniej nie miałem podobnej sytuacji. W tym przypadku jednak wszyscy w klubie – w tym piłkarze – straciliśmy kontrolę nad wydarzeniami. To doświadczenie wiele nas nauczyło.
Dużo czasu zajęło panu pogodzenie się z przegraną w finale Pucharu Polski?
Porażka z Arką boli mnie jeszcze dzisiaj. Tuż po meczu nie miałem dużo czasu na rozmyślanie. Już kilka dni później graliśmy ligowe spotkanie w Niecieczy. Reakcja drużyny była bardzo dobra, wygraliśmy 3:0. To było dla nas istotne na tym etapie. Długo analizowaliśmy przyczyny finałowej porażki i… robimy to do dzisiaj. W piłce nie można planować niczego, pokazała to także niedawna przegrana Legii Warszawa z Arką w Superpucharze Polski. Kto by się spodziewał takiego rozstrzygnięcia?
Jak pan oceni ten niespełna rok spędzony w Polsce?
Przez ten czas pracowaliśmy bardzo dobrze. Prezentowaliśmy efektowny styl, rozwijaliśmy młodych zawodników, mieliśmy najlepszego strzelca oraz bramkarza Lotto Ekstraklasy, straciliśmy najmniej goli w całej lidze. Teraz klub zarobił duże kwoty na transferach. Jest w tym wszystkim tylko jedna negatywna kwestia – nie zdobyliśmy żadnego trofeum. Mieliśmy dwie szanse, a nie wygraliśmy nic. Zagraliśmy wiele bardzo dobrych spotkań, ale dopadały nas problemy w kluczowych momentach – mam tu na myśli finał Pucharu Polski oraz mecz z Legią w Warszawie.
Ten dzisiejszy, bardzo odmieniony Lech jest lepszy niż we wrześniu ubiegłego roku, kiedy przejmował pan zespół?
Na papierze drużyna wygląda lepiej. Mamy inny zespół: z nową, pozytywną energią oraz nowymi piłkarzami chcącymi udowodnić, że zasługują na grę w Lechu. W klubie nie ma już Jana Bednarka, Tomasza Kędziory, Tamasa Kadara i Paulusa Arajuuriego, czyli czterech – jeszcze całkiem niedawno – podstawowych obrońców. Odszedł też Maciej Wilusz. Skomponowanie tej drużyny na nowo nie będzie łatwe, ale możemy być mocniejsi niż w poprzednim sezonie.
Lech jest w trakcie rekordowego okna transferowego. Pana zdaniem w parze z liczbą sprowadzanych zawodników idzie też ich jakość piłkarska?
Nowi zawodnicy mają bardzo wysokie umiejętności. Są w stanie sprawić, żeby Lech grał przynajmniej na tym samym poziomie co w minionym sezonie. A chcemy być lepsi. Łatwo jest składać deklaracje, trudniej pokazać to na murawie. Mamy dobrą bazę w postaci takich zawodników jak Gajos, Makuszewski, Tetteh, Trałka, Majewski, Kostewycz czy Jevtić. W zespole zostało siedmiu-ośmiu piłkarzy, którzy do tej pory byli bardzo ważni, i do nich musimy jak najszybciej dokooptować nowych.
Którego z zawodników najtrudniej będzie zastąpić?
Kownacki, Bednarek i Kędziora byli dla drużyny bardzo ważni przez kilka ostatnich lat. Nie wiadomo, czy zostanie z nami Marcin Robak, a on też stanowił istotne ogniwo zespołu. Zastąpienie ich nie będzie dla nowych piłkarzy łatwym zadaniem, choć mają ku temu wystarczające umiejętności, mogą to zrobić.
Bednarek, Kownacki i Kędziora poradzą sobie w silniejszych klubach?
Będą musieli ostro powalczyć. W Lechu mieli dość łatwo jako wychowankowie, mogli szybko dostać szansę regularnej gry. To inni zawodnicy musieli udowadniać, że są lepsi od nich. W zagranicznych klubach spotka ich dokładnie odwrotna sytuacja. Umiejętności mają duże, ale teraz ważna okaże się również mentalność. A myślę, że pod tym względem także są mocni: wiedzą, że muszą być cierpliwi i dalej pracować, aby wykonać następny krok w karierze. Jesteśmy bardzo dumni, że nasi młodzi piłkarze przechodzą do tak poważnych klubów jak Southampton, Sampdoria czy Dynamo Kijów. To wynik długoletniej pracy: nie tylko prezesa klubu i pierwszego trenera, ale też wielu szkoleniowców w akademii. Ostatnie transfery pokazują, że Lech budzi zainteresowanie wielkich firm.
W Lechu ubyło Polaków, a prawie wszyscy sprowadzeni do tej pory piłkarze to obcokrajowcy. Nie ma pan obaw, że taki stan rzeczy może zostać negatywnie odebrany przez kibiców?
To nie jest tak, że Lech nie chce mieć w składzie Polaków. Chcemy, ale takie transfery są bardzo trudne do zrealizowania. Kluby żądają ogromnych pieniędzy za piłkarzy, którzy nie są aż tyle warci. A my nie chcemy przepłacać. Podejście polskich klubów jest teraz takie: sprzedaliście Bednarka za 6 milionów euro i chcecie kogoś od nas, to zapłaćcie 2 miliony. Tu właśnie tkwi problem. Dla mnie nie ma różnicy, z kim pracuję: może to być zarówno Polak, jak i obcokrajowiec. Transfery piłkarzy zagranicznych to nie jest koncepcja Nenada Bjelicy ani plan klubu. To odpowiedź na sytuację panującą na rynku. My jesteśmy Lechem Poznań, a nie każdy piłkarz z ekstraklasy może grać w tym klubie. Powiedzmy, że jest sześciu zawodników, którzy mieliby miejsce w Kolejorzu. Połowa z nich gra w Legii albo Jagiellonii, a za pozostałych kluby chcą te 2 miliony euro.
Kim dla pana jest kapitan? Jak pan postrzega tę rolę w drużynie?
To osoba, która cieszy się największym zaufaniem u trenera. Można powiedzieć, że to prawa ręka szkoleniowca. O drużynie i jej problemach zawsze dyskutuję z kapitanem, mam z nim stały kontakt. Musi dawać pozytywny przykład dla każdego innego zawodnika.
Kto ostatecznie będzie kapitanem Lecha w tym sezonie?
Maciej Gajos. W razie jego nieobecności tę funkcję będzie pełnił ktoś z grona: Aziz Tetteh, Radosław Majewski i Darko Jevtić. Mamy też Emira Dilavera, który choć nie będzie nosił opaski, na boisku także może zachowywać się jak kapitan. Ma po prostu taką mentalność i charakter. Podobnie jak Nikola Vujadinović. Kolejną osobą jest Łukasz Trałka – to człowiek, który nie musi mieć opaski na ramieniu, aby być kapitanem. Bednarek formalnie też nie był kapitanem, ale w szatni pełnił taką funkcję.
Gajos w roli kapitana to wyłącznie pański wybór czy wspólna decyzja całej drużyny?
W moich drużynach kapitana zawsze wybierałem ja i tak było również tym razem. Łukasz cieszył się moim stuprocentowym poparciem, ale przytrafiła mu się rzecz, której jako kapitan zrobić nie mógł. Dlatego opaski już nie zakłada. Jego zachowanie nie było w porządku, ale tę historię uważam już za zakończoną. Trałka cały czas jest w stanie pomagać drużynie.
W dłuższej perspektywie widzi pan Trałkę w roli środkowego obrońcy?
Nie, dla mnie to piłkarz na pozycję numer sześć. W razie konieczności może nam pomóc jako stoper, ale w dwóch lub trzech meczach, a nie przez cały sezon. W rewanżowym spotkaniu z FK Pelister na środku obrony spisał się bardzo dobrze.
Ten dzisiejszy Lech to już jest drużyna, jakiej pan oczekuje, czy są jeszcze pozycje wymagające wzmocnień?
Potrzebuję tylko jednego piłkarza na środek obrony. Poza tym uważam, że drużyna jest na bardzo dobrym poziomie. Mam wszystkich zawodników, których chciałem.
Ten zespół stać na awans do fazy grupowej Ligi Europy?
Chcemy to osiągnąć, ale przed nami kilka kroków do celu. Zobaczymy, kogo los przydzieli nam w ewentualnych kolejnych rundach. Możemy przecież trafić na bardzo silnych rywali.
Mario Situma chciał pan sprowadzić do Lecha już od dłuższego czasu?
Współpracowaliśmy ze sobą w przeszłości, podobnie jak z Dilaverem. Wcześniej nie było możliwości ściągnięcia Situma do Poznania, gdyż podpisał długoletni kontrakt z Dinamem. Grał regularnie w Zagrzebiu, ale nie na tej pozycji, którą preferuje, bo trener wystawiał go na boku obrony. Pojawiła się opcja, aby Mario do nas dołączył i jestem bardzo zadowolony, że tak się stało. Będzie z niego dużo pożytku.
Wyjechał z Polski Vadis Odjidja-Ofoe, więc może to właśnie Situm zajmie jego miejsce w roli największej gwiazdy ligi?
To zupełnie inny piłkarz. Gra na skrzydle i nie jest aż takim fantasistą jak Odjidja-Ofoe. Mario to szybki zawodnik, który wykonuje ogromną pracę na boisku. Byłego gracza Legii dużo bardziej przypomina mi Jevtić. Zresztą w poprzednim sezonie to właśnie Darko był dla mnie jednym z trzech czołowych zawodników ligi, jeśli nie najlepszym.
Kiedykolwiek wcześniej spotkał się pan z tak krótkim okresem przygotowawczym do sezonu?
Nigdy mi się to nie zdarzyło. To coś zupełnie nowego w mojej karierze. Przygotowania do sezonu nie zakończyły się przed pierwszym meczem w eliminacjach Ligi Europy, bo było to zwyczajnie niemożliwe. Na okres przygotowawczy potrzeba pięciu albo sześciu tygodni, a nie kilku dni. Dlatego on ciągle trwa. Zespół będzie na optymalnym poziomie dopiero za dwa-trzy tygodnie i mamy nadzieję, że utrzyma się na nim przez całą jesień.
W sezonie 2017-18 w ekstraklasie nie będzie podziału punktów po rundzie zasadniczej. Uważa pan to za korzystną zmianę?
To zmiana na lepsze. W poprzednim systemie zdobywałeś na przykład 10 punktów, a potem pięć z tego zabierano. Praca, którą wykonywało się przez kilka miesięcy, w pewnym stopniu szła na marne. Teraz będzie sprawiedliwiej. Co prawda w zeszłym sezonie my i Legia wiosną nadrobiliśmy dystans dzielący nas od czołówki tabeli, ale już Jagiellonia, która wcześniej wypracowała sobie przewagę, mogła czuć się pokrzywdzona.