Asysta w pierwszym kontakcie to dar niebios
Trafił do Górnika Zabrze na zasadzie wolnego transferu. Poprzedni sezon spędził w Spartaku Trnawa, ale chciał postawić kolejny krok w rozwoju. Od pierwszych tygodni w Ekstraklasie pokazuje, że ma papiery, aby zostać czołowym napastnikiem polskiej ligi.
Zaaklimatyzowałeś się już w Polsce?
Pierwsze tygodnie w nowym miejscu zamieszkania i klubie mogę ocenić bardzo pozytywnie – mówi Alex Sobczyk. – Świetnie zaczęliśmy sezon, wygraliśmy cztery mecze z rzędu, jesteśmy wiceliderem. Pod kątem indywidualnym też nie mam prawa narzekać. Zaczęło się obiecująco.
Jeden gol, do tego cztery asysty – bardzo obiecująco. Spodziewałeś się, że będzie tak łatwo o dobre liczby w Ekstraklasie?
Łatwo to złe słowo. Nie myślałem o tym, że muszę w pierwszych meczach mieć takie liczby. Byłoby to zbędne nakładanie presji na siebie i mogłoby przynieść odwrotny skutek. Robiłem swoje, słuchałem uwag trenerów i przenosiłem to na boisko. Liczby są efektem tego, że wszystko złożyło się w całość.
Stresowałeś się przed debiutem w Zabrzu? Kibice, otoczka to wygląda trochę inaczej niż na Słowacji.
Chciałem się pokazać i jak najszybciej pomóc drużynie w odnoszeniu zwycięstw. Wejście do zespołu było bardzo szybkie, ale wiadomo w jakich czasach teraz żyjemy. Normalnie miałbym pięć-sześć tygodni, aby poznać chłopaków, przepracować okres przygotowawczy, ale była taka sytuacja, że przerwa pomiędzy sezonami była rekordowo krótka. Trzeba było zmierzyć się z tą sytuacją. Szybko zostałem wrzucony na głęboką wodę. Nie myślałem o tym za dużo, robiłem to, czego ode mnie oczekiwał sztab. Podoba mi się filozofia pracy i wizja gry trenera Marcina Brosza.
Już w pierwszej kolejce zaliczyłeś asystę i wywalczyłeś rzut karny.
Podanie do Jesusa Jimeneza było chyba moim pierwszym kontaktem z piłką i od razu zaliczyłem asystę. Pomyślałem, że to dar z niebios, bo takie rzeczy nieczęsto zdarzają się w futbolu. Nowy klub, nowa liga, a ja w pierwszej minucie zaliczam już asystę – to nie mógł być przypadek. Szkoda tylko, że później, kiedy wywalczyłem rzut karny, oberwałem za mocno i nie dałem rady dokończyć meczu. Nie miałem na to jednak wpływu. Rywal rozciął mi łuk brwiowy, kiedy upadłem na murawę robiło mi się przy oku coraz cieplej aż zobaczyłem plamę krwi. Po chwili miejsce zaczęło puchnąć i nie mogłem do końca otworzyć oka. Musiałem zejść. Żałowałem, bo czułem, że w tym meczu mogłem dać drużynie jeszcze więcej. W 25 minut zaliczyłem dwie asysty, wygrywaliśmy, wszystko układało się idealnie. Po powrocie do domu cieszyłem się jednak z tych 25 minut i udziału przy dwóch golach. Nie ma sensu zaprzątać sobie głowy problemami, których w gruncie rzeczy nie ma.
Wspomniałeś o darze niebios. Rozumiem, że wiara to bardzo ważna kwestia w twoim życiu?
Najważniejsza. Bez wiary w Boga nie ma sukcesu i nie jestem szczęśliwy. To jedyne, co mnie trzyma w pionie, niezależnie czy dzieje się dobrze, czy czasami trochę gorzej. Codziennie kontaktuję się z księdzem Krzysztofem Pelczarem, który jest moim trenerem mentalnym, wspiera mnie cały czas i prowadzi przez życie. Dużo rozmawiamy, analizujemy, wyciągamy wnioski. Mentalnie czuję się bardzo silny, ale chcę się rozwijać na wielu płaszczyznach. Pod względem piłkarskim muszę być coraz lepszy, ale wiem, że jest wiele rzeczy, które mają wpływ na to, jak prezentuję się na boisku. Chodzi o podejście do konkretnych sytuacji, odżywianie, odpowiednią regenerację. Staram się mieć wszystko dopięte na ostatni guzik. Byłem przez wiele lat w Rapidzie Wiedeń, strzelałem sporo goli, grałem w juniorskich reprezentacjach Austrii. Nigdy jednak nie narzucałem sobie specjalnej presji. Dzisiaj jestem w Polsce, gram w świetnym klubie, ale wiem, że mogę postawić kolejny krok do przodu.
Czyli Ekstraklasa nie jest szczytem twoich marzeń?
Była takim szczytem, ale skoro udało się go zdobyć, trzeba na nim utrzymać się i spróbować zdobyć kolejny. Jeśli dzisiaj zadowoliłbym się tym, co mam, nie miałbym już żadnego celu i nie pracowałbym ciężko na realizowanie kolejnych. Bez sensu. Chcę zagrać w jeszcze silniejszej lidze, jestem ambitnym człowiekiem.
Prowadzisz zeszyt, co w nim zapisujesz?
Niech to pozostanie moją tajemnicą. Jedyne co mogę powiedzieć to, że robię notatki po każdym dniu.
Nie boisz się, że w pewnym momencie narzucisz na siebie zbyt dużą presję?
Start w Górniku mam imponujący, bo cztery asysty i gol robią wrażenie, ale twardo stąpam po ziemi. Wiem, że może nadejść moment, kiedy będę w słabszej formie, wyniki się pogorszą i nie będę dawał bramek czy asyst. Myślę jednak pozytywnie i układam wszystko po kolei w głowie. Nikt w drużynie nie pomyślał, że skoro tak dobrze weszliśmy w sezon, to mamy w zespole samych Ronaldinho i każde spotkanie samo się wygra. Ciężko pracujemy na treningach. To jest droga do sukcesu. Mam takie nastawienie, że jestem za wszystko wdzięczny, ale podchodzę też do życia z pokorą. Prosty przykład – koronawirus. W Polsce na stadiony przychodzą kibice, a to znacznie pomaga w odbiorze meczu. Inne kraje tego nie mają. Trzeba szukać pozytywów.
Przestrzegasz rygorystycznie wszystkich zaleceń?
Tak, chodzę w masce, dezynfekuję ręce, uważam na siebie, ale niektórych sytuacji nie da się uniknąć. Do sklepu muszę przecież chodzić, choć to też mam trochę ograniczone, bo zamówiłem sobie catering dla sportowców, aby nie wychodzić często na zakupy. Inna sprawa, że nie jestem takim typem człowieka, który potrafi pół dnia przesiedzieć w restauracji albo przechodzić w centrum handlowym. Wolę zostać w domu. W wolnym czasie lubię obejrzeć serial czy film, porozmawiać z dziewczyną czy przeczytać coś wartościowego.
Dobrze dogadujesz się z Jesusem Jimenezem i Bartkiem Nowakiem?
Szybko znaleźliśmy wspólny język na boisku. W szatni dogaduję się z każdym, nie mam problemów.
We trzech zrobiliście niezłe show przy Łazienkowskiej, rozklepując Legię 3:0.
Dostaliśmy sporo pochwał po tym spotkaniu, to bardzo miłe i motywujące. Wiedzieliśmy, że Górnik przez 22 lata nie wygrał w Warszawie z Legią i chcieliśmy w końcu tę czarną serię przerwać. Wyszło rewelacyjnie.
Spodziewałeś się, że tak dobrze wystartujecie?
Kompletnie nie zastanawiałem się nad tym, na którym miejscu będziemy po piątej czy siódmej kolejce. Chciałem wejść do drużyny, grać i pomóc zespołowi wygrywać. Jak widać, takie nastawienie się opłaciło.
Dostałeś sporo pochwał po pierwszych meczach.
To bardzo miłe, znajomi mi wysyłali różne artykuły, ale ja staram się od tego odcinać. Wiadomo, że po pozytywnych tekstach napędzasz się coraz bardziej i chcesz jeszcze więcej pokazywać na boisku. W piłce, tak jak i w życiu, raz jesteś na górze, raz na dole. We wszystkim musisz znać umiar, aby nie popadać ze skrajności w skrajność.
Trener Marcin Brosz to najlepszy fachowiec, z którym pracowałeś?
Na pewno jeden z najlepszych. Bardzo dużo mi daje, przekazuje cenne wskazówki, pozwala mi się rozwijać. Sporo rozmawiamy, jest bardzo szczegółowy – mogę być mu tylko za to wdzięczny.
Górnik to tak duży klub jak Rapid, którego jesteś wychowankiem?
W Polsce jest trochę inaczej niż w Austrii. Tutaj jest wiele klubów z tradycjami, bogatą historią. Da się to odczuć. Jest olbrzymie zainteresowanie, ludzie mocno identyfikują się z klubami. Mnie się to podoba. W Austrii liga jest mniejsza, długą tradycję mają może ze trzy drużyny.
Drużyna traktuje cię jako Polaka czy Austriaka?
To musisz zapytać chłopaków. Rozmawiam normalnie po polsku, nie mam problemów z komunikacją. Tak naprawdę gdyby nikt nie wiedział, że mam austriacki paszport, wszyscy myśleliby, że jestem Polakiem. Nie czuję się tu obco. Jestem w połowie Polakiem i w połowie Austriakiem, ale w Zabrzu czuję się jak Polak.
Masz jeszcze rodzinę w Polsce?
Oczywiście. Babcia mieszka w Kielcach, a dalsza rodzina, czyli wujkowie i ciocie w Tarnowie. Byłem już u nich w odwiedzinach, oglądają wszystkie mecze, śledzą moje poczynania. Rodzice mieszkają w Austrii, ale już u mnie byli, sprawdzali jak mieszkam, jak radzę sobie w Polsce. Na meczu jeszcze nie mieli okazji być, ale to kwestia czasu, kiedy pojawią się na trybunach. Na razie wszystkie spotkania śledzili w telewizji.
A dziewczyna?
Była też już u mnie, ale mieszka w Austrii. Codziennie mamy wideorozmowy, utrzymujemy normalną relację. Cały czas mnie wspiera, dodaje otuchy, to jest dla mnie bardzo ważne. Mam wielu kolegów, którzy zbłądzili na piłkarskiej drodze właśnie przez kobiety. U nas jest jednak inaczej. Żyjemy skromnie, nie musimy się pokazywać nigdzie w blasku świateł. Chcemy funkcjonować jak normalni ludzie, spokojnie i z pokorą.
PAWEŁ GOŁASZEWSKI
WYWIAD UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (nr 40/2020)