Ambicja warta 180 milionów
Okazał się za drogi dla Bayernu Monachium, zdecydowanie wyrósłby ponad najlepiej zarabiających w Manchesterze City i Chelsea, a Arsenal nie mógł mu zbyt wiele obiecać. Dlatego Alexis Sanchez obrał kierunek na Old Trafford – właśnie ze względu na pieniądze.
Rozbijmy kwotę, którą Manchester United da Alexisowi Sanchezowi: 20 milionów funtów Chilijczyk dostanie za podpis, rocznie zainkasuje 40 milionów już po opodatkowaniu, przy transferze 12 milionów trafi do jego agentów. Cała transakcja ma być warta 180 milionów. Absurdalne? Już dawno tę granicę w futbolu przekroczono. A z Sancheza zrezygnowano z tego powodu w Monachium – Raphael Honigstein z ESPN pisał, że władze klubu obawiają się, że nierealistyczne wymagania rozwaliłyby szatnię Bayernu – w Manchesterze City przebiłby swoją pensją (ponad 350 tysięcy funtów tygodniowo) najlepiej zarabiających i, cóż, lepiej w tym sezonie grających piłkarzy. Na ostatniej prostej do wyścigu o podpis Chilijczyka włączyła się Chelsea, ale szybko zjechała na boczny tor, gdy okazało się, że Alexis miałby dostawać dwa razy więcej od Edena Hazarda.
WARTOŚĆ SŁÓW
Jedyną osobą, która nie miała z tym problemu, był Arsene Wenger. – Szanuję United, ponieważ oni generują takie pieniądze. Płacą z własnych wpływów. Są klubem bardzo dobrze zarządzanym finansowo i na boisku, stąd nie mam zarzutu wobec ich propozycji kontraktu – mówił menedżer Arsenalu. – Sanchez wcale nie idzie tam dla pieniędzy. Jest profesjonalistą. Nie miałem problemu z jego zaangażowaniem. Ma 29 lat, jego następny kontrakt będzie dla niego najważniejszy.
– Myślę, że w ostatnich latach rynek transferowy zmierza w tym kierunku, w którym trzeba się dołączyć do grupy klubów, które nie mają limitu, kupują, kogo chcą, nie ma finansowego fair play – mówił Jose Mourinho, gdy na koniec 2017 roku ogłaszał… brak zdolności rywalizacji United z City w kwestiach wydatków na transfery. Tymczasem już w styczniu spektakularnie pokonał Guardiolę w wyścigu o zawodnika, którego teoretycznie nie potrzebował. Gdy coraz lepiej grają Jesse Lingard i Anthony Martial, a w odwodzie są jeszcze Marcus Rashford i Juan Mata, nie mówiąc o napastnikach – Romelu Lukaku nie zszedł w lidze z boiska nawet na minutę, Mourinho wciąż liczy też na jakość Zlatana Ibrahimovicia…
Oczywiście: w dalszej części swojej wypowiedzi Mourinho tłumaczył, że jego klub należy do tej grupy, że wcale nie kierował tych słów w stronę rywali. Transfer Sancheza to potwierdza, więc należy potraktować go jako podkreślenie zasobów United. Nie może dziwić też jego moment: w trakcie negocjacji nowego kontraktu klubu z Portugalczykiem, a więc jako dodatek pokazujący, że władze są skore wspierać pomysły swojego szkoleniowca.
Ile słowa są warte, pokazują wypowiedzi Arsene’a Wengera z ostatniego półrocza. We wrześniu Francuz apelował, by pozbyć się zimowego okienka transferowego, by wszelkie ruchy kończyć przed startem sezonu. Te wnioski nie przeszły, mają sporo sensu, ale… zimą 2018 roku może okazać się, że najbardziej aktywny na rynku jest jego największy krytyk. Pod koniec stycznia Arsenal może nie mieć w składzie Sancheza, ale za to Henricha Mchitarjana i Pierre’a-Emericka Aubameyanga.
W listopadzie przed meczem Arsenalu z Manchesterem City Wenger tłumaczył, że Sanchez nie był nawet bliski transferu do rywali i nie odejdzie też w styczniu. – Wszyscy myślą, że City zimą po niego wróci, ja też jestem tego pewien, ale uważam, że nie opuści klubu. Potrzebujemy go tutaj – dodawał. O tym, że zamierza utrzymać w Arsenalu i Sancheza, i Mesuta Oezila do końca ich kontraktów, mówił wielokrotnie, ale mniej lub bardziej zręcznie unikając tematu przedłużenia umów.
Po prawdzie, kwestia zbliżającego się odejścia dwóch liderów drużyny w podobny sposób destabilizowała klub i szatnię, jak ciągnące się wiosną spekulacje dotyczące nowej umowy dla Francuza. Tym dziwniejsze były zapewnienia Wengera, że nie ma żadnych dyscyplinarnych czy motywacyjnych problemów z Sanchezem. Tymczasem na przegrany mecz z Bournemouth w ogóle Chilijczyka nie zabrał, mówiąc, że „należy korzystać z zawodników, którzy są w stu procentach skupieni na klubie”. Jeszcze później, gdy potwierdzał informację o negocjacjach Sancheza z United, mówił, że ostatnie miesiące były destabilizujące bardziej niż kiedykolwiek. Znów cofnijmy się dwa miesiące do słów Wengera, który twierdził, że zimowe okienko „na pewno nie rozproszy” jego dwóch zawodników.
KCIUK W GÓRĘ
Na ostatni mecz w barwach Arsenalu nie został zabrany, ostatni trening odbył z drużyną juniorów. A jednak z ośrodka treningowego wyjeżdżał zadowolony, fotoreporterom pokazywał kciuk uniesiony w górę. Jakby już wiedział, że umowa z United jest dopięta, prawnicy pracują nad ostatnimi detalami, a pierwsze koszulki z jego numerem i imieniem już są przygotowywane do sprzedaży w sklepie na Old Trafford.
Zatrudniając go w klubie po mistrzostwach świata w Brazylii, Wenger mówił, że „Alexis doda siły, kreatywności i tak potrzebnej jakości”. Pełna zgoda – dla Arsenalu Sanchez strzelał w niemal co drugim spotkaniu (80 bramek w 165 występach), takiego wyniku nie miał w żadnej z poprzednich drużyn, które reprezentował. W sezonie, który po raz pierwszy za kadencji Francuza zespół skończył poza miejscami premiowanymi grą w Lidze Mistrzów, to on był najlepszym zawodnikiem, strzelił 24 gole, czasami wydawało się, że jest jedynym, który wie, w jakim kierunku powinien zmierzać Arsenal. To jego gol dał finał Pucharu Anglii przeciwko Manchesterowi City, strzelił też pierwszego gola na Wembley przeciwko Chelsea.
A jednak im więcej oglądało się Sancheza w Arsenalu, tym bardziej jego frustracja oraz indywidualizm mogły… irytować. Zwłaszcza kibiców tego klubu, którzy tylko dopisywali kolejne stracone przez Chilijczyka piłki. Bo tych, podobnie jak goli, miał w drużynie najwięcej. Często można było odnieść wrażenie, że jego ambicja przerasta rzeczywiste możliwości Arsenalu, ograniczenia kolegów i menedżera zbyt rzadko udaje się pokonać. Sanchez wyglądał, jakby uwierzył, że jest predysponowany do rzeczy większych niż walka o Ligę Mistrzów i jeden z krajowych pucharów.
To też największa porażka Wengera, ponieważ transfer Sancheza naprawdę był jednym z najlepszych w ostatniej dekadzie Arsenalu. Pod względem osobowości, umiejętności i przebojowości z trudem można wskazać piłkarza o jego możliwościach. Każda ze stron chciała je wykorzystać do maksimum, ale żadna nie wiedziała jak. Jakiś plan był, ale dla Wengera zawsze ważniejszy od indywidualności okazywał się zespół, a przejawy niezdrowej ambicji starał się raczej tłumić, niż skierować na korzyść drużyny. Dlatego w ostatnich latach piłkarze odchodzący do bezpośrednich rywali mówili głównie o chęci walki o tytuły. W City, Arsenalu, United to priorytety, w Arsenalu wciąż tylko możliwość, jeśli wszystko do wiosny ułoży się wedle planu.
HARÓWKA Z FRUSTRACJI
Sanchez jeszcze przed finałem ubiegłorocznego Pucharu Anglii mówił, że jest zawiedziony swoim sezonem, ponieważ do Arsenalu przyszedł, by walczyć „o mistrzostwo kraju i w półfinale Ligi Mistrzów”. Żaden z jego celów w trzech sezonach nie został zrealizowany, nie był nawet bliski realizacji. – Czasem jestem sfrustrowany, czasem nie. Były mecze, gdy dominowaliśmy i byliśmy na drodze do zwycięstwa, ale małe błędy oznaczały, że nagle przegrywaliśmy 0:2. To mnie czasem denerwowało, ponieważ wiem, jak istotne są te punkty, jeśli chce się wygrać mistrzostwo – mówił w rozmowie ze SkySports.
Wtedy przyznawał, że przychodząc do Arsenalu, uznawał skład zespołu za najlepszy w Anglii. – Myślałem, że powinniśmy wygrywać każdy mecz trzema lub czterema bramkami, ale zdarza się to za rzadko. Nadal uważam, że Arsenal gra najlepszą piłkę w Premier League – dodawał. Czytając tamten wywiad, można odnieść wrażenie, że przygotowywał grunt pod odejście z klubu, często nie odpowiadając wprost na pytania, ale odbijając w stronę swojej przyszłości. – Zawsze mówię, że życie jest krótkie, a kariera piłkarza jeszcze krótsza. Chcę wygrywać na każdym treningu, każdy mecz, w którym gram – mówił. A z czołowej szóstki ligi angielskiej tylko Liverpool w tym czasie przegrał więcej spotkań (30) od Arsenalu (29), nawet Southampton i West Bromwich Albion stracili mniej goli na wyjeździe.
Z czasem więc drogi Arsenalu i Sancheza rozjeżdżały się coraz bardziej. – Każdy piłkarz jest inny. Są zawodnicy, którzy się nie przejmują. Wychodzą na boisko i gorsza gra jest dla nich niczym szczególnym, ale to ci chcący wygrywać i zdobywać mistrzostwa wkładają najwięcej sił, po porażkach wracają wściekli. Zamykają się, nie mogą spać i to zdarzało mi się po przegranych w kluczowych meczach – mówił Sanchez. Trudno nie odnieść tych słów do ostatnich wpadek Arsenalu, o których decydowały braki w koncentracji: oddane prowadzenie z Liverpoolem, Chelsea, West Bromwich i właśnie Bournemouth. To kolejne z wrażeń Sancheza: gdy on harował na całym boisku, często poza swoją strefą i zadaniami, jego koledzy tracili koncentrację na celu. Nawet tak wydawałoby się oczywistym jak utrzymanie zwycięstwa w meczach z outsiderami.
SANCHEZ JAK MOURINHO
Nie można winić Sancheza za ambicję – nawet jeśli wycenia ją na naprawdę absurdalne kwoty – a już tym bardziej, że idzie do Jose Mourinho. Przecież to człowiek, który porażek nie jest w stanie znieść, jego ambicja jest chorobliwa, chęcią zwyciężania za wszelką cenę potrafił zarażać w poprzednich klubach. I jemu zdarzało się już w Manchesterze krytykować zawodników, gdy nie starali się wystarczająco mocno, jak na standardy swojego menedżera, choćby w meczu z drugoligowym Bristol City (1:2) w ćwierćfinale Pucharu Ligi. Za to potrafi odsunąć od składu na długie miesiące.
Dla Portugalczyka taki transfer to sygnał dla drużyny, w której choć jest dobra atmosfera, to czasem brak genu zwyciężania, jaki przecież Manchester United cechował w przeszłości. Paul Pogba ma wszystko, by być piłkarzem wybitnym, lecz zauważalną lekkość wykonywanych zagrań można też wziąć za przesadną arogancję, może nawet lekceważenie stawki meczów. Lukaku zbyt często zdaje się walczyć z własnymi krytykami i słabościami, zamiast wykorzystywać najmocniejsze strony. Nawet gdy United wygrali z West Bromwich w połowie grudnia, to Mourinho zarzucał piłkarzom, że po przerwie zatracili ambicję i pozwolili rywalom strzelić gola kontaktowego.
Już w poprzednim sezonie w celu podniesienia determinacji Mourinho ściągnął na Old Trafford Zlatana Ibrahimovicia, dał mu również roczny kontrakt, gdy ten jeszcze nie wrócił do pełni zdrowia po kontuzji. Ale widzi, że Szwed już nie jest w stanie swojej ambicji przenieść na boisko, a o problemach z wyróżnianiem się pod tym względem najwięcej mówią decydujące gole Jessego Lingarda – po którym nikt się tego nie spodziewał. Stąd warto było przebić ofertę City, wyskoczyć z czymś ekstra, gdy nie oczekiwano po United ruchu w stronę Sancheza.
Pytanie, gdzie ustawiony zostanie Sanchez i w jakim systemie, pozostaje aktualne, ale jedynym prawdziwym zmartwieniem Mourinho będzie przekonanie Chilijczyka, że w jego zespole nie musi być pierwszym do wszystkiego i za wszystko odpowiedzialnym. Nowy atakujący United podniesie jakość nie tylko gry, lecz też tych wokół siebie, co wcale nie było tak oczywiste w jego poprzednim klubie.
Dla United to transfer doskonały, dla Arsenalu – potwierdzający wszystkie problemy i słabości. Nie oznacza to, że po zimowym oknie jedna z tych drużyn będzie na znacznie gorszej pozycji i pozbawiona jakości, ale już w kwestii posiadania ambicji do realizowania celów można się spierać.
MICHAŁ ZACHODNY
TEKST UKAZAŁ SIĘ W NAJNOWSZYM WYDANIU TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”