Awans jak pocałunek śmierci
Michał Probierz stwierdził kiedyś, że gra w europejskich pucharach jest dla polskich klubów swego rodzaju pocałunkiem śmierci. Teraz tym samym dla trenerów beniaminków staje się awans do Ekstraklasy.
Ruch Chorzów zdymisjonował trenera. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że mowa o Jarosławie Skrobaczu. 56-latek padł bowiem ofiarą własnego sukcesu.
Skrobacz wyprowadził „Niebieskich” z peryferii poważnego futbolu prosto na salony. Pod jego wodzą borykający się z problemami finansowo-organizacyjnymi Ruch w ekspresowym tempie zaliczył dwa awanse z rzędu. Z II ligi do Ekstraklasy w dwa lata. Sam Marek Papszun z Rakowem nie przeszedł tej drogi równie szybko.
Nawet przy Cichej nikt zdroworozsądkowo myślący nie zakładał tego rodzaju scenariusza. W najbardziej optymistycznych prognozach spodziewano się awansu na najwyższy szczebel rozgrywkowy w ciągu dziesięciu lat. Dekady. Skrobaczowi udało się to zrobić w czasie pięć razy krótszym. I właśnie to go zgubiło.
W I lidze Ruch dysponował drugim najmniejszym budżetem w całej stawce. Skromniejsze zasoby finansowe miała tylko Skra Częstochowa, która zresztą spadła. Na przekór wszystkiemu i wszystkim chorzowianie, dzięki dobrej organizacji w obronie, zabójczej skuteczności w ofensywie i odrobinie szczęścia, wywalczyli bezpośredni awans, po drodze wyprzedzając m.in. Wisłę Kraków, Bruk-Bet Termalikę, Puszczę Niepołomice.
Ekstraklasa okazała się już jednak zbyt wysokimi progami dla Skrobacza i spółki. Trudno zresztą, żeby zespół w dominującej mierze oparty o młodych zawodników drugo i pierwszoligowych, w debiutanckim sezonie mógł walczyć o coś więcej niż utrzymanie.
Jeszcze do niedawna świadomi tego byli włodarze Ruchu. – „Jarosław Skrobacz ma silną pozycję, uczestniczył w dwóch awansach z rzędu, naprawdę wariactwem byłoby przeprowadzanie jakichś nerwowych ruchów” – mówił 4 października prezes Seweryn Siemianowski w rozmowie z Weszło. Miesiąc i dwa dni później Siemianowski albo zwariował, albo zapomniał o swoich słowach. Tak czy siak – trenera w klubie już nie ma.
Nie ma też już Kazimierza Moskala w ŁKS-ie Łódź. Spośród trzech tegorocznych beniaminków tylko Tomasz Tułacz nie znalazł się na bezrobociu. Powiększająca się dysproporcja między Ekstraklasą i I ligą sprawia, że awansującym zespołom jest coraz trudniej rywalizować w elicie. Największą cenę płacą natomiast trenerzy, którzy stają się ofiarami własnego sukcesu.
Jan Broda